Oczywiście, ta nie była dostępna. Lekko uniosła brew, jakby chciała dać Honore do zrozumienia, że docenia jego podziw i uważa to uczucie za słodkie, ale niemądre. Po czym skierowała wzrok na Calvina.
— Pamiętam — rzekła jak raz Alvin uleczył połamane zwierzę.
Honore drgnął i zerknął na Calvina. Ku jego zdumieniu, zamiast wybuchnąć gniewem, przyjaciel uśmiechnął się tylko.
— Miło cię spotkać, Margaret — powiedział.
— Ustalmy jedno na samym początku — odparła. — Wiem o wszystkich twoich paskudnych postępkach. Wiem, jak bardzo nienawidzisz i jak bardzo zazdrościsz mojemu mężowi. Wiem, jaką wściekłość odczuwasz w tej chwili i jak chciałbyś mnie poniżyć. Nie musimy zachowywać fałszywych pozorów.
— Skoro tego sobie życzysz, zgoda — rzekł Calvin z uśmiechem. — Chcę się z tobą kochać. Chcę, żebyś nosiła moje dziecko zamiast Alvinowego.
— Jedyne, czego chcesz, to rozgniewać mnie i wystraszyć. Chcesz, żebym się obawiała, czy wykorzystasz swoją moc, by skrzywdzić dziecko w moim łonie, a potem uwieść mnie jak tamtą nieszczęsną kobietę. Pozwól, że cię uspokoję. Heksy chroniące moje dziecko są dziełem samego Alvina, a ty nie masz takich zdolności, by się przez nie przebić.
Myślisz, że nie mam?
— Wiem, że nie masz — zapewniła Margaret. — Ponieważ już próbowałeś, nie udało ci się i nawet nie zaczynasz się domyślać powodu. Co do uwodzenia mnie, to zachowaj swoje trudy dla kogoś, kto nie zdoła przejrzeć twojej gry. A teraz idziemy na obiad czy nie?
— Ja jestem głodny — wtrącił Honore, by jakoś zażegnać nastrój wrogości, który ciążył nad rozmową. Czy ta kobieta nie wie, jakim Calvin jest szaleńcem? — Gdzie zjemy?
— Ponieważ ja mam płacić — odparła Margaret — musimy wybrać restaurację, na którą mnie stać.
— Doskonale — ucieszył się Honore. — Niedobrze mi się robi na myśl o jedzeniu w restauracjach, na które stać mnie.
To zyskało mu delikatną sugestię uśmiechu surowej pani Smith.
— Proszę podać mi ramię, monsieur de Balzac. Nie mówmy mojemu szwagrowi, dokąd idziemy.
— Bardzo zabawne — mruknął Calvin, wspinając się przez balustradę z powrotem na werandę.
Ton wściekłości zniknął z jego głosu. Honore przyjął to z ulgą. Ta kobieta, ta żagiew z pewnością lepiej niż on rozumie Calvina, gdyż Calvin uspokajał się wyraźnie, choć tak niebezpiecznie go drażniła. Oczywiście, jeśli chronią ją heksy, czuje się pewniejsza.
Ale czy tylko na heksy liczy? Jest przecież żoną Stwórcy, jakim Calvin tak bardzo chciałby zostać — może liczy na świadomość Calvina, że gdyby skrzywdził ją albo dziecko, musiałby zmierzyć się w końcu z gniewem brata, a nie był dla niego godnym przeciwnikiem. Kiedyś dojdzie między nimi do starcia, ale jeszcze nie jest gotów i dlatego nie tknie żony Alvina ani jego nienarodzonego dziecka.
Z pewnością tak właśnie postąpiłby człowiek racjonalny.
W czasie posiłku Calvin starał się hamować irytację. Co by mu przyszło z wybuchu złości? Widziała przecież wszystkie jego uczucia. Co prawda widziała również, że tłumi gniew, więc nawet to nie pomagało. Nienawidził samej myśli o jej istnieniu — kogoś, kto sądzi, że poznał prawdę o jego duszy, tylko dlatego że potrafi zajrzeć w jego tajemne pragnienia. A przecież każdy ukrywa jakieś pragnienia, prawda? Nie można ludzi skazywać za zachcianki, jakie przemknęły im przez myśl, prawda? Liczą się tylko czyny.
A potem przypomniał sobie martwego kolibra. Nagą lady Ashworth w łożu. Powstrzymał się, nim zaczął wspominać wszystkie akty krytykowane przez innych — nie ma powodu, by przed czujnym okiem Margaret odsłaniać cały ich katalog. Potem przekaże wszystko Alvinowi, bez wątpienia w najgorszej możliwej interpretacji. Szpieg Alvina…
Nie, nie warto się złościć. Nic nie mogła poradzić na swój talent, nie bardziej niż Calvin czy ktokolwiek inny. Nie jest szpiegiem…
Jest za to sędzią. Wyraźnie osądzała go; powiedziała to właściwie wprost. Osądzała każdego. Dlatego właśnie znalazła się tutaj, w koloniach Korony — ponieważ osądziła i skazała ich za praktykę niewolnictwa, mimo że jeszcze do niedawna cały świat praktykował niewolnictwo. Trudno osądzać tych ludzi za to, że pomysł emancypacji był dla nich jakąś nowomodną ideą pochodzącą z purytańskiej Anglii i od kilku francuskich filozofów.
Nie chciał, by sądziła go na podstawie czynów. To także nie jest sprawiedliwe. Ludzie popełniają błędy. Nie można wiecznie ich o to oskarżać, prawda?
Nie, ludzi należy osądzać według tego, czego zamierzali dokonać na dłuższą metę. Poprzez zasadniczy cel, który próbowali osiągnąć. Calvin zamierzał pomóc Alvinowi w budowie Kryształowego Miasta. Dlatego właśnie wyruszył do Anglii i Francji, prawda? Żeby odkryć, jak ludzie się gromadzą i dają sobą rządzić w prawdziwym świecie. Żadne tam marne lekcje, jakich Alvin udzielał w Vigor Kościele, próbując zmienić ludzi w coś, czym nie byli i stać się nie mogli. Nie, w taki sposób Alvin do niczego by nie doszedł. To Calvin pozna wszystkie sposoby, wróci i wskaże bratu drogę. Calvin będzie nauczycielem i obaj bracia wspólnie wybudują wspaniałe miasto, by stamtąd sprawować rządy nad światem. Nawet Napoleon przyjdzie się im pokłonić. A wtedy wszystkie błędy i złe myśli Calvina zostaną zapomniane wobec chwały i glorii, jaka na niego spłynie.
I choćby mu się nie udało, taki miał cel i to się liczy. Taki naprawdę był Calvin i w taki sposób powinna osądzić go Margaret.
Chociaż jeśli się zastanowić, to osądzanie go naprawdę nie jest jej sprawą. Tak powiedział Jezus, prawda? Nie sądźcie, byście nie byli sądzeni. Jezus wybaczał wszystkim. Margaret powinna wziąć przykład z Jezusa i wybaczyć Calvinowi, zamiast go skazywać. Świat stałby się lepszy, gdyby ludzie więcej wybaczali. Wszyscy grzeszą. Czym jest niewielki grzeszek Calvina z lady Ashworth wobec zabicia Odszukiwacza przez Alvina? Czym jest martwy koliber wobec martwego człowieka? Margaret potrafiła wybaczyć Alvinowi, ale Calvinowi nie, nigdy, bo nie należał do jej faworytów.
Ludzie są takimi hipokrytami… Niedobrze mu się robiło. Udają nie wiadomo jak prawych…
Oprócz Balzaca. On nigdy nie udaje. Zawsze jest sobą. I nie osądza Calvina. Przyjmuje go takiego, jaki jest. Nie porównuje z Alvinem. Zresztą nie mógłby. Nigdy się przecież nie spotkali.
Obiad dobiegał końca. Zajęty myślami Calvin nie zauważył nawet, że prawie wcale się nie odzywa. Zresztą co właściwie miałby mówić, skoro Margaret i tak uważała, że wie o nim wszystko?
Balzac opowiadał jej o niewolnicy, która otworzyła im drzwi.
— Zapytałem jej, czego pragnie najbardziej na świecie, a ona powiedziała, że najbardziej chciałaby imienia. Myślałem, że ludzie tutaj nadają swoim niewolnikom imiona.
Margaret spojrzała na niego zaskoczona. Odpowiedziała dopiero po chwili.
— Dziewczyna, z którą pan rozmawiał, ma dwa imiona. Nienawidzi obu.
— To miała na myśli? Że nie lubi swego imienia? Ale to nie to samo co pragnąć go. I znowu Margaret zastanawiała się przez moment.
— Wydaje mi się, że odkrył pan coś, czego nie potrafię zrozumieć. Nienawidzi swojego imienia, a jednak mówi panu, że chciałaby mieć imię. Nie umiem go rozszyfrować.
Balzac pochylił się nad stołem i położył dłoń na ręce Margaret.
— Musi mi pani zdradzić, co pani naprawdę myśli, madame.
— Naprawdę myślę, że powinien pan cofnąć rękę — odparła łagodnie. — To może działać na kobiety we Francji, ale na mnie taka niechciana poufałość nie robi dobrego wrażenia.