— Pora ruszać w drogę, chłopcy. Arthurze, pobiegnij do Audubona, powiedz mu, żeby się wysuszył i ubrał.
Chłopiec posłusznie odbiegł.
— Nawet nie chcecie się ze mną spierać? — zdziwiła się Purity.
Alvin spojrzał na nią zagadkowo, po czym odszedł w kierunku stojącego na straży Mike'a Finka. Pozostał tylko Verily Cooper.
— Czyli przyznajecie, że to, co powiedziałam, jest prawdą. Verily popatrzył na nią ze smutkiem.
— To, co pani powiedziała, jest fałszywe jak samo piekło. Alvin Stwórca jest najlepszym człowiekiem, jakiego spotkałem na tym świecie. Nie ma w nim nawet odrobiny zła. Nie zawsze ma rację, ale nigdy się nie myli, jeśli rozumie pani, co mam na myśli.
— Właśnie takich słów spodziewałabym się po demonie, gdy opowiada o swoim panu, diable.
— Właśnie — rzekł Verily. — Dlatego zrezygnowaliśmy z pani.
— Ponieważ ośmieliłam się głośno powiedzieć prawdę?
— Ponieważ uczepiła się pani wersji, która może objąć wszystko, co mówimy, i zamienić to w kłamstwo.
— Dlaczego miałabym to zrobić?
— Bo gdyby nie wierzyła pani w te głupie kłamstwa o nas, musiałaby pani przyznać, że nie mieli racji, zabijając pani rodziców. Wtedy musiałaby pani ich znienawidzić, a to jedyni ludzie, jakich pani zna. Stałaby się pani kobietą bez ojczyzny, a że jest pani już kobietą bez rodziny, nie może pani odrzucić tych ludzi.
— Widzi pan, jak diabeł przekręca miłość do mojego kraju i próbuje obrócić ją przeciwko mnie?
Verily westchnął.
— Panno Purity, powiem tylko tyle. Cokolwiek uczyni pani w ciągu najbliższych godzin i dni, podejrzewam, że znajdzie pani wiele okazji, by rozsądzić między Alvinem Smithem a prawami Nowej Anglii. Gdzieś wewnątrz pani istnieje miejsce, gdzie prawda jest prawdą, a kłamstwa spływają jak krople deszczu po oleju. Zajrzy tam pani i zobaczy, kto postępuje jak Chrystus.
— Chrystus jest sprawiedliwy, nie tylko łaskawy — przypomniała Purity. — Tylko grzesznicy twierdzą, że Chrystus jedynie wybacza. Prawi pamiętają, że potępił grzech, po którym nie było żalu, że objawił prawdę, iż wieczny ogień czeka na tych, którzy odrzucają prawość.
— Użył też ostrych słów na temat głupców i hipokrytów.
— Uważa mnie pan za hipokrytkę?
— Wręcz przeciwnie — zapewnił Verily. — Myślę, że jest pani głupia. Uderzyła go w twarz.
Verily mówił dalej, łagodnie, jakby go nawet nie dotknęła.
— Została pani ogłupiona krzywdą, jaką pani wyrządzono, oraz faktem, że niegodziwość tej krainy jest tak niewielka w porównaniu z obecnym tu dobrem. To jednak nie oznacza, że nie jest rzeczywista, że nie zatruła pani i że w końcu pani nie zabije.
— Bóg mieszka w Nowej Anglii — oznajmiła Purity.
— Odwiedza ją, jak i inne krainy. Śmiem twierdzić, że pośród tych farm i wiosek, w ogrodzie duszy znajduje wiele rzeczy, z których jest zadowolony. Ale wciąż wiją się tu węże, jak gdzie indziej.
— Jeśli chcecie mnie zabić — rzekła Purity — lepiej zróbcie to szybko, ponieważ zamierzam na was donieść i posłać ich za wami.
— Proszę więc ruszać — odparł Verily. — Albo nas znajdą, albo nie, zależnie od tego, co postanowi Alvin. A jeśli nas znajdą, proszę pamiętać o jednym: on chce tylko, żeby ludzie dostali szansę szczęśliwego życia. Nawet pani.
— Moje szczęście nie zależy od czarownika!
— Owszem, ale aż do teraz ci czarownicy, od których zależało, byli martwi.
Łzy stanęły jej w oczach, twarz poczerwieniała. Pewnie uderzyłaby go znowu, ale przypomniała sobie, że to na nic się nie zda. Odwróciła się więc i odbiegła w las, niemal zderzając się z Alvinem i Finkiem, którzy wracali ścieżką. Po chwili zniknęła.
— Chyba przegrałeś, Very — stwierdził Alvin. — Czy może taki miałeś plan?
— Nie była w dobrej formie — stwierdził Verily. Spojrzał na Mike'a, potem na Alvina. — Czy pora już, żebyśmy włożyli siedmiomilowe buty?
Alvin wybuchnął śmiechem.
— A może wolisz, żebyśmy przywiązali cię do masztu, kiedy będziemy przepływać obok syreny?
Verily zdziwił się wyraźnie.
— O co ci chodzi?
— O to, że widzieliśmy, jak na nią patrzysz. Coś w tobie zbudziła.
— Oczywiście. Przytłaczała ją konieczność ukrywania całkiem poważnego talentu. I nagle dowiedziała się, że z powodu talentów zostali powieszeni jej rodzice. Musi nauczyć się rozróżniać pomiędzy sobą a tymi, którzy świadomie uprawiają czary. Musi wykreślić granicę cnoty i stanąć po jej właściwej stronie, nie wypierając się tego, kim jest i co potrafi. Przeżywałem to samo, tyle że moi rodzice mieli więcej szczęścia i zachowali życie. Rozumiem trochę z tego, co ona przechodzi.
— Niewygodny czas dla niej na taki kryzys wiary, nie sądzisz?
— Nie doszukuj się w tym więcej, niż można znaleźć. Tak jak jej powiedziałem: jeżeli doniesie na nas, władze znajdą nas albo nie, zależnie od tego, co postanowisz.
Mike parsknął tylko.
— To łatwa zagadka.
W tej właśnie chwili pojawił się Arthur Stuart i mokry, częściowo tylko ubrany Audubon.
— Poszła… — odezwał się Arthur.
— To dobrze, bo to, co mam na sobie… — Audubon machnął tylko ręką.
— Ma zamiar donieść na nas — wyjaśnił Mike. — A my tu strzępimy języki.
— Od Alvina zależy, czy uciekamy, czy czekamy — przypomniał Verily. — Może jednak nie doniesie.
— Ale może donieść. A gdyby jednak, to lepiej, żeby nas tu nie było.
Lecz Verily i Alvin spoglądali na siebie, rozstrzygając jakiś problem, którego pozostali nie rozumieli.
— Czy jest jakiś powód — zapytał Alvin — dla którego miałbym im pozwolić nas złapać?
Verily nie odpowiedział.
— Żeby ją ocalić — wtrącił Arthur Stuart.
Teraz wszyscy spojrzeli na Arthura. On z kolei patrzył na Alvina z takim skupieniem, jak przed chwilą Verily. Alvin miał wyraźne uczucie, że oczekują po nim zrozumienia jakichś niewypowiedzianych głośno wyjaśnień.
— Jak ocali ją to, że nas złapią? — zapytał.
— To, jak się zachowuje — odparł Arthur — doprowadzi ją do śmierci. Chyba że ją uratujemy.
Mike Fink stanął między nimi.
— Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz, żebyśmy dali się zamknąć i osądzić jako czarownicy, po to by ją ratować?
— Jak jej pomoże nasz pobyt w więzieniu? — zapytał Alvin.
— Jakie ptaki mogę malować w więzieniu? — wtrącił Audubon.
— Nie zostaniesz tam długo — uspokoił go Verily. — Procesy o czary są zwykle bardzo krótkie.
— Co jest w tej kobiecie, że jej życie warte jest życia czterech mężczyzn i chłopca? — dopytywał się Fink.
Verily roześmiał się niechętnie.
— O czym ty myślisz, Mike? To przecież Alvin Smith, Stwórca złotego pługa. Jak ci się zdaje, czy długo pozwoli nam tkwić w więzieniu?
— Naprawdę nie chciałbyś jej tu zostawiać, prawda, Very? — domyślił się Alvin. — I ty też, Arthurze. Mam rację?
— Pewno — przyznał chłopiec.
— Rzeczywiście — potwierdził Verily.
— Wielki Boże! jęknął drwiąco Mike. — Teraz mowa o miłości?
— Kto niby się zakochał? — zapytał groźnie Arthur.
— Verily Cooper kocha pannę Purity — oznajmił Mike Fink.
— Nie wydaje mi się — zaprotestował Verily.
— Na pewno — upierał się Mike. — Bo pozwolił jej odejść i donieść na nas do władz, i chce, żebyśmy dali się zamknąć. Myśli, że dziewczyna poczuje skruchę, zmieni zdanie o nas i wycofa zeznanie, a potem jednak pójdzie z nami. To świetny plan, oprócz tej części, gdzie nas wieszają, a ona klęczy u stóp szubienicy i wypłakuje sobie śliczne oczka, tak jej przykro.