— Jak ktokolwiek może wiedzieć, że jestem czymś, o czym aż do tej chwili nie słyszałem?
— To właśnie najlepszy dowód. Czarowniści zawsze twierdzą, że nie ma czegoś takiego jak czarownizm.
Waldo spojrzał na studentów, którzy albo oglądali się za nim, albo stali obok krzeseł.
— To zadanie na dzisiaj — powiedział. — Jeśli akt zaprzeczenia można uznać za dowód winy, w jaki sposób człowiek niewinny może się bronić?
Strażnicy chwycili go pod ramiona.
— Chodźmy lepiej, panie Emerson, i nie próbuj pan z nami tej swojej filozofii.
— Nawet o tym nie pomyślałem — odparł Waldo. — Filozofia poszłaby na marne wobec ludzi tak twardogłowych.
— Dobrze, że zdajesz pan sobie z tego sprawę — rzekł z dumą strażnik. — Nie chcemy, cobyś pan pomyślał, że nie jesteśmy dobrymi chrześcijanami.
Zakuli Alvina w łańcuchy, co uznał za przesadę. Nie znaczy to, że było mu niewygodnie — bez trudu odkształcił żelazo tak, by dopasować je do kształtu swych przegubów i kostek, a także sprawił, by skóra w tym miejscu stwardniała, jakby nosił kajdany od lat. Dobrze wypraktykował takie działania i teraz wykonał je niemal odruchowo. Męczyła go jednak przymusowa bezczynność w czasie, kiedy mógł być obserwowany. Robił to już wcześniej — choć bez kajdan — w więzieniu w Hatrack River. Życie było za krótkie, by marnować kolejne jego godziny, nie mówiąc już o dniach i tygodniach, porastając pleśnią w więziennej celi, pod ciężarem łańcuchów — nie wtedy, gdy tak łatwo mógł się uwolnić i wrócić do swoich spraw.
O zachodzie słońca usiadł na podłodze, oparł się o drewnianą ścianę i przymknął oczy. Posłał swój przenikacz znajomą ścieżką i znalazł podwójny płomień serca żony i nienarodzonej córki, która w niej żyła. Margaret zmierzała już do biurka, wiedząc, że skoro Alvin zawędrował tak daleko na wschód, słońce zachodzi dla niego wcześniej niż dla niej. Zawsze była równie niecierpliwa jak on.
Tym razem żadni goście nie przerywali im rozmowy. Użaliła się nad nim z powodu kajdan i celi, ale szybko przeszła do sprawy, która budziła w niej największą troskę.
„Przenikacz Calvina został skradziony — tłumaczyła. — Posłał go za człowiekiem, który odbiera imiona i część duszy Czarnym, kiedy przybywają do portu”.
Powtórzyła mu ostatnie słowa Calvina do Balzaca, zanim wola opuściła ciało.
„Przede wszystkim muszę wiedzieć, jaka część duszy w nim jeszcze pozostała. Różni się od niewolników, gdyż chyba nic nie słyszy i trzeba go prowadzić. Jego cielesne funkcje przypominają noworodka. Balzac i ich gospodarz są równie zdegustowani skutkami, choć niewolnicy myją go bez protestów. Czy to odwracalne? Czy możemy się z nim komunikować i dowiedzieć się, gdzie przebywa? Przeszukałam miasto aż do półwyspu i nie znalazłam ani zbioru płomieni serc, ani płomienia Calvina. Został przede mną ukryty; modlę się tylko, by nie był ukryty przed tobą”.
Alvin nie musiał zapisywać ani nawet jasno formułować odpowiedzi. Wiedział, że wszystkie słowa znajdzie w płomieniu jego serca, kiedy tylko zdąży je pomyśleć i pojawią się w pamięci. Porwany przenikacz… Nigdy dotąd nie martwił się taką możliwością. Obawiał się raczej, że coś strasznego może się zdarzyć z jego ciałem, gdy on sam będzie nieobecny. Z doświadczenia jednak wiedział, że ciało pozostawało przytomne i czujne, a gdy tylko coś w otoczeniu ulegało zmianie — kiedy oczy dostrzegały ruch, uszy słyszały nietypowy dźwięk — koncentracja natychmiast powracała.
Koncentracja, a zatem i przenikacz. Tym właśnie był w rzeczywistości przenikacz — skupioną uwagą. To utracił Calvin. Nawet kiedy różne rzeczy działy się wokół jego ciała, zdarzały się z jego ciałem, nie potrafił skierować na nie uwagi. Ciało bez wątpienia domagało się tego, wysyłając mu gorączkowe sygnały.
Niewolnicy natomiast nie mogli przekazać swej koncentracji człowiekowi imieniem Duńczyk. To, co oddawali, to raczej pasja, uraza, pragnienie wolności. I imiona.
To był ważny wniosek: nie ma powodów, by przypuszczać, że Duńczyk trzyma imię Calvina. Ma pewnie sieć heksów, gdzie przechowuje wolne części oddzielonych dusz. Może nawet nie zdaje sobie sprawy, że przenikacz Calvina dostał się do środka, a heksy schwytały go automatycznie, niby tryby maszyny. Heksy służyły do ukrywania dusz. Calvin nie mógł wyjrzeć na zewnątrz i nie był z zewnątrz widoczny.
Ale same heksy można przecież zobaczyć. Margaret nie potrafi ich znaleźć, ponieważ widzi jedynie płomienie serc. Jeśli ten człowiek zdołał ukryć przed nią zabrane płomienie, na pewno ukrywa także własny, więc Margaret nie zdoła znaleźć tego, kto zna tajemnicę.
„Czy ukrywa się przede mną?” — napisała.
Nie wie, że istniejesz. Ukrywa się przed wszystkimi.
„Jak mógł schwytać Calvina, jeśli Calvin nie miał tego węzełkowego amuletu, jak niewolnicy?”.
Nie wiem, jak działa moc Czarnych, ale zgaduję, że każdy niewolnik umieścił w tych węzełkach własne imię i wszystkie swoje lęki i nienawiść. Potrzebują amuletów, by oderwać od ciała fragment duszy. Calvinowi takie narzędzia są zbędne.
„Musieli dokonać Stwarzania?”.
Tak, pomyślał. To właśnie to. Stwarzanie. Czy chodzi o moc Białych, Czerwonych czy Czarnych, sprowadza się do jednego: złączenia z otaczającym światem drogą Stwarzania. Czerwoni dokonują tego połączenia bezpośrednio — ono jest ich Stwarzaniem, ogniwem wykutym pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem, człowiekiem i rośliną, człowiekiem i kamieniem. Czarni wykonują przedmioty, których jedynym celem jest moc — kukiełki i powiązane sznurki. Biali przez całe życie budują narzędzia, które biją, tną i rwą świat naturalny; tylko w obszarze, który określają swoim talentem, połączenie dokonuje się bezpośrednio. A jednak się dokonuje… Nie są całkiem oddzieleni od świata wokół siebie. Alvin wyobrażał sobie mężczyzn i kobiety nigdy nieodczuwających tego głębokiego, wewnętrznego zespolenia, nigdy niewidzących, jak świat zmienia się dzięki aktowi ich woli, w harmonii z naturą. Jakże samotni muszą być, niezdolni do kształtowania żelaza inaczej niż młotem na kowadle, ogniem i obcęgami. Rozpalając ogień jedynie stalą i krzemieniem. Widząc przyszłość tylko dzięki przeżywaniu kolejnych dni i obserwowaniu, jak rozwija się przed nimi — tylko jedna jej ścieżka. Widząc przeszłość tylko poprzez czytanie, co inni o niej napisali, poprzez słuchanie ich opowieści i wyobrażanie sobie całej reszty. Czy tacy ludzie w ogóle wiedzą, że natura jest żywa, że reaguje? Że ukryte moce poruszają się w świecie… Nie, nie tylko w świecie, one poruszają świat, są światem u jego fundamentów. Jakie to straszne, wiedzieć, ale nie dotykać tych mocy. Tylko najmądrzejsi i najdzielniejsi byliby w stanie to znieść. Reszta musiałaby zaprzeczać samemu istnieniu takich mocy, udawać, że ich nie ma.
I wtedy uświadomił sobie: to są właśnie prawa o czarach. Próba zamknięcia ukrytych mocy, usunięcia ich z życia ludzi.
„Prawa o czarach przyznają jednak, że ukryte moce istnieją” — napisała Margaret.
Wtedy dopiero Alvin zrozumiał w pełni wagę tego, czego chciał dokonać Verily. Dobrze byłoby obalić prawa o czarach, ale tylko wtedy, jeśli doprowadzi to do otwartego uznania, że talenty są złe lub dobre w zależności jedynie od tego, jak się ich używa.
„Strategia Verily'ego polega na tym, by ośmieszyć samą ideę czarownic twa”.
Bo jest śmieszna, pomyślał Alvin. Wszystkie opisy diabła, jakie słyszał, były doprawdy dziecinne. Dzieło Boga to wielkie Stwarzanie, które żyło samodzielnie i mieściło w sobie pomniejsze istoty, które on sam usiłował zmienić w przyjaciół i Stwórców. Wrogiem tego wszystkiego nie była jakaś żałosna kreatura, dająca kilku samotnym, odizolowanym ludziom moc rzucania klątw i zsyłania nieszczęść. Wrogiem Stwarzania jest Niszczenie, a Niszczyciel nosi tysiące masek, uzależnionych od pragnień osoby, którą chce oszukać.