Выбрать главу

— Oto panna Purity — odezwał się łowca czarownic. — Ja się nazywam Micah Quill.

— Miło mi pana poznać — odpowiedziała.

— I mnie także — zapewnił Quill. — Wyruszyłem natychmiast, gdy tylko dostarczono mi twoje zeznanie. Podziwiam twoją odwagę, że tak śmiało zaświadczyłaś przeciwko czarownikowi tak groźnemu.

— Niczym mi nie groził.

— Samo jego istnienie jest groźbą dla wszystkich duszyczek bożych. Choć nie rzucił żadnej groźby, wyczułaś to, ponieważ żyje w tobie duch chrześcijanina.

— Tak pan myśli, proszę pana? Quill pisał coś w zeszycie.

— Co pan zapisuje?

— Robię notatki ze wszystkich przesłuchań — wyjaśnił Quill. — Nigdy nie wiadomo, co może okazać się dowodem. Nie zwracaj na mnie uwagi.

— Tylko że ja… nie zaczęłam jeszcze zeznawać.

— Co za roztargnienie z mojej strony. — Quill wyprostował się. — Usiądź, proszę, i opowiedz mi o tym czczącym diabła niewolniku piekieł.

Mówił tak miłym tonem, że Purity przeoczyła niemal mroczne znaczenie jego słów. Kiedy tylko zdała sobie sprawę, co naprawdę powiedział, poprawiła go natychmiast.

— Nic nie wiem o tym, czemu i w jaki sposób ten człowiek oddaje cześć. Tyle tylko, iż twierdzi, że ma czarnoksięskie talenty.

— Ale widzisz, panno Purity, takie czarnoksięskie talenty ludzie otrzymują wyłącznie dlatego, że służą diabłu.

— Chcę jedynie powiedzieć, że nie widziałam, aby oddawał cześć diabłu, nie mówił o diable i nie okazywał, by chciał diabłu służyć.

— Z wyjątkiem tego talentu, który oczywiście służy diabłu.

— Ani razu nie widziałam na własne oczy, by używał tego talentu — wyjaśniła Purity. — Słyszałam tylko opowieści od chłopca, który z nim wędrował.

— Jak się nazywał chłopiec? — zapytał Quill, wznosząc pióro.

— Arthur Stuart.

Quill spojrzał na nią, nie zapisując.

— To żart, proszę pana, ale zażartowali tak przed wielu laty ci, którzy nadawali mu imię. Ja teraz z panem nie żartuję.

Zapisał imię.

— To pół-Czarny — dodała.

— Przypieczony przez ognie piekielne — stwierdził Quill.

— Nie, myślę, że to po prostu syn białego właściciela, który przemocą posiadł czarną niewolnicę. Tak przynajmniej wynikało z historii, którą mi opowiedział.

Quill uśmiechnął się.

— Dlaczego mi się sprzeciwiasz? — zapytał. — Mówisz, że jest pół-Czarny. Ja, że to znak, iż został przypieczony w ogniach piekieł. Ty na to, że nie, wcale nie… Po czym opowiadasz mi, że jest skutkiem gwałtu białego mężczyzny na czarnej kobiecie. Czy można lepiej opisać takie przerażające poczęcie, niż mówiąc, że ogień piekielny przypiekł to dziecko? Sama widzisz.

Purity kiwnęła głową.

— Myślałam, że rozumie to pan dosłownie.

— Tak rozumiem — potwierdził Quill.

— To znaczy… Zdawało mi się, że pańskim zdaniem chłopiec naprawdę był w piekle i wrócił stamtąd trochę przypieczony.

— Tak właśnie powiedziałem. — Quill uśmiechnął się. — Nie rozumiem tych bezustannych prób poprawiania mnie, kiedy już się zgadzamy.

— Ależ ja pana nie poprawiam…

— Czy to stwierdzenie samo w sobie nie jest poprawką? Czy też mam je rozumieć jakoś inaczej? Obawiam się, że jesteś dla mnie nazbyt subtelna, panno Purity. Oszałamiasz mnie swoją argumentacją. W głowie mi się kręci.

— Och, nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek zdołał wprawić pana w zakłopotanie. — Purity zaśmiała się nerwowo.

— I znowu odczułaś potrzebę, by mnie poprawić. Czy coś cię niepokoi? Czy jest jakiś powód, dla którego niemożliwe ci się wydaje, byś bez oporów przyznała mi rację?

— Ależ nie mam żadnych oporów, przyznając panu rację.

— To stwierdzenie, choć słodkie w swej treści, jest wszakże kolejnym zaprzeczeniem mojego wcześniejszego stwierdzenia. Ale zostawmy na razie fakt, że nie potrafisz ani jednego mojego słowa przyjąć wprost. To, co mnie zastanawia, co muszę pomóc ci wyjaśnić, to kwestia pewnych brakujących danych i dodatkowych informacji. Na przykład wymieniasz w swoim zeznaniu kilka osób, których nikt prócz ciebie nie widział. Konkretnie: prawnik Verily Cooper, marynarz Mike Fink i chłopiec, mieszaniec Arthur Stuart.

— Nie jestem jedyną osobą, która ich widziała — zaprotestowała Purity.

— Zatem zeznanie jest nieprawdziwe?

— Nie twierdziłam w swoim zeznaniu, że tylko ja widziałam tych ludzi.

— Doskonale! Kto jeszcze był obecny na tym sabacie czarowników?

— Jakim sabacie czarowników? — Purity zdziwiła się wyraźnie.

— Czy nie mówiłaś, że trafiłaś na tę grupę czarowników, kiedy nago odprawiali swe igraszki na brzegu?

— Dwóch się kąpało, ale nie spostrzegłam żadnego znaku czegokolwiek bardziej groźnego.

— Zatem, według ciebie, kiedy czarownicy hasają nago na twoich oczach, to tylko niewinna kąpiel?

— Nie, ja… Nie pomyślałam, że to… To nie było żadne oddawanie czci.

— Ale rzucenie dziecka w stronę niebios, w dodatku pół-Czarnego, i to, że nagi mężczyzna śmiał się z ciebie, nie czując wstydu z powodu swej nagości…

Purity była pewna, że nie powiedziała ani nie zapisała niczego, co pasowałoby do tego opisu.

Skąd może pan o tym wiedzieć?

Przyznajesz więc, że nie włączyłaś tych kluczowych dowodów do swego zeznania?

— Nie wiedziałam, że to są dowody.

— Wszystko jest dowodem — rzekł Quill. — Stworzenia, które baraszkują nago, śmieją się z chrześcijan, a potem znikają bez śladu… Która część tego doświadczenia nie jest dowodem? Nie wolno ci niczego pomijać.

— Teraz to zrozumiałam — zgodziła się Purity. — Sądzę, że po prostu nie wiedziałam, jak może wyglądać sabat czarowników, więc nie rozpoznałam go, kiedy tam trafiłam.

— Ale skoro nie wiedziałaś, dlaczego na nich doniosłaś? Nie oskarżałaś ich chyba fałszywie?

— Ależ nie! Każde słowo, jakie wypowiedziałam, było prawdą!

— No tak… A co ze słowami, których nie wypowiedziałaś? Purity zmieszała się jeszcze bardziej.

— Skoro ich nie wypowiedziałam, skąd mogę wiedzieć, co to za słowa?

— Przecież znasz je. Właśnie je odkryliśmy. Fakt, że byłaś świadkiem pogańskich bachanalii, że na twoich oczach nagi mężczyzna molestował nagiego chłopca…

— Molestował? Podrzucił go w powietrze, tak jak ojciec może podrzucić własnego syna albo jak starszy brat bawić się z młodszym.

— Sądzisz więc, że doszło także do kazirodztwa? — spytał Quill.

— Nic nie sądzę. Pragnęłam jedynie jak najdokładniej powtórzyć, co sami o sobie opowiadali. Że ten Alvin Smith jest siódmym synem siódmego syna, ze wszystkimi talentami, jakie tacy ludzie często miewają.

— Wierzysz więc słowom diabła w tej sprawie?

— Słowom jakiego diabła?

— Diabła, który przemówił do ciebie i twierdził, że talenty ot tak sobie przytrafiają się siódmym synom siódmych synów, skoro w rzeczywistości czary może praktykować tylko ten, który całkowicie oddał się w służbę szatanowi.

— Nie rozumiałam tego — zapewniła Purity. — Myślałam, że korzystanie z ukrytych mocy jest przestępstwem samym w sobie.

— Zło nigdy nie zdarza się samo w sobie — odparł Quill. — Pamiętaj, że kiedy będziesz zeznawać, złożysz przysięgę, kładąc dłoń na Piśmie. Będziesz miała pod palcami słowo Boże, a to tak jakbyś samego Chrystusa trzymała za rękę, gdyż On jest Słowem. Złożysz przysięgę, że powiesz prawdę, całą prawdę. Nie wolno ci zatem ukrywać dalszych informacji, tak jak to dotąd czyniłaś.