Выбрать главу

Ale, zawróciwszy, zdążyła zrobić tylko jeden krok, gdy stanął przed nią szorstki z wyglądu mężczyzna o silnych mięśniach i groźnej twarzy. Z cichym okrzykiem cofnęła się…

I poczuła pod stopą czyjś but.

— Au — powiedział spokojnie jakiś mężczyzna.

Odwróciła się. Za nią stało dwóch. Jeden wystrojony, ale dość niski; przyglądał się jej tak otwarcie, że aż poczuła niepokój. Ale ten, któremu nadepnęła na stopę, był wysoki i dystyngowany. Ubierał się jak człowiek z wyższych sfer — nie w czarny strój kaznodziei, ale też nie w ziemiste, „smutne” kolory zwykłych ludzi w Nowej Anglii. Nie, ubrany był właściwie jak…

Anglik — stwierdziła.

Adwokat.

— Przyznaję, lecz zdumiewa mnie, jak pani to odkryła.

— Goście z Anglii często odwiedzają Cambridge, drogi panie — odparła. — Niektórzy są prawnikami. Ubierają się, mam wrażenie, w pewien szczególny sposób, by pokazać, że ich ubrania kosztują znaczne kwoty, nie naruszając jednak całkiem zasad skromności.

Odwróciła się, by spojrzeć na groźnego mężczyznę, niepewna, czy Anglik da sobie z nim radę.

Wtedy spostrzegła, że na moment dała się zwieść pozorom. Ten szorstki mężczyzna jej nie zagrażał, nie bardziej niż Anglik. Trzeci, ten niewysoki i elegancki, wciąż oceniający ją wzrokiem, także nie był groźny. Zdawało się, że zna tylko jeden sposób odnoszenia się do kobiet, a zatem w myślach umieścił Purity na półce podpisanej „obiekty pożądania”. Jednak ten tom będzie długo zbierał kurz, zanim ów człowiek zechce go zdjąć i przeczytać.

— Na pewno wystraszyliśmy panią — rzekł Anglik. — Nasi przyjaciele postanowili się wykąpać, a my woleliśmy zdrzemnąć się na brzegu. Dlatego nie zauważyła pani niczego, dopóki nie weszła między nas. Proszę o wybaczenie, gdyż zobaczyła pani dwóch z naszego towarzystwa w takim stanie, deshabilles.

— W stanie Jezabel? A cóż to takiego?

Wystrojony człowieczek roześmiał się głośno, ale zamilkł nagle i odwrócił się. Czemu? Bał się. Ale czego?

— Proszę wybaczyć mój francuski — tłumaczył Anglik. — W Londynie nie jesteśmy tak czyści jak mieszkańcy Nowej Anglii. Kiedy Napoleon opanował Francję, a potem zaanektował większą część Europy, niewiele pozostało miejsc, gdzie mogła się udać wypędzona arystokracja i królewskie rody. Londyn aż się roi od gości z Francji i nagle francuskie słowa to prawdziwy szyk. Oj, przepraszam, znowu zaczynam.

— Wciąż pan nie wyjaśnił, co oznacza to francuskie słowo. „Szyk” jednak rozumiem. Wydaje się, że wasze towarzystwo jest dobrze przyszykowane na spotkanie z obcymi.

Adwokat parsknął.

— Powiedziałbym, że to pani ton sugeruje dobre przygotowanie do rozmów z obcymi mężczyznami, gdyby nie było niewłaściwym mówienie takich rzeczy młodej damie, której nie zostało się przedstawionym. Proszę więc, by zechciała mi pani zdradzić, kto jest jej ojcem i gdzie mieszka, bym mógł spytać go o pani zdrowie.

— Mój ojciec nie żyje — odparła i dodała mimo lekkiego ataku paniki: — Został powieszony w Netticut jako czarownik.

Zamilkli wszyscy, co ją zaniepokoiło, gdyż nie takiej reakcji się spodziewała. Nie była to odraza wobec jej przyznania do tak niewłaściwych stosunków rodzinnych. Obcy raczej zamknęli się w sobie i odwrócili wzrok.

— No cóż, przykro mi, że przypomniałem pani to tragiczne zdarzenie — rzekł w końcu Anglik.

— Proszę nie żałować. Nie znałam ojca. Niedawno dopiero zrozumiałam, jaki los go spotkał. Nie wyobraża pan sobie chyba, że ktokolwiek w sierocińcu powiedziałby mi o tym wprost.

— Ale jest pani damą, nieprawdaż? Nie ma w pani nic z uczennicy.

— Sieroctwo nie kończy się w dniu osiągnięcia pełnoletności — odparła Purity. — Ale posłużę sobie jako ojciec i matka, i wyrażę zgodę, by mi się pan przedstawił.

Anglik skłonił się nisko.

— Nazywam się Verily Cooper. A moi towarzysze to Mike Fink, niegdyś pracujący w transporcie wodnym, obecnie jednak porzucił to zajęcie, oraz mój drogi przyjaciel John-James Audubon, który jest niemową.

— Nie, wcale nie — stwierdziła Purity. Dostrzegła bowiem i u Coopera, i u samego Audubona, że to stwierdzenie jest kłamstwem. — Naprawdę nie należy okłamywać obcych. To bardzo nieładny początek znajomości.

— Zapewniam panią, madame — rzekł stanowczo Cooper — że w Nowej Anglii jest i pozostanie całkowicie niemy.

Po tej niewielkiej zmianie zobaczyła u nich obu, że teraz oświadczenie jest absolutnie prawdziwe.

— A więc postanowił pan być niemową w Nowej Anglii — powiedziała. — Spróbuję rozwiązać tę zagadkę. Nie ośmiela się pan otwierać ust, a zatem pańska wymowa musi stawiać pana w niedobrym świetle. Nie, musi stanowić zagrożenie, gdyż nie sądzę, by którykolwiek z was przejmował się ludzkimi opiniami. A kiedy sama mowa może sprowadzić na człowieka niebezpieczeństwo? Jeśli ma akcent zakazanego kraju. Kraju papistów, ośmielam się twierdzić. A że nazywa się pan Audubon, a pańskie maniery wobec kobiet skalane są założeniami, o których nie wypada głośno wspominać, domyślam się, że jest pan Francuzem.

Audubon poczerwieniał pod opalenizną i odwrócił głowę.

— Nie wiem, skąd pani to wie, ale musiała pani też zauważyć, że ani przez chwilę nie zachowałem się wobec niej niewłaściwie.

— Ona próbuje nam powiedzieć — wtrącił Verily Cooper — że ma swój talent.

— Proszę zachować te prymitywne uwagi na czas, kiedy będzie pan sam z ludźmi bez wychowania — zaprotestowała Purity. — Uważnie obserwuję ludzi, to wszystko. A po akcencie poznaję, że moje rozumowanie było poprawne.

Wtedy odezwał się ów wyglądający prymitywnie mężczyzna, Mike Fink.

— Kiedy słyszysz piski i chrząkania, możesz się założyć, że gdzieś blisko jest świnia.

Purity spojrzała na niego z wyższością.

— Nie mam pojęcia, co chciał pan przez to powiedzieć.

— Tylko tyle, że talent to talent.

— Dość — przerwał Cooper — Niecały tydzień jesteśmy w Nowej Anglii, a już zapomnieliśmy o ostrożności? Talenty są tu nielegalne. A zatem ludzie przyzwoici ich nie mają.

Jasne — zgodził się Mike Fink. — Tyle że ona ma.

— Ale może nie jest przyzwoita — zauważył Audubon. Tym razem przyszła kolej na Purity, by się zarumienić.

— Zapomina się pan — oświadczyła.

— Proszę nie zwracać uwagi — uspokoił ją Cooper. — Jest obrażony, ponieważ wygłosiła pani tę uwagę o założeniach, o jakich nie wypada mówić.

— Jesteście wędrowcami — stwierdziła.

— John-James maluje północnoamerykańskie ptaki, pragnie w przyszłości opublikować księgę swoich obrazów do użytku uczonych w Europie.

— I do tego potrzebny mu cały oddział? Co takiego robicie? Trzymacie mu pędzle?

— Nie wszyscy wypełniamy tę samą misję.

W tej właśnie chwili z krzaków wynurzyło się dwóch, których widziała w wodzie. Wciąż jeszcze mieli mokre włosy, ale byli w pełni ubrani.

— Madame, bardzo przepraszam, że musieliście oglądać tyle gęsiej skórki bez żadnych gęsi — powiedział Biały.

Czarny milczał, ale nie odrywał od niej wzroku.

— To Alvin Smith — przedstawił przybysza Cooper. — Człowiek o nieocenionych umiejętnościach, ale tylko dlatego, że nikt nie starał się ich ocenić. Ten niższy to Arthur Stuart, żaden krewny króla. Podróżuje z Alvinem jako jego adoptowany kuzyn czy szwagier, czy w jeszcze jakiś inny sposób powinowaty.

— A pan — zauważyła Purity — przebywa poza Anglią już tak długo, że nauczył się amerykańskiego gadulstwa.