— Może to jedna z tych rzeczy, które później zdoła nam wyjaśnić Margaret.
— Jeśli w ogóle jeszcze kiedyś się do nas odezwie.
— Odezwie się — zapewnił Calvin. — Jest miła. Dlatego będzie się czuła winna, że przez nią musieliśmy odpracować cenę wczorajszego obiadu.
— Oni wiedzieli — mruknął Honore. — I wszyscy się godzili. Oddali w jego ręce własne dusze.
— Ciekaw jestem, gdzie on je trzyma i co z nimi robi.
— W takim razie musimy pójść do twojej bratowej i ją zapytać, skoro jesteś pewien, że zechce z nami rozmawiać.
Calvin rzucił mu gniewne spojrzenie.
— Już w tej chwili go śledzę — oznajmił. — Nie widzi mojego przenikacza.
— Albo nie okazuje tego, że widzi.
— Zajmuję się tym dłużej od ciebie. Wiem.
— To dlaczego drżysz? — spytał Honore.
Calvin odwrócił się zagniewany, przyciskając Honore do skrzyń.
— Ponieważ ledwie się powstrzymuję, żeby nie… zatrzymać… twojego… serca. Honore zrobił zdumioną minę.
— Czyżbyś pod tym żywopłotem całkiem stracił poczucie humoru? Calvin cofnął się nieco, tylko częściowo udobruchany.
— Co jak co, ale zabawny na pewno nie jesteś.
— Jeżeli będę ćwiczył, może kiedyś stanę się zabawny.
— To ja jestem śmieszny. — Calvin cofnął się jeszcze i Honore mógł teraz stanąć, nie opierając się o skrzynie. — Czy może pod żywopłotem straciłeś poczucie humoru?
— Obaj jesteśmy śmiesznymi chłopakami — uznał Honore. — Idźmy za tym człowiekiem z koszem dusz. Muszę się dowiedzieć, co z nimi robi.
— Przechodzi przez drzwi.
— Gdzie?
— Miasteczko Czarnych — odparł Calvin. — Wszędzie wiszą jakieś śmieci. Tylko jeden płomień serca w całym domu. — Gwizdnął. — Ależ to jaskrawe.
— Co jest jaskrawe? — zapytał Honore. Calvin nie odpowiedział.
Honore zbliżył się nieco.
— To nieuczciwe, żeby mi nie mówić. Calvin spojrzał na niego tępo.
— Wiesz, co ci powiem? — zirytował się Honore.
Margaret siedziała przy biurku i układała swój codzienny list do Alvina. Nigdy ich nie wysyłała. Mogłaby, ponieważ zawsze wiedziała, gdzie przebywa i dokąd zmierza.
Ale po co zmuszać go do szukania urzędów pocztowych w każdym miasteczku, do którego trafi? Lepiej poczekać do ostatnich godzin przed zachodem słońca. Cokolwiek by wtedy robił, przerywał i kierował swe myśli ku niej. Co ważniejsze, wysyłał swój przenikacz, by ją obserwować. Nie umiał czytać w myślach, ale wyczuwał, jak poruszają się jej ręce, jej palce; potrafił znaleźć pióro. Zanurzała je w kałamarzu tylko po to, by wracać do tego, co napisała wcześniej. Wiedziała, że on widzi słowa pisane na papierze tak wyraźnie, jakby zaglądał jej przez ramię. Zadawała pytania; kiedy były już na wpół uformowane, znajdowała odpowiedzi w jego wspomnieniach.
Był to nierówny układ, wiedziała o tym. Mogła poznać jego najskrytsze myśli, nawet uczucia, z których sam prawie nie zdawał sobie sprawy. Widziała, jak rozwijają się przed nim możliwości, jak zbiegają się znowu po każdym wyborze. Nie miał przed nią tajemnic. Ona za to mogła ukryć każdy sekret, z wyjątkiem fizycznego stanu swego ciała. Mógł więc ją uspokajać, że dziecko rozwija się dobrze; mógł się martwić, że za dużo pracuje. Ale jej myśli pozostawały przed nim zamknięte. Nie wydawało się to sprawiedliwe.
A jednak Alvinowi to nie przeszkadzało — naprawdę, wcale nie przeszkadzało, nawet chyba tego nie dostrzegał. Wiedziała, że jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze, Alvin był człowiekiem szczerym i nie miał tajemnic. Umiał coś ukryć, naturalnie, lecz gdy już komuś zaufał, opowiadał mu całą historię, nie pomijając żadnych szczegółów, czy dobrze o nim świadczyły, czy źle. Czasami ludzie uznawali to za przechwałki — kiedy to, czego dokonał, było rzeczywiście niezwykłe. Jednak nie były to ani przechwałki, ani wyznania. Alvin po prostu opowiadał o tym, co miał w pamięci. Dlatego wcale mu nie ciążyło, że Peggy tak łatwo może zajrzeć w płomień jego serca.
Drugi powód dla tego braku urazy trochę ją jednak niepokoił: Alvin zwyczajnie się nie przejmował. Nie przeszkadzało mu, że ona zna jego tajemnice, ale też nie przeszkadzało, że on nie zna jej. Mógłby być bardziej dociekliwy! Czyżby to znaczyło, że jej nie kocha? Czy zdradzało jakiś zasadniczy egoizm? Nie, Alvin był człowiekiem wielkodusznym. Po prostu nie był aż tak ciekawy szczegółów jej myśli. Zadowalał się tym, co sama mówiła. Ufał jej. To było to: zaufanie, nie brak miłości.
Trzeci powód, prawdopodobnie najważniejszy, był też najbardziej denerwujący. Wszystko, co dotyczyło Margaret, Alvin przyjmował jako dany fakt, część otaczającego go naturalnego świata. Wprawdzie dowiedział się o tym później, ale obserwowała go przez całe dzieciństwo i wiele razy ocaliła mu życie. Uczyła go, przebrana za starą pannę, nauczycielkę. Jak słońce codziennie rzucało na niego swe promienie, tak i codzienna była jej troska o niego. Przyjmował ją jak coś oczywistego. Obecność Margaret w jego myślach była czymś tak zwyczajnym jak oddychanie.
Nie jestem nawet pogodą jego życia, jestem klimatem, myślała. Nie, raczej kalendarzem. Czasami wypadają święta, ale przez resztę czasu traci rachunek dni; wiadomo, że będą przemijać jeden po drugim.
Nie wolno mi myśleć w ten sposób. Muszę pisać.
„Najdroższy Alvinie, tęsknię za tobą bardziej niż kiedykolwiek. Calvin to taki niemiły chłopak, twoje przeciwieństwo, kiedy jednak słyszę jego głos, przypomina mi twój.”
Tyle że listy nie były zwykle pisane tak składnie. Kiedy tylko widziała, że zrozumiał, porzucała niedokończone słowo i przechodziła dalej. List zaczynał się w rzeczywistości raczej w taki sposób: NA, tęs za t bard. C to taki niemi chi, tw przeciw, kiedy jdn sły jgo gis, przypom mi ci.
Trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek inny zrozumiał te strzępki wyrazów pisane dziecięcymi, drukowanymi literami zamiast zwykłym eleganckim pismem Margaret — drukowane litery Alvin łatwiej rozpoznawał.
Pisała dalej: „Uważam, że robisz niemądrze, godząc się na pozostanie w tym więzieniu choćby przez jedną noc. Wyjdź z niego, zbierz swoich towarzyszy i wracaj do domu. Nie dbam zbytnio o Purity. Ma przed sobą kilka dobrych przyszłości, ale niezbyt prawdopodobnych. Możliwe są też wielkie nieszczęścia, jeśli zostaniesz i wyrwiesz ją z Nowej Anglii”.
Jego pytanie: A zatem to możliwe?
„Tak, ale…”.
Czy ją powieszą, jeśli jej nie zabierzemy?
Margaret wiedziała, że szczera odpowiedź nie pozostawi Alvinowi wyboru. Będzie musiał zostać.
Pisała: „Śmierć nie jest najgorszą rzeczą na świecie. Wszystkich nas czeka; a jeśli powieszą ją jako czarownicę, istnieje spora szansa, że doprowadzi to do zniesienia kary śmierci za czary. A zatem jej śmierć przyniesie wiele dobrego”.
Natychmiast dostrzegła w umyśle Alvina odpowiedź, ale znała ją już wcześniej, bo wynikała z jego charakteru: Spróbujmy osiągnąć ten sam cel bez wysyłania jej na szubienicę.
Mówiąc mu prawdę, zagwarantowała, że Alvin na dłużej zostanie w więzieniu.
Pisała: „Czy twoje poprzednie uwięzienie i proces nie wystarczą na całe życie?”.
Nie odpowiedział; za to w myślach zadał pytanie: Calvin? Czego chce?
„Być tobą. A jeśli to się nie powiedzie, to zniszczyć wszystko, co kiedykolwiek osiągnąłeś. Uwiódł wytworną damę, wzbudzając w niej niepohamowaną żądzę. Też tak potrafisz?”.
Jego odpowiedź: Nigdy o tym nie pomyślałem. Chcesz, żebym spróbował?