— Potrafię zaryczeć, jeśli trzeba — zapewnił Calvin.
— Faktycznie jesteś wściekły. I co teraz zrobisz? Uderzysz mnie? To, drogi przyjacielu, będzie pisk. — Honore przyjrzał się swym gołym nogom. — Jestem brudny jak świnia w błocie. Zamówię kąpiel. Kiedy skończę, możesz skorzystać z tej samej wody.
Calvin nie odpowiedział. Wysłał swój przenikacz na powierzchnię skóry, usuwając brud, tłuszcz, zaschnięty mocz i pot. Zajęło mu to tylko chwilę, gdyż kiedy raz pokazał, co należy robić, przenikacz mógł działać dalej bez nadzoru — tak jak ręka potrafi piłować, choć człowiek o tym nie myśli, albo palce wiązać węzły, choćby człowiek nie widział sznura.
Honore szeroko otworzył oczy.
— Dlaczego zniknęła twoja bielizna?
Dopiero wtedy Calvin uświadomił sobie, że każdy obcy obiekt został sproszkowany i odepchnięty od ciała.
— Kogo ona obchodzi? Jestem teraz czyściejszy, niż ty kiedykolwiek będziesz.
— Skoro już używasz swej mocy, żeby się upiększyć, to czemu nie zmienisz zapachu? Może na jakiś kwiat? Nie nasturcje, one i tak już cuchną jak niemyte nogi. Co powiesz na lilie? Albo róże?
— Właściwie to czemu nie zmienię ci nosa w kalafior? No nie, za późno, ktoś już to zrobił.
— Aha, próbujesz obrazić mnie kapustą.
Honore szarpnął sznurek, który uruchomił dzwonek w kwaterze służby.
Calvin wyjął czyste ubranie — w każdym razie dość czyste, i wychodził z pokoju, kiedy w odpowiedzi na wezwanie Francuza zjawiła się niewolnica. Honore był całkiem nagi, nawet poły koszuli nie zakrywały jego skromnego daru natury, ale zupełnie się tym nie przejmował. Zresztą niewolnica mogła tego nie dostrzec, gdyż nie odrywała wzroku od podłogi. Honore wciąż tłumaczył, ile kociołków gorącej wody należy wlać mu do balii, gdy Calvin zbiegł już schodami i przestał słyszeć jego głos.
Drzwi rezydencji lady Ashworth otworzył mu stary, chudy niewolnik w obcisłej liberii.
Witam — rzucił Calvin. — Słyszałem, że moja bratowa, Peggy Smith, złożyła tu wizytę.
Niewolnik odszedł, zostawiając go samego na progu. Jednak nie zamknął drzwi, więc Calvin wszedł do środka. Odruchowo wysłał przenikacz na wyprawę po domu. Z płomieni serc wiedział, gdzie kto jest; w przeciwieństwie do Peggy nie potrafił w płomieniach niczego dostrzec, nie umiał nikogo rozpoznać. Wiedział tylko, gdzie znajduje się każda żywa dusza, a z jasności płomienia zgadywał, czy jest ludzka, czy zwierzęca.
Mógł się jednak domyślać. Płomień sunący wolno po kuchennych schodach to pewnie niewolnik, który otworzył mu drzwi. Płomień na werandzie na piętrze nad Calvinem, ku któremu szedł niewolnik, to lady Ashworth. Albo może lord Ashworth… Nie, lord zapewne stara się przebywać jak najbliżej króla.
Umieścił przenikacz w podłodze na piętrze, wyczuwając wibracje wzbudzone rozmową. Skupił się i zamienił je w głosy. Niewolnik nie mówił zbyt wiele.
— Dżentelmen czeka przy drzwiach.
— Nie oczekuję gości.
— Mówi, że jego siostra to Peggy Smith.
— Nie znam nikogo o tym… Och, chodzi pewnie o Margaret Larner… Ale jej tu nie ma. Przekaż mu, że jej nie zastał.
Niewolnik natychmiast ruszył z powrotem. Głupia kobieta, pomyślał Calvin. Nie myślałem, że Peggy tu jest; chce wiedzieć, gdzie ją znajdę. Czy w Camelocie nie uczą ludzi zwykłej uprzejmości? A może jest tak wysoko na królewskim dworze, że nie musi dbać o maniery wobec zwykłych ludzi…
No to, uznał, przekonamy się, jakie będą twoje maniery, paniusiu, kiedy już z tobą skończę.
Widział powolny płomień serca niewolnika na kuchennych schodach. Ruszył więc w głąb domu, znalazł schody frontowe i wbiegł lekko na piętro. Tutaj Ashworthowie przyjmowali gości; duża sala balowa miała trzy balkonowe okna wychodzące na galerię, gdzie lady Ashworth stała przed doniczką, trzymając w ręku nożyce.
— Tej rośliny nie trzeba przycinać — oświadczył Calvin, mówiąc z wyrafinowanym akcentem, jakiego nauczył się w Londynie.
Lady Ashworth odwróciła się zdumiona.
— Przepraszani bardzo, ale nie został pan tu zaproszony.
— Drzwi były otwarte. Słyszałem, pani, jak mówisz swemu słudze, by mnie odprawił. Nie mogłem jednak znieść myśli, że odejdę, nie oglądając damy o tak legendarnej urodzie i wdzięku.
— Pańskie komplementy budzą mój niesmak — oznajmiła. Jej kolonialny akcent w gniewie był wyraźniej słyszalny. — Nie mam cierpliwości dla dandysów i dla intruzów. Na ogół każę ich zabijać.
— Nie trzeba mnie zabijać. Pani wzgardliwe spojrzenie i tak już zatrzymało we mnie serce.
— Och, widzę, że pan mi nie pochlebia, ale kpi. Nie wie pan, że ten dom jest pełen służby? Każę pana wyrzucić.
— Czarni ośmielą się tknąć Białego?
— Zawsze korzystamy ze służby, by usunąć z domu śmieci.
Ta wymiana zdań nie angażowała nawet drobnego ułamka uwagi Calvina. Przenikaczem badał ciało lady Ashworth. W swych wędrówkach z Honore obserwował, jak Francuz uwiódł kilkadziesiąt kobiet ze wszystkich klas społecznych. Ponieważ Calvin był w duchu uczonym, użył przenikacza, by zaobserwować, jakie zmiany występują w ciele kobiety, gdy budzi się w niej pożądanie. Odkrył maleńkie organy wytwarzające pewne soki i wypuszczające je do krwi. Trudno je było odszukać, ale gdy już znalazł, łatwo mógł zmusić je do działania. Po chwili trzy różne gruczoły wytwarzały w ciele lady Ashworth dość silne dawki soków pożądania; teraz na własne oczy, bez przenikacza, widział zachodzące w niej zmiany. Powieki jej zaciążyły, głos stał się bardziej gardłowy.
— Wobec twej gracji i piękna, pani, istotnie jestem śmieciem — zgodził się. — Ale twoim śmieciem, pani, i możesz ze mną uczynić, co tylko zechcesz. Odrzuć mnie, a przestanę istnieć. Zachowaj mnie, a stanę się wszystkim, czego zapragniesz. Klejnotem, byś nosiła mnie na łonie. Wachlarzem, za którym twa uroda pozostanie niewidzialna. Czy też rękawiczką, w której zachowasz czystą, ciepłą dłoń.
— Kto by się spodziewał tak dwornej przemowy od chłopaka z pogranicza, z Wobbish? — odparła, kryjąc uśmiech.
— Liczy się nie to, skąd przybywa mężczyzna, ale dokąd zmierza. Wydaje mi się, że całe moje życie prowadziło właśnie do tej chwili. Do tego gorącego dnia w Camelocie, tej werandy, dżungli roślin, ku tej cudownej Ewie, która dogląda ogrodu.
Zerknęła na nożyce.
— Ale mówił pan, żeby nie przycinać tych pędów.
— To byłoby okrucieństwo — odparł Calvin. — Roślina sięga w górę, nie do słońca, ale do ciebie. Nie pogardzaj tym, co wzrasta dla twej miłości, pani.
Zaczerwieniła się; jej oddech przyspieszył.
— To, co mówisz…
— Przybyłem tu, poszukując żony mego brata, słyszałem bowiem, że odwiedziła cię, pani. Aby osiągnąć ten cel, mogłem zostawić wizytówkę u twego sługi.
— Istotnie, mogłeś.
— Ale nawet na szorstkich kamieniach bruku słyszałem cię jak muzykę, czułem jak kwiaty, widziałem jak światło gwiazdy przebijającej się nocą przez chmury. Wiedziałem, że z całego świata tu właśnie być powinienem, w tym miejscu, choćby miało mnie to kosztować życie i honor. Pani, do tej chwili każdy dzień mego życia był brzemieniem dźwiganym bez celu i bez radości. Teraz pragnę tylko tutaj pozostać, patrząc na ciebie, dumając, jakież cuda doskonałości skrywają draperie twych sukni, więżą spinki w twych włosach.