A Calvinem kierowały chwilowe zachcianki. Ostatnio jego życie kształtował związek z tym francuskim intelektualistą, a to dzięki temu, że Balzac miał stanowczy charakter. Gdy tylko jednak przyszłości Calvina oddzielały się od Balzaca, natychmiast zaczynały się rozgałęziać, dzielić, rozszczepiać w całe tysiące, miliony możliwości, a żadna nie była bardziej prawdopodobna od pozostałych, Margaret nie mogła podążyć wszystkimi, by sprawdzić, dokąd prowadzą.
To w płomieniu serca męża, nie Calvina, zobaczyła śmierć Alvina spowodowaną machinacjami brata. Gdyby zbadała każdą z miliarda ścieżek Calvinowej przyszłości, pewnie odkryłaby wiele sposobów osiągnięcia tego końca. Nienawiść i zazdrość, a także miłość i podziw dla Alvina były jedynymi stałymi elementami w niestałym sercu Calvina. To, że życzył bratu jak najgorzej i że te życzenia kiedyś się spełnią, nie ulegało wątpliwości; Margaret nie umiała znaleźć żadnej ścieżki pozwalającej tego uniknąć.
Oprócz zabicia go.
Co się ze mną dzieje? — zdziwiła się. Najpierw rozważam wymuszenie czegoś groźbą ujawnienia grzechu lady Ashworth, a teraz wprost myślę o zamordowaniu brata mojego męża. Czyżby sam kontakt z Calvinem budził takie pokusy? Czy płomień jego serca tak na mnie wpływa?
Czy nie byłoby miło obciążyć Calvina winą za własne słabości?
Jednego Margaret była całkiem pewna: ziarno wszelkiego grzechu tkwi w ludziach. Gdyby nie to, czy można by uznać za cnotę fakt, że powstrzymują się od działań kierowanych takimi impulsami? Calvin nie musiał jej uczyć złych myśli. Wystarczyło poczucie niemocy, niezdolność zmiany biegu zdarzeń, bezradność wobec zguby czekającej Alvina, widzianej tak wyraźnie, którą on zdawał się nie przejmować. Pragnienie zmuszenia innych, by nagięli się i ulegli jej woli, zawsze było obecne, choć zwykle ukryte tak głęboko, że mogła o nim zapomnieć. Czasem jednak wynurzało się i zawieszało dojrzały owoc władzy tuż poza jej zasięgiem. Jak mało kto wiedziała, że moc przymuszania zależy całkowicie od lęków i słabości innych ludzkich istot. Owszem, można wykorzystywać przymus, ale w rezultacie człowiek zawsze znajduje się w otoczeniu słabych i lękliwych, a silni i odważni łączą się przeciw niemu. Wielu z tych silnych, dzielnych przeciwników dorównuje mu w złych uczynkach. Im bardziej przymusza się innych, tym szybciej nadchodzi chwila klęski.
Nadejdzie nawet dla Napoleona. Margaret zobaczyła to, gdyż badała czarny, gorący płomień jego serca, kiedy sprawdzała, co porabia Calvin we Francji. Zobaczyła pole bitwy. Zobaczyła sprzymierzonych przeciw niemu wrogów. Żaden przymus, nawet wykorzystujący nieodparty z pozoru talent Napoleona, nie mógł zbudować trwałej struktury. Tylko kiedy przywódca zbiera wokół siebie chętnych zwolenników, dzielących jego cel, może go przetrwać to, co stworzy. Aleksander stworzył imperium, ale po jego śmierci rozpadło się na części. Karolowi Wielkiemu udało się trochę lepiej, Attyli gorzej — po jego śmierci imperium przestało istnieć. Za to imperium rzymskie, zbudowane na wspólnej zgodzie, przetrwało dwa tysiące lat. Imperium Mahometa po jego śmierci wciąż rosło, aż stało się cywilizacją. Obecna Francja nie była Rzymem ani Napoleon Mahometem.
Ale Napoleon przynajmniej starał się coś zbudować — Calvin nawet nie próbował. Tworzenie było jego wrodzonym talentem, lecz pragnienie budowania okazało się obce jego naturze. Był słaby i lękliwy. Nie potrafił znieść lekceważenia; wstydu bał się bardziej niż śmierci. To sprawiało, że uważał się za odważnego. Wielu ludzi popełnia taki błąd wobec siebie: ponieważ nie cofają się przed perspektywą fizycznego bólu, a nawet pewnej śmierci, sądzą, że mają odwagę — lecz to nieprawda, gdyż sama groźba zawstydzenia nakazuje im wypełnić każde głupie polecenie, oddać każdy skarb, nawet najdroższy.
Calvinie, co ja mam z tobą zrobić? Czy nie ma sposobu, by w twoim słabym, głupim sercu rozpalić prawdziwe męstwo? Na pewno nie jest jeszcze za późno, nawet dla ciebie. Wśród miliona rozbieżnych ścieżek w twym płomieniu musi być przynajmniej jedna, na której znajdziesz w sobie dość odwagi, by uznać wielkość Alvina, nie lękając się przy tym, że inni będą cię lekceważyć jako słabszego. Z pewnością jest taka chwila, w której zdecydujesz się pokochać dobro dla niego samego, kiedy przestaniesz się martwić, co inni o tobie myślą.
Na pewno w każdym stogu siana jest jedno źdźbło, które posadzone, okopane, podlewane i nawożone, będzie żyło i rosło.
Honore de Balzac truchtał za Calvinem, z każdą chwilą bardziej zirytowany.
— Zwolnij, laskonogi, bo zetrę się na wióry, próbując za tobą nadążyć.
— Zawsze chodzisz tak powoli — odparł Calvin. — Czasami muszę przejść kawałek trochę szybciej, bo dostanę skurczu w nogach.
— Jak dostaniesz skurczu, to je rozkurcz! — zawołał gniewnie Honore. Ale kłótnia już się skończyła — Calvin szedł teraz wolniej.
— Ta twoja bratowa… Dlaczego zechce płacić za obiad?
— Powiedziałem ci już. Jest żagwią, Napoleonem wśród żagwi. Zanim jeszcze zejdzie nam na spotkanie, będzie wiedziała, że nie mam ani centa. Czy też szylinga. Jakkolwiek to tu nazywają.
— Wtedy odwróci się i ucieknie na górę.
— Nie. Będzie chciała się ze mną spotkać.
— Ależ Calvinie, drogi przyjacielu! Jeśli jest żagwią, to musi wiedzieć, co masz w sercu. Kto wtedy chciałby się z tobą spotykać?
Calvin odwrócił się nagle; grymas złości wykrzywił mu twarz.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Przez moment Honore poczuł strach.
— Proszę, nie zamieniaj mnie w żabę, Monsieur le Stwórca.
— Jeśli mnie nie lubisz, czemu stale się włóczysz za mną?
— Piszę powieści, Calvinie. Obserwuję ludzi.
— Mnie obserwujesz?
— Nie, oczywiście, że nie. Ciebie mam już w umyśle, gotowego do opisania. Obserwujesz ludzi, których spotykasz. Jak na ciebie reagują. Mam wrażenie, że coś w nich rozbudzasz.
— Różne rzeczy. To właśnie badam.
— Czyli wykorzystujesz mnie.
— Oczywiście! Czyżbyś żywił złudzenia, że trzymam się ciebie z miłości? Myślisz, że jesteśmy jak Damon i Fintiasz? Albo Jonatan i Dawid? Byłbym durniem, kochając cię jak takiego przyjaciela.
Twarz Calvina stała się jeszcze bardziej mroczna.
— Czemu byłbyś durniem?
— W twoim życiu nie ma miejsca dla takiego człowieka jak ja. Jesteś już uwięziony w tańcu ze swoim bratem. Kain i Abel nie mieli przyjaciół… co prawda byli wtedy jedynymi ludźmi. Może lepszą analogią będzie Romulus i Remus.
— Którym z nich jestem?
— Młodszym bratem.
— Więc uważasz, że brat spróbuje mnie zabić?
— Mówiłem o bliskości dwóch braci, nie o zakończeniu tej opowieści.
— Bawisz się mną.
— Zawsze bawię się każdym — zapewnił Honore. — To moje powołanie. Bóg zesłał mnie na ziemię, bym czynił z ludźmi to, co koty z myszami. Bawił się nimi, wysysał z nich ostatnią resztkę życia, a potem chwytał w zęby i porzucał na progu. Takie jest zadanie literatury.