Выбрать главу

W jego głosie zabrzmiały groźne tony.

— Mnie chcecie aresztować? — spytała zdumiona. Peaseman przewrócił oczami.

— Panienko, proszę tylko, żebyście mi pozwolili wykonać pracę tak, jak nakazuje prawo. Zgodnie ze wskazówkami prawa i zdrowego rozsądku, nie mogę was tu zostawić samej i narażać na niebezpieczeństwo. A mając więźnia, którego nie można związać, potrzebuję tych ludzi przy sobie. — Peaseman obejrzał się na dwóch swoich podwładnych. — Panowie, podajcie ramię młodej damie.

Z demonstracyjną uprzejmością obaj wyciągnęli ku niej ręce. Purity zdała sobie sprawę, że w tej chwili nie ma właściwie wyboru.

— Pójdę sama, jeśli można. I będę powstrzymywać język. Peaseman pokręcił głową.

— O to prosiłem wiele minut i kilka długich przemów temu. Teraz proszę, żebyście wzięli ich pod ręce i nie spierali się dłużej, bo możemy już nie być tak łaskawi.

Wsunęła obie ręce pod ramiona dwóch strażników i smętnie pomaszerowała przed siebie. Milczała. Alvin zaś paplał wesoło o pogodzie, idąc wolny na przedzie. Mężczyźni kilka razy wybuchnęli śmiechem, słuchając jego żartów i opowieści, a ona z każdym krokiem mocniej czuła gorycz żółci. Czy jestem jedyną, która wie, że diabeł ma przyjazną twarz? Czy jestem jedyną, która zdołała przejrzeć czarownika?

KOSZ Z DUSZAMI

— Czego ty właściwie szukasz? — spytał Honore.

Spędzili w porcie najgorętszą część dnia i teraz ociekali potem. Zbliżał się już wieczór, ale upał nie zelżał.

— Dusz — wyjaśnił Calvin. — A konkretnie złodziei dusz.

Stali w niewielkiej plamie cienia rzucanej przez stos pustych skrzyń i patrzyli, jak cumuje statek. Honore był trochę rozdrażniony.

— Jeśli transakcja, którą widziałem na nabrzeżu, miała cokolwiek wspólnego z zaginionymi płomieniami serc… które nie są duszami w takim sensie, w jakim opisują je kapłani… to wcale nie była kradzież. Oddawali laleczki z własnej woli.

— Czasami kradzież wcale nie wygląda jak kradzież. A jeśli wierzą, że tylko je wypożyczają, a potem nie mogą ich odzyskać? Co na to powiesz?

— A jeśli stawiasz nas na drodze czegoś niebezpiecznego? Pomyślałeś o tym? Calvin uśmiechnął się tylko.

— Nic nie może nas skrzywdzić.

— To stwierdzenie jest w tak oczywisty sposób fałszywe, że nie warto go nawet komentować.

— Ty chyba nie rozumiesz, co potrafię zrobić. Przerzucono trap z nabrzeża do występu w burcie statku.

— Paskudnie wygląda ta załoga, nie sądzisz? Może Portugalczycy?

— Jeśli postanowię, że tobie i mnie nic się nie stanie, to się nie stanie — oświadczył Calvin.

Aha… Czyli potrafisz czytać w myślach, jak twoja bratowa?

— Nie musisz czytać w myślach, kiedy możesz roztopić komuś nóż w ręku.

— Ale Monsieur le Genius, nie wszystkie noże widoczne są z wyprzedzeniem.

— Ja je widzę.

— Nic cię nigdy nie zaskakuje?

Zanim Calvin wymówił krótkie „nic”, Honore trzepnął go dłonią w kark. Calvin zatoczył się i odwrócił, masując dłonią szyję.

— Do diabła, co niby chcesz tym udowodnić?

— Dowiodłem, że można cię skrzywdzić.

— Nie. Dowiodłeś, że nie można ci ufać.

— Teraz rozumiesz, o co mi chodzi? — ucieszył się Honore. — Właśnie kiedy czujesz się bezpieczny, najbardziej jesteś narażony na ciosy. A że jesteś na tyle głupi, by czuć się bezpieczny przez cały czas, to przez cały czas jesteś narażony.

Oczy Calvina zmieniły się w wąskie szparki.

— Nie czuję się bezpiecznie przez cały czas. Czuję się bezpiecznie z tobą.

— Ale ostatnio przez cały czas jesteśmy razem. — Honore znów się uśmiechnął. — I jesteś bezpieczny przede mną. Nie jestem dumnym posiadaczem żadnego użytecznego talentu, nie noszę broni i zbyt mnie zajmuje studiowanie człowieczeństwa, żebym myślał o zranieniu pojedynczego człowieka. Ale fakt, że jesteś przede mną bezpieczny, nie oznacza jeszcze, że jesteś bezpieczny w moim towarzystwie.

— Nie rób mi wykładów, ty francuski pierdzielu.

— Zbyt mi pochlebiasz. Czosnek, wino, zupa cebulowa, dojrzały ser… Wszystkie razem sprawiają, że pierd francaise jest najlepszym z możliwych pierdnięć. Voltaire tak twierdzi.

Calvin nie roześmiał się.

— Patrz — powiedział. — Patrz tylko na tego niewolnika. Nie ma nic do roboty.

— On czeka.

— To ten, którego widziałeś?

— Obserwuję, co ludzie robią. Nie udaję, że umiem poznać, czy dwaj Czarni, jeden widziany z tyłu, drugi z przodu, obaj ze sporej odległości, a ubrani identycznie jak połowa niewolników w Camelocie, są w rzeczywistości tym samym człowiekiem.

— Chcesz powiedzieć, że to ten sam? Honore westchnął.

— Chcę powiedzieć, że nie wiem.

— Więc powiedz to po prostu. Nie wygłaszaj tych swoich wyszukanych oracji. Honore nie zwracał na niego uwagi. Zataczając się, mrużąc oczy, pochyleni, rozglądający się dookoła, na pokładzie pojawili się pierwsi Czarni.

— To statek niewolniczy.

— Wiedzieliśmy o tym.

— Wiedzieliśmy też o trzech innych statkach, które przybiły dzisiaj, a jednak nie wiozły niewolników.

— Wiedzieliśmy, że ten jest niewolniczy, bo popatrz tylko na Białych. Chodzą po pokładzie z kijami. Nie potrzebują ich do rozładowania skrzyń.

— Gdybym tylko był taki sprytny jak ty…

Czarny, którego zauważyli wcześniej, który mógł, ale nie musiał być tym widzianym wcześniej przez Honore, jak zbiera kukiełki, zbliżył się z dwoma wiadrami wody i koszem. Spuścił głowę, by nie patrzeć w oczy żadnemu z białych dokerów. Powiedział coś do kierującego robotnikami, a ten skinął ręką w stronę trapu.

— Nie, tępy czarnuchu! — Głos dokera dobiegał wyraźnie do miejsca, gdzie stali Calvin i Honore. — Czekaj na dole! Jak zaczniesz się pchać po trapie, będą się zderzać i pospadają do wody! Głupek, głupek, głupek!

Gdy kończył swoją listę głupków, Czarny z wiadrami kłaniał się, pochylał głowę i cofał tak długo, że dotarł na wskazaną pozycję.

— On wiedział — oświadczył Honore.

— Co takiego wiedział?

— Wiedział, gdzie ma stanąć. Szedł już w tamtą stronę, zanim ten człowiek wskazał mu miejsce.

— To dlaczego rozgniewał tego robotnika?

— Chciał go przekonać, że jest głupi.

— Robotnik od samego początku myślał, że jest głupi. Oni myślą, że wszyscy Czarni są głupi.

— Naprawdę? Ale myślą też, że niektórzy są jeszcze głupsi od innych.

Pierwsi niewolnicy, skuci i połączeni łańcuchem za kostki, wyszli chwiejnie na trap, po czym od razu skierowali się po wodę. Sporo się wylało przy akompaniamencie cichych przekleństw nosiwody. Calvin użył przenikacza, by przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Rzeczywiście, każdy z niewolników oddawał jakiś niewielki przedmiot wykonany ze ścinków materiału, drewienek i kawałków żelaza.

Jego szukamy — oświadczył Calvin. — Ale skąd ci przyszło do głowy, że oddają lalki?

— Mogłem się dobrze przyjrzeć tylko jednej, większej od innych. To była lalka.

— Inne nie.

— Czymś jednak są, prawda?

— Oczywiście, są czymś, to jasne. Chciałbym ich zapytać, co to jest. Jak przelewają moc w coś takiego.

— Ale co to jest, jeśli nie lalki?

— Nic. Powiązane strzępy materiału, sznurki, nici, żelazo, drewno, różne śmieci. Nie znajdziesz dwóch takich samych.