Cooper i Smith spojrzeli na siebie i Purity zobaczyła, że obaj się cieszą, jakby coś zrozumieli.
— Widzisz? — powiedział Cooper. — Już się czegoś nauczyliśmy, tylko dzięki temu, że mamy przy sobie pannę Purity.
— Czego się nauczyliście? — zainteresował się Arthur Stuart.
— Że może Kryształowe Miasto ma też inną nazwę — odparł Smith.
— Kryształowe Miasto? — zdziwiła się Purity.
Cooper zerknął na Smitha, pytając o zgodę. Alvin spojrzał na każde z nich po kolei, aż w końcu jego wzrok zatrzymał się na dziewczynie.
— Jeśli uważasz, że się nadaje…
— Wiem, że tak — zapewnił Cooper.
— Ma pani parę minut? — zapytał Smith.
— Raczej parę godzin — sprostował Mike Fink.
— Może jak wy tu będziecie gadać i gadać, wykąpię się w rzece — zaproponował Audubon.
— Ja stanę na straży — rzekł Fink. — Swego czasu wpadałem do tylu rzek, bez rozbierania się do goła, że nie mam zamiaru robić tego celowo.
Po chwili Purity, Smith, Cooper i Arthur Stuart siedzieli w wysokiej, miękkiej trawie na brzegu.
— Opowiem pani historię — rzekł Smith. — O tym, kim jesteśmy i co tutaj robimy. A potem zdecyduje pani, co zechce z tym począć.
— Ja opowiem — zgłosił się Arthur Stuart.
— Ty zawsze wszystko mieszasz i opowiadasz od końca.
— Co to znaczy „zawsze”? Mało komu opowiadam to wszystko.
— Nie jesteś Bajarzem, Alvinie.
— A ty jesteś?
— Ja przynajmniej umiem opowiadać od początku do końca, zamiast stale dodawać różne kawałki, o których zapomniałeś w odpowiednich miejscach.
Smith roześmiał się głośno.
— Dobrze, Arthurze Stuart, opowiesz historię mojego życia, bo znasz ją lepiej ode mnie.
— To zresztą i tak nie jest historia twojego życia — przypomniał Arthur Stuart. — Bo zaczyna się od małej Peggy.
— Małej?
— Tak ją wtedy wołali.
— Mów — zachęcił chłopca Smith.
Arthur Stuart spojrzał pytająco na pozostałych. Cooper i Purity skinęli głowami. Arthur poderwał się natychmiast i odszedł na kilka kroków. Potem odwrócił się i stanął przed nimi, plecami do rzeki, a letnie słońce oświetlało go jasno, gdy słuchacze siedzieli w cieniu. Założył ręce za plecy, przymknął oczy i zaczął mówić.
IMIONA
Margaret nie martwiła się z góry, kiedy — i czy w ogóle — dojdzie do skutku jej obiecana audiencja u królowej. Wiele przyszłości, dostrzeganych w płomieniach serc innych osób, prowadziło do takiego spotkania, wiele nie prowadziło. I w żadnym przypadku taka audiencja nie pozwalała odwrócić krwawej wojny, której się lękała.
Tymczasem miała dość pracy, by nie narzekać na nadmiar wolnego czasu. Przekonała się bowiem, że Camelot jest o wiele bardziej skomplikowany, niż sądziła.
W dzieciństwie przeżytym na Północy nauczyła się uważać niewolnictwo za zjawisko typu „wszystko albo nic”; zwykle zresztą tak było. Nie da się połowicznie na nie przyzwalać ani połowicznie praktykować. Albo człowiek może być kupowany i sprzedawany przez innego człowieka, albo nie. Albo może być zmuszany do pracy dla cudzej korzyści pod karą śmierci lub cierpienia, albo nie.
Mimo to dostrzegała rysy w tym pancerzu. Właściciele niewolników ulegali zwykłym ludzkim impulsom. Mimo bardzo surowych praw, zakazujących takiej praktyki, niektórzy Biali żywili ciepłe uczucia wobec lojalnych Czarnych. Prawo zakazywało uwolnienia niewolnika, a jednak Ashworthowie nie byli jedynymi, którzy wyzwolili, a potem zatrudnili niektórych Czarnych — i nie wszyscy z tych uwolnionych byli tak starzy jak Łania. Owszem, niemożliwe było atakowanie instytucji niewolnictwa w prasie czy na publicznych spotkaniach, ale nie znaczy to, że nie istniało miejsce dla dyskretnych reform.
Właśnie pisała o tym w liście do Alvina, kiedy ktoś zastukał cicho do drzwi.
— Proszę.
Drzwi otworzyła Ryba. Bez słowa wręczyła Margaret wizytówkę i wyszła, zanim Margaret zdążyła podziękować.
Wizytówka należała do jakiegoś galanteryjnika w Filadelfii, co zdumiało Margaret, dopóki nie domyśliła się, że należy ją odwrócić. Znalazła wiadomość wypisaną niedbałym, dziecięcym pismem.
Droga bratowo Margaret,
Słyszałem, że jesteś w mieście. Obiad? Spotkajmy się na dole o czwartej.
Od wielu dni nie zaglądała do płomienia jego serca, zajęta studiowaniem społeczności Camelotu. Oczywiście teraz spojrzała; jego wyraźny płomień rozjarzył się z gąszczu innych w mieście. Nigdy nie lubiła zaglądać w Calvina z powodu złośliwości kryjącej się w jego sercu. Patrzyła zawsze krótko i nie szukała głęboko. Natychmiast jednak dowiedziała się o jego związku z lady Ashworth, co wzbudziło jej niesmak, mimo długiego doświadczenia z grzechami i słabościami znanymi ludzkości. Użyć swojego talentu, by wzbudzić u kobiety żądzę — czym to się różni od gwałtu? Owszem, lady Ashworth mogła wezwać niewolników i wyrzucić go za drzwi; to jedyna sytuacja, kiedy niewolnikom pozwala się brutalnie traktować Białego. Jednak lady Ashworth nie była przyzwyczajona do odczuwania seksualnego pożądania i jak dziecko w pierwszym okresie dojrzewania — nie znała żadnej strategii oporu. Tam, gdzie obyczajowość katastrofalnym brakiem samokontroli, lady Ashworth, jako osoba dorosła i o wysokiej pozycji, nie miała takiej ochrony. Bogactwo zapewniło jej odosobnienie i dało okazję, nie udzielając żadnej pomocy w odpieraniu pokusy.
Pewna myśl przemknęła Margaret przez głowę: wiedza o małżeńskiej zdradzie lady Ashworth może się okazać użyteczna.
Ale natychmiast odrzuciła ją zawstydzona. Nie wolno wykorzystywać grzechu kobiety przeciwko niej. Wiedziała, że ludzie grzeszą przez całe życie — a także widziała straszne przyszłości, które pojawią się, jeśli zdradzi, co wie. Bóg dał jej tak potężny talent przecież nie po to, by szerzyła nieszczęście.
A jednak… Gdyby istniał jakiś sposób, by wiedza o uwiedzeniu lady Ashworth pomogła zapobiec wojnie…
Jakież to gorzkie, że najbardziej odpowiedzialny — Calvin — był pozbawiony wstydu i sumienia, zatem nie mogła faktu cudzołóstwa użyć przeciwko niemu. Chyba że lord Ashworth okazałby się mistrzem pojedynków. Nawet wtedy jednak — podejrzewała — w walce z Calvinem przekonałby się nagle, że pistolet nie chce wystrzelić albo że szpada się złamała. Tak już bywa na tym świecie: uwodziciele i gwałciciele rzadko ponoszą konsekwencje swoich działań, a przynajmniej nie w takim stopniu jak osoby uwiedzione i złamane.
Mają się spotkać o czwartej, za kilka godzin. Ryba nie czekała na odpowiedź, Całym najprawdopodobniej także nie. Margaret albo spotka się z nim, albo nie spotka — i rzeczywiście, płomień serca wskazywał, że Calvin wcale się tym nie przejmuje. Tylko zwykły kaprys skłonił go do spotkania. Celem rozmowy miało być w równym stopniu przekonanie się, kim jest bratowa, jak też próba — pod osłoną jej spódnicy — dostania się na dwór królewski.
Ale nawet w Calvinowej chęci zobaczenia króla Arthura nie było żadnego planu. Znał przecież Napoleona — król na wygnaniu mu nie zaimponuje. Przez chwilę Margaret zastanawiała się, czy Calvin chce może zamordować króla Arthura, tak jak zamordował — choć sam uznawał to raczej za egzekucję — Henry'ego Harrisona. Ale nie; płomień jego serca nie ukazywał żadnej takiej ścieżki w przyszłości ani takiego pragnienia w chwili obecnej.
Na tym jednak polegał kłopot z płomieniem serca Calvina — zmieniał się z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Większość ludzi, ograniczana zwykle okolicznościami, mogła dokonywać niewielu prawdziwych wyborów, więc płomienie ich serc ukazywały przyszłości podążające tylko kilkoma prawdopodobnymi ścieżkami. Nawet ludzie obdarzeni wielką mocą, jak jej mąż Alvin, którego talenty dawały niezliczone możliwości, nadal mieli przyszłość rozłożoną wzdłuż większej, ale jednak przeliczalnej liczby ścieżek, ponieważ ich charakter był przewidywalny, ich decyzje spójne.