Verily i Mike spali, ale już wiercili się w łóżkach. Alvin obudził ich i poprosił, by osiodłali i objuczyli konie, gdy on pójdzie na poszukiwanie.
Mike zaśmiał się tylko.
— Pewno znalazł sobie jakąś dziewczynę, którą chce ucałować na do widzenia.
Alvin spojrzał na niego zaszokowany.
— O czym ty mówisz? Mike był równie zdziwiony.
— Ślepy jesteś? Albo głuchy? Arthurowi zmienia się głos. Jest już o włos od zostania mężczyzną.
— Skoro o włosach mowa — wtrącił Verily — to myślę, że cień na jego górnej wardze już wkrótce stanie się szczotką. Powiem szczerze, moim zdaniem na jego twarzy już teraz rośnie więcej włosów niż na twojej, Alvinie.
— Nie zauważyłem też, żeby twoja była szczególnie zdobna w wąsy — odparował Alvin.
— Golę się.
— Ale długi czas mija między jednym a drugim Bożym Narodzeniem. Muszę iść. Pewnie wrócę, zanim skończycie śniadanie.
Po drodze Alvin zajrzał jeszcze do kuchni, gdzie pani Louder wyrabiała ciasto.
— Nie widzieliście może dzisiaj Arthura Stuarta? — zapytał.
— A kiedy zamierzaliście mnie uprzedzić, że wyjeżdżacie?
— Kiedy zaczniemy się zbierać po śniadaniu — zapewnił ją Alvin. — Nie próbowaliśmy się wymknąć, to żadna tajemnica, że się spakowaliśmy.
Dopiero wtedy zauważył, że policzki ma mokre od łez.
— Pani Louder, nie myślałem, że tak się przejmiecie. To przecież pensjonat, prawda? A goście przychodzą i odchodzą.
Westchnęła głośno.
— Jak dzieci…
— A czy dzieci od czasu do czasu nie powracają do gniazda?
— Jeśli to ma być obietnica, to może moimi głupimi łzami nie zmienię pieczywa w solone ciasteczka — powiedziała.
— Obiecuję, że nigdy nie spędzę nocy w Filadelfii gdzie indziej, tylko u pani. Chyba że moja żona i ja kiedyś się tu osiedlimy; będziemy wam przysyłać na śniadanie nasze dzieci, byśmy mogli się wylegiwać do późna.
Zaśmiała się.
— Pan nasz ciebie stwarzał dwa razy dłużej niż innych, Alvinie Smith, bo tyle czasu trzeba, żeby wcisnąć do środka te twoje figle.
— Figle same się wciskają. Taka ich natura.
Dopiero wtedy pani Louder przypomniała sobie o pytaniu Alvina.
— Co do Arthura Stuarta, to kiedy wyszłam po drewno, przyłapałam go, jak schodził z drzewa pod ścianą.
— I nie obudziliście mnie? Czemuście go nie zatrzymali? Zignorowała to ukryte oskarżenie.
— Zanim poszedł, wcisnęłam mu w rękę zimnego racucha. Powiedział, że musi załatwić jakąś sprawę, zanim rankiem wyjedziecie.
— No, przynajmniej wygląda, że ma zamiar wrócić.
— Rzeczywiście. Ale gdyby nie, to nie jesteś przecież jego panem, jak sądzę.
— To, że nie jest moją własnością, nie oznacza jeszcze, że nie jestem za niego odpowiedzialny.
— Nie mówiłam o prawach. Wyraziłam prostą prawdę. Nie jest ci posłuszny jak chłopiec, ale jak mężczyzna, który chce ci sprawić radość. Czyni coś nie dlatego, że ty rozkazujesz, ale dlatego że zgadza się, iż powinien.
— Ale to jest prawda dla wszystkich ludzi i wszystkich panów. A nawet niewolników.
— Chcę powiedzieć, że nie robi tego, co robi, z lęku przed tobą — wyjaśniła pani Louder. — Dlatego nie wypada ci złościć się na niego. Nie masz takiego prawa.
Dopiero wtedy Alvin uświadomił sobie, że jest trochę zagniewany na Arthura Stuarta za to wyjście bez uprzedzenia.
— Wciąż jest młody — przypomniał.
— A ty niby co, siwobrody starzec z przygarbionym grzbietem? — roześmiała się. — Idź, poszukaj go. Arthur Stuart nigdy nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie dniem i nocą czyha na chłopca z jego rodu.
— Ani z zagrożeń, które zakradają się od tyłu. — Alvin pocałował ją w policzek. — Nie pozwólcie, żeby te bułeczki zniknęły, zanim wrócę.
— Twoja to sprawa, nie moja, kiedy postanowisz wrócić — odparła. — Któż może wiedzieć, jak głodni będą dziś rano inni?
Na to Alvin zanurzył tylko palec w mące, nakreślił jej biały pasek na nosie i ruszył do drzwi. Pokazała mu język, ale nie starła mąki.
— Będę klaunem, jeśli tego chcesz ode mnie! — krzyknęła za nim.
Było jeszcze za wcześnie, żeby sklep był otwarty. Alvin jednak poszedł prosto do wypychacza zwierząt. Jaką inną sprawę mógł załatwiać Arthur Stuart? Pomysł Mike'a, że Arthur poznał jakąś dziewczynę, nie wydawał się rozsądny. Chłopiec prawie nigdy nie opuszczał Alvina, więc nie miał po temu okazji, nawet gdyby już dorósł na tyle, by próbować.
Ulice były zatłoczone — farmerzy z okolicy zwozili towary na targ, ale sklepów jeszcze nie otwierano. Gazeciarze i listonosze wypełniali swe misje, wózki mleczarzy klekotały w zaułkach, dostarczając nabiał do kuchni. Panował gwar, ale był to świeży gwar poranka. Nikt jeszcze nie krzyczał, sąsiedzi się nie kłócili, domokrążcy nie zachwalali towarów, żaden woźnica nie wykrzykiwał, by ludzie zeszli mu z drogi.
I żaden Arthur nie stał przed wystawą sklepu z wypchanymi zwierzętami.
Ale dokąd jeszcze mógłby pójść? Dręczyło go jakieś pytanie i nie spocznie, póki nie znajdzie odpowiedzi. Ale przecież nie wypychacz znał tę odpowiedź, prawda? To francuski malarz ptaków, John-James. A gdzieś we wnętrzu sklepu musiała być ukryta notatka z jego adresem. Czyżby Arthur naprawdę okazał się tak nierozsądny, by…
Rzeczywiście, okno było otwarte, a pod nim ustawione dwie skrzynki i beczka. Arthurze Stuart, wcale nie jest lepiej być wziętym za złodzieja niż za niewolnika…
Alvin podszedł do drzwi na podwórze. Przekręcił gałkę. Poruszyła się lekko, ale nie dość, by odsunąć zapadkę. A więc zamknięte…
Oparł się o drzwi i przymknął oczy, szukając swym przenikaczem, aż znalazł wewnątrz sklepu płomień serca. Tam więc był Arthur Stuart, jaskrawy życiem, gorący od przygody. Jak tyle już razy wcześniej, Alvin żałował, że nie ma daru Margaret, nie potrafi zajrzeć w płomień serca i dowiedzieć się czegoś o przyszłości i przeszłości, czy nawet o myślach w chwili obecnej… Teraz by się to przydało.
Nie odważył się wołać Arthura — jego głos zaalarmowałby kogoś i chłopiec prawie na pewno zostałby schwytany. Wypychacz zwierząt mieszkał prawdopodobnie nad sklepem albo w jednym z pobliskich domów.
Dlatego Alvin sięgnął przenikaczem do zamka, by zbadać, jak jest zbudowany. Stara konstrukcja, marnie dopasowana. Wygładził szorstkie powierzchnie, usunął brud i rdzę.
Zmiana kształtu elementów była łatwiejsza niż ich przesunięcie, więc tam gdzie dwie płaskie części stykały się, nie pozwalając na otworzenie zapadki, zmienił je na ukośne. Metal wpłynął w nowe kształty, aż obie płaszczyzny mogły łatwo przesuwać się względem siebie. Wtedy przekręcił gałkę, a zapadka odskoczyła bezgłośnie.
Nie otwierał jednak drzwi, gdyż najpierw musiał się zająć zawiasami. Były bardziej nierówne i bardziej zabrudzone niż zamek. Czy właściciel w ogóle korzysta z tego wyjścia? Alvin wyrównał więc i oczyścił również zawiasy. Teraz, kiedy przekręcił gałkę i pchnął drzwi, jedynym dźwiękiem był szelest wiatru wpadającego do wnętrza.
Arthur Stuart stał przy warsztacie wypychacza. W rękach trzymał sójkę i lekko gładził jej pióra. Uniósł głowę i spojrzał na Alvina.
— Nawet nie jest martwa — powiedział cicho.
Alvin dotknął ptaka. Tak, pozostało w nim trochę ciepła; wyczuwał uderzenia serca. Śrucina, która go ogłuszyła, wciąż tkwiła w czaszce. Mózg był uszkodzony i ptak wkrótce zdechnie, nawet jeśli żadna z ran nie okaże się śmiertelna.