Ciekawe, jaką postać przyjął Niszczyciel, by sprowadzić tu tego łowcę czarownic.
„Niektórzy nie potrzebują masek, by mu służyć — wyjaśniła Margaret. — Sami kochają jego niszczycielskie dzieło i angażują się w nie z wolnej woli i chęci”.
Chodzi ci o tego Quilla? Czy Calvina?
„Nie wątpię, że obaj wierzą, iż służą sprawie Stwarzania”.
Czy to prawda, Margaret? Czy nie ty tłumaczyłaś mi, że choć człowiek sam siebie okłamuje, w głębi duszy wie, jaki jest w rzeczywistości?
„U niektórych prawda ukryta jest tak głęboko, że dostrzegają ją dopiero w ostatniej chwili. Wtedy pojmują, że znali ją przez cały czas. Ale widzą prawdę dopiero wtedy, kiedy za późno już, by ją pochwycić i ocalić siebie. Widzą ją i wpadają w rozpacz. To jest właśnie ogień piekielny”.
Wszyscy ludzie sami siebie oszukują. Czy wszyscy są potępieni?
„Nie mogą sami siebie ocalić — odpisała. — To nie znaczy, że nie mogą być ocaleni.”
Alvin uznał to za pociechę, gdyż lękał się własnych tajemnic, lękał się tego miejsca w głębi samego siebie, gdzie ukrył prawdę o własnych motywach, kiedy zabijał Odszukiwacza, który zamordował matkę Margaret.
Może pewnego dnia zdołam otworzyć te drzwi i stanąć wobec prawdy, wiedząc, że wciąż możliwe jest ocalenie przed ostrzem, co przebija mi serce.
„Calvin o wiele bardziej niż ty potrzebuje w tej chwili odkupienia”.
Dziwię się, że chcesz go ratować. To ty przecież stale mi tłumaczyłaś, że nigdy się nie zmieni.
„Mówiłam, że nie widziałam zmiany w żadnej z jego przyszłości”.
Poszukam go. Poszukam heksów, które go ukrywają. Potrafię zobaczyć to, czego ty nie widzisz. Ale co z Duńczykiem? Czy możesz odnaleźć go, kiedy chodzi po mieście, i dowiedzieć się prawdy?
„On także jest strzeżony. Potrafię odszukać go na ulicach. Nosi ze sobą swoje imię, więc nie rozstał się z tą częścią płomienia serca. Mimo to nie wie ani nie pamięta, dokąd zanosi te amulety, czy też komu je oddaje. W jego wspomnieniach są puste przestrzenie. Gdy tylko wyjdzie z portu ze swoim koszykiem, nie pamięta niczego, dopóki znów się nie przebudzi. Mogłabym pójść za nim, używając jego oczu zamiast przenikacza…”.
Nie! Nie zbliżaj się do niego! Nic nie wiemy o mocach, które tam działają. Trzymaj się z dala i zaprzestań poszukiwań. Kto wie, może jakaś część ciebie także opuszcza ciało, kiedy zaglądasz w płomienie serc. Gdyby i ciebie uwięziono, nie zniósłbym tego.
„Przecież wszyscy jesteśmy w niewoli — odpowiedziała. — Nawet dziecko w moim łonie”.
Ona nie jest więźniem. Jest u siebie, w miejscu gdzie najbardziej chce przebywać.
„Wybiera mnie, bo nie zna innych możliwości”.
W odpowiednim czasie zje owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego. Na razie wciąż jest w ogrodzie. Ty jesteś rajem. Jesteś drzewem życia.
„Słodki jesteś — napisała. — Kocham cię. Kocham”.
Zalało go uczucie miłości, wypełniło oczy łzami, a serce tęsknotą. Widział, jak Peggy odkłada pióro. Dzisiaj żadne więcej słowa nie pojawią się na papierze.
Leżał więc w celi i przenikaczem badał otoczenie. Bez trudu odszukał Purity. Nie spała w swej celi; płakała i modliła się. Stłumił złośliwą myśl, że bezsenna noc to najmniejsze, co jest mu winna. Wszedł w jej ciało i znalazł miejsce, skąd wydzielały się płyny, od których jej serce biło szybciej, a myśli pędziły jak szalone. Obserwował, jak się uspokaja, a potem rozniecił słabe ogniki snu w jej mózgu. Wczołgała się na pryczę. Zasnęła. To straszne — nie wiedzieć, jaki jest cel własnego życia. I smutne — odkryć w nim cel tak niszczycielski.
Verily Cooper opuścił Arthura Stuarta, Mike'a Finka i Johna-Jamesa Audubona na niewielkiej polance w zagajniku, kawałek drogi na północ od rzeki i daleko od najbliższej farmy. Arthur skłonił jakiegoś ptaka, żeby pozował na gałęzi, Audubon dyskutował o tym ptaku, ale żadna wypowiedź nie pozostała w pamięci Verily'ego. Zamierzał podjąć śmiałą próbę. Nigdy jeszcze świadomie nie starał się bronić człowieka, o którym wiedział, że jest winien. Alvin zaś, zgodnie z prawami Nowej Anglii, był rzeczywiście winny. Miał talent; używał go.
Verily sądził jednak, że wie, jak odbywają się procesy o czary. Czytał o nich w bibliotece prawniczej swojego nauczyciela — dość pobieżnie, żeby nikt się nie dziwił, czemu interesuje go temat tak specjalistyczny. We wszystkich procesach, w Anglii, Francji i Niemczech, ujawniano te same „fakty”: klątwy, czarownicy pojawiający się jako inkuby i sukuby oraz cały obłąkany system wierzeń w sabaty czarownic i potężne dary od szatana. Łowcy czarownic twierdzili, że podobieństwo szczegółów jest dowodem na istnienie i szeroki zasięg fenomenu czarownictwa.
Jednym z ich ulubionych chwytów było alarmowanie przysięgłych oświadczeniami w stylu: „Jeśli to wszystko działo się pod waszym bokiem, w tej wiosce, wyobraźcie sobie, co dzieje się w całym hrabstwie, w całej Anglii, na świecie”. Zawsze cytowali „wiodące autorytety”, które oceniały — według liczby znanych czarowników postawionych przed sądem — że „musi być” dziesięć tysięcy, sto tysięcy albo milion innych.
Mówili: „Podejrzewajcie wszystkich. Tak wielu żyje czarowników, że niemożliwe, byście żadnego nie znali”. I argument rozstrzygający: „Jeśli zignorujecie drobne oznaki czarownictwa, będziecie odpowiedzialni za to, że szatan może działać bez przeszkód”.
Wszystko to miałoby może pewien sens, gdyby nie oczywisty fakt: Verily Cooper posiadał talent, a wiedział, że nigdy nie miał żadnych doświadczeń z szatanem, nigdy nie uczestniczył w sabacie, nigdy nie opuszczał swego ciała, by wędrować jako inkub, zdobywać ciała kobiet i zsyłać im dziwne sny o miłości. Robił jedynie beczki tak szczelne, że klepki musiały zgnić, nim zaczęły przepuszczać na łączeniach. Jedyną jego mocą była umiejętność ożywienia martwego drewna, by rosło pod jego dłońmi. Nigdy też nie użył swego talentu, by skrzywdzić żywą istotę. Zatem wszystkie te opowieści musiały być kłamliwe. A statystyka oceniająca liczbę nieschwytanych czarowników to kłamstwo oparte na kłamstwie.
Verily wierzył w to, w co wierzył Alvin: że każdy rodzi się, posiadając jakieś połączenie z mocą wszechświata, być może z Bożą potęgą, ale bardziej prawdopodobne, że z siłami natury. To połączenie objawia się jako talent wśród Europejczyków, jako związek z naturą u Czerwonych, a na inne niezwykłe sposoby wśród innych ras. Bóg chciał, by te moce wykorzystywano dla dobra; szatan oczywiście chciałby, aby służyły złu. Ale samo posiadanie talentu jest moralnie obojętne.
Tutaj, w Nowej Anglii, pojawiła się okazja, by nie tylko ocalić Purity przed nią samą, ale też zdyskredytować cały system procesów o czary i same prawa o czarach. Sprawić, by świadkowie i prawa okazali się tak oczywiście, skandalicznie, niewiarygodnie fałszywi, że nikt już nigdy nie stanie przed sądem oskarżony o czary.
Z drugiej strony jednak może przegrać. Wtedy Alvin będzie musiał wyrwać siebie i Purity z więzienia, z jej wolą lub bez. Potem wszyscy uciekną z Nowej Anglii.
Cambridge było wzorem nowoangielskiego miasteczka. College dominował ze swymi imponującymi budynkami, jednak naprzeciw sądu wciąż pozostały niezabudowane łąki. W budynku sądu pewnie trzymali Alvina w celi. Ku wielkiemu zadowoleniu Verily'ego łowca czarownic i strażnicy gonili równocześnie Alvina i Purity. Tłum gapiów otaczał łąkę; z bezpiecznej odległości patrzyli, jak po jednej stronie zmuszają Alvina, po drugiej Purity, by biegiem zataczali ciasne kręgi.