Выбрать главу

— Zabierzcie go stąd z tymi jego brudnymi kłamstwami i insynuacjami! Strażnicy pokoju zawlekli Verily'ego i Alvina do cel położonych daleko od siebie.

Jednak po drodze obaj zbliżyli się kilka razy i choć nie rozmawiali, wymienili spojrzenia. Verily zadbał, by Alvin zauważył, że uśmiecha się od ucha do ucha. Wszystko idzie właśnie tak, jak zaplanowałem, powiedział mu bez słów.

Samotny w celi, spoważniał jednak. Biedna Purity, myślał. Jak dalece ten łowca czarownic wykrzywił jej umysł? Czy zdoła dostrzec, jak nią manipulują? Przecież musi sobie wreszcie uświadomić, że łowca czarownic ją wykorzystuje.

Niech to odbędzie się szybko, pomyślał Verily. Nie chcę, żeby Alvin za długo czekał w więzieniu.

* * *

Hezekiah Study spakował już torbę na dłuższy pobyt u siostrzenicy w Providence, kiedy usłyszał krzyki na łące i wychylił się z okna, by posłuchać. Widział, jak angielski prawnik zawstydził Micaha Quilla, jak manipuluje tym mistrzem manipulacji. Miał ochotę bić mu brawo. Serce mu zamarło, gdy Purity oskarżyła Anglika — rzeczywiście, od początku wspominała o nim jako należącym do grupy Alvina Smitha — ale prawnik zdołał posiać ziarna wątpliwości w umysłach wszystkich obecnych. Po raz pierwszy Hezekiah Study obserwował wczesne stadia procesu o czary bez przerażenia i rozpaczy ściskających mu serce. Angielski prawnik bowiem uśmiechał się jak uczniak, który nie dba o karę, bo mimo wszystko warto było rzucić kamieniem w okno dyrektora.

Panuje nad sytuacją, pomyślał Hezekiah.

Jego rozsądek, jego gorzkie doświadczenia odpowiadały: nikt nie panuje nad procesem o czary z wyjątkiem łowcy czarownic. Ten człowiek uśmiecha się teraz, ale przestanie, kiedy albo zacisną mu pętlę na szyi, albo odbiorą honor.

Boże, niech to będzie ten dzień, kiedy ludzie w końcu zrozumieją, że jedynymi, którzy służą diabłu w tych procesach, są łowcy czarownic.

Kiedy skończył się modlić, odszedł od okna i rozpakował bagaż. Cokolwiek się stanie, na tym procesie będą się bronić mężnie, więc Hezekiah Study musi zostać. Nie tylko po to, by zobaczyć, co się stanie, ale dlatego że ten młody prawnik nie będzie walczył samotnie. Hezekiah Study stanie przy nim. Mimo wszystko pozostało w nim jeszcze dość nadziei i dość odwagi.

W NIEWOLI

Z początku Calvin nie zauważył, że wpadł w pułapkę. Swoim przenikaczem podążał za Duńczykiem do Miasteczka Czarnych, tej części Camelotu, gdzie mieszkali wykwalifikowani niewolnicy, których wynajmowano do pracy, albo gdzie zaufani Czarni, przybywający z poleceniami właścicieli ziemskich spoza miasta, znajdowali nocleg i wyżywienie. Miasteczko Czarnych nie było duże, ale rozprzestrzeniało się poza swe oficjalne granice, to tu, to tam, w różnych składach, nielegalnie i bez rejestracji urządzano pokoje do wynajęcia. Mieszkali tam przyjezdni niewolnicy.

Do takiego właśnie składu, tuż poza granicami Miasteczka Czarnych, zmierzał Duńczyk, a za nim Calvin. Rozchwiane schody wewnątrz budynku prowadziły na strych wypełniony nieprawdopodobnym zestawem różnych śmieci. Deski, fragmenty mebli, złom, stare ubrania, sznury i strzępy sieci zwisały na hakach z belek stropu. Najpierw zdziwił się — kto traciłby czas, żeby to wszystko ze sobą powiązać? — ale zaraz zrozumiał, co widzi: powiększoną wersję amuletów, które Duńczyk odbierał niewolnikom.

Miał już wrócić do swego ciała i opowiedzieć Honore, co znalazł, kiedy nagle śmieci się rozsunęły i zobaczył oślepiające światło. Zbliżył się i odkrył, że jest ono złożone z tysięcy, wielu tysięcy płomieni serc umieszczonych w siatce zwisającej na haku wbitym w sufit.

Jaka sieć może utrzymać dusze? Przysunął się bliżej. Pojedyncze płomienie serc były o wiele mniejsze od tych, które zwykle widywał. Jak często wcześniej, pożałował, że nie może w nie zajrzeć tak, jak to czynią żagwie. Niestety, pozostawały dla niego tajemnicą.

Potrafił jednak zobaczyć coś, czego Margaret nigdy by nie odkryła: mocną sieć związanych sznurów przytrzymującą płomienie. Bliższe badanie zdradziło, że każdy płomień serca tańczył niczym ognik świecy nad jednym z tych drobnych amuletów, które jak widzieli z Honore — Duńczyk odbierał od niewolników. Może więc sieć wcale nie była magiczna.

Cofnął się. Liczył, że natychmiast powróci do swego ciała i porozmawia z Honore. Zaczął nawet mówić, ale jego wargi się nie poruszyły. Jego oczy nie widziały. Pozostał na miejscu, patrząc na płomienie serc wzrokiem przenikacza, zamiast spoglądać własnymi oczami na ulicę.

Nie, to nie całkiem tak. Był niejasno świadomy tej ulicy, jakby patrzył na nią kątem oka. Słyszał też dźwięki, słyszał głos Honore, ale kiedy próbował się wsłuchać, jakoś nie mógł się skoncentrować. Nie potrafił uważać na to, co mówi Honore, nie umiał skupić wzroku na tym, co widziały oczy. Wciąż wracał tutaj, do węzłów i sieci, choć starał się oderwać. Czuł, że jego nogi się poruszają, jak gdyby należały do kogoś innego. Poznawał, że głos Honore staje się podniecony, ale wciąż nie rozumiał słów. Dźwięki docierały do umysłu, lecz były pozbawione znaczenia. Nic nie miało sensu.

Osłabły ze strachu, uświadomił sobie, że ostrzeżenie Honore było rozsądne. Tę sieć przygotowano, by chwytać i trzymać w niej dusze, a przynajmniej fragmenty dusz, oraz by nie pozwolić nikomu ich odnaleźć. Calvin posłał do sieci część własnej duszy i teraz nie mógł się wydostać.

W każdym razie ci tutaj pewnie w to wierzą. Sieci zrobione są ze sznurów, sznur ze zwijanych i skręcanych nici, te zaś z pojedynczych włókien. Wszystkie te rzeczy Calvin znał doskonale. Natychmiast wziął się do pracy.

* * *

Duńczyk Vesey patrzył chmurnie na Gullaha Joe, który chyba nie zwracał na niego uwagi. Zdarzało się, że Biali cofali się nieco, kiedy widzieli Duńczyka przechodzącego z taką miną. Nawet Biali, którzy lubili drażnić się z Czarnymi, jak dzisiaj ci na nabrzeżu, nie chcieli mieć z nim do czynienia, gdy pokazywał tak chmurną twarz. Dzisiaj pozwolił im sobą pomiatać, gdyż musiał pokazać nowym niewolnikom, jak sprawić, by biali właściciele byli zadowoleni. Ale wciąż czuł wściekłość, wzbierała w jego sercu.

Nie była to jednak taka furia, jaka wypełniała sieć z duszami wiszącą o dziesięć kroków od niego. Bo Duńczyk nie był niczyim niewolnikiem. Nie był nawet w pełni Czarny. Urodził się jako syn jednego z tych rzadkich właścicieli, którzy czuli coś w rodzaju ojcowskiej odpowiedzialności za dzieci spłodzone ze swymi czarnymi kobietami. Dał wolność wszystkim swoim bękartom, pół-Czarnym — wolność i lekcję geografii, gdyż każdy został nazwany od jakiegoś europejskiego kraju. Niewielu z nich pozostało wolnych, jeśli tylko oddalili się od plantacji pana Veseya w pobliżu Savannah. Zresztą jaka to różnica, czy człowiek jest wolny, jeśli mieszka wśród niewolników, pracuje jak oni i tak samo trudno jest mu podróżować?

Dla Duńczyka była to wielka różnica. Nie zamierzał zostawać na plantacji. Kiedy był jeszcze całkiem mały, zrozumiał, czym są litery; zdobył wtedy książkę i nauczył się czytać. Liczyć nauczył się od kuzyna ojca, francuskiego studenta, który zamieszkał na plantacji, by się ukryć, gdyż na uniwersytecie brał udział w antynapoleonskim wiecu. Chłopak uważał się za kogoś w rodzaju bohaterskiego obrońcy uciśnionych, ale Duńczyka obchodziło tylko odkrycie wszystkich tajemnic, dzięki którym Biali panują nad Czarnymi. Nim skończył dziesięć lat, prowadził już dla ojca księgi rachunkowe plantacji, lecz musiał trzymać to w tajemnicy nawet przed białym nadzorcą. Ojciec głaskał go po głowie i chwalił, choć słysząc te pochwały, Duńczyk miał ochotę go zabić. „To dowodzi, że krew twojej czarnej mamy nie wymazała całego mózgu, jaki dostałeś po białym tatusiu”. Ojciec wciąż sypiał z matką Duńczyka i płodził kolejne dzieci; wiedział, że nie jest głupia, jednak nie okazywał jej żadnego szacunku. A przecież jej dzieci były mądrzejsze od tępych, białych słabeuszy, których rodziła żona ojca.