Ale procesy o czary… Paskudna sprawa, pozostałość z czasów średniowiecza. Skaza na obliczu Nowej Anglii.
Jednak prawo jest prawem. Wniesiono oskarżenie, a więc proces musi się odbyć, a przynajmniej rozpocząć. Quill dostanie szansę, żeby powiesić jakiegoś nieszczęśnika — jeśli potrafi tego dokonać bez naruszania prerogatyw ławy przysięgłych i bez rozciągania działań prawnych poza ich ustawowe i naturalne granice.
Teraz John Adams siedział przy śniadaniu ze swoim dawnym uczniem Hezekiahem Study. Wyznaję podwójną moralność, mówił sobie. Wczorajszą wizytę Quilla uznałem za wysoce niewłaściwą. Wizytą Hezekiaha, choć także obliczoną na wywarcie wpływu na moje sądy w tej sprawie, zamierzam się cieszyć. Cóż, każdy dureń potrafi być konsekwentny, i większości durniów się to udaje.
— Cambridge nie jest już takie jak dawniej — stwierdził John. — Studenci nie chodzą w togach.
— Wyszły z mody — odparł Hezekiah. — Ale gdyby ktokolwiek wiedział o pańskim przyjeździe, może włożyliby je znowu. Pańska opinia w tej kwestii jest powszechnie znana.
— Trudno mi uwierzyć, by ci chłopcy zechcieli choćby rozczesać włosy dla takiej relikwii jak ja.
— Świętej relikwii, sir? John skrzywił się.
— Więc teraz mam być nazywany „sir”? Przez ciebie?
— Byłem pańskim studentem. Pan uczył mnie o Platonie i Homerze.
— Ale ty wolałeś Arystofanesa, o ile pamiętam. — John Adams westchnął. — Musisz zrozumieć, że wszyscy moi rówieśnicy nie żyją. Jeśli chciałbym, by ktokolwiek na tym świecie nazywał mnie Johnem, to właśnie przyjaciel, który kiedyś zwracał się do mnie „sir” z powodu mojego starszeństwa. Powinniśmy wprowadzić nową zasadę towarzyską: kiedy kończymy pięćdziesiąt lat, jesteśmy w tym samym wieku już na zawsze.
— Zatem Johnie — ustąpił Hezekiah. — Wiedziałem, że Bóg wysłuchał moich modlitw, kiedy usłyszałem, że właśnie ty i nie kto inny trafił do tej sprawy.
— Jeden sędzia wykasłuje płuca w pokrwawione chusteczki, drugi właśnie chowa żonę, a ty sądzisz, że w taki sposób Bóg odpowiada na modlitwy?
— Nie wypadało na ciebie, a jednak jesteś tutaj. Na procesie o czary, sir. John.
— Aha, więc teraz mnie nobilitowałeś. Sir John.
Miał ochotę wyśmiać pomysł, że jest odpowiedzią na czyjeś modlitwy. Ponieważ jego własne rzadko bywały wysłuchiwane, raczej nie byłoby uczciwe ze strony Boga, gdyby uczynił go nagrodą w cudzej grze pobożności.
— Wiem, co sądzisz o czarownikach — rzekł Hezekiah.
— Wiesz także, co myślę o prawie — odpowiedział John. — Mogę nie wierzyć w samo przestępstwo, ale to nie znaczy, że będę miał jakieś uprzedzenia w prowadzeniu tej sprawy. — Och, przestańmy udawać, że ta kwestia pojawiła się przypadkowo. — Dlaczego tak cię to interesuje? Sam chyba broniłeś w takich sprawach, kiedy jeszcze pracowałeś jako adwokat.
— Nie byłem dobrym adwokatem.
John zauważył cierpienie w głosie przyjaciela. Wciąż go to dręczy, po tylu latach?
— Byłeś świetnym prawnikiem, Hezekiahu. Ale cóż znaczy prawnik wobec zabobonnej, krwiożerczej tłuszczy?
Hezekiah uśmiechnął się blado.
— Zapewne wiesz, że obrońca tego kowala został wczoraj aresztowany?
Quill nie uznał za stosowne wspomnieć o tej drobnej zagrywce, ale John dowiedział się od szeryfa.
— Teraz rozumiem. Jeden prawnik za drugim występuje, by bronić tego człowieka, więc zostaje oskarżony i zamknięty w celi. W ten sposób proces trwa, dopóki wszyscy prawnicy nie trafią do więzienia.
Hezekiah uśmiechnął się znowu.
— Są tacy, którzy uznaliby to za najlepsze z możliwych rozwiązań. John zachichotał także. Potem westchnął.
— Nie martw się, Hezekiahu. Nie pozwolę, by obrońcy siedzieli w więzieniu po to, żeby podbudować oskarżenie łowcy czarownic. Ale nie powinniśmy o tym rozmawiać.
— Wiedziałem, jak postąpisz w tej sprawie. Jeśli Quill sądził, że ujdzie mu coś takiego… Ale powinieneś widzieć, co się stało, gdy się spotkali z tym prawnikiem. Uderzył Quilla w słaby punkt charakteru.
— To dość śliskie miejsce, by w nie trafiać.
— Ale nie, nie chodzi mi o adwokata. Jest inna kwestia, na którą chciałbym zwrócić twoją uwagę.
— Wnieś ją otwarcie w sądzie.
— Nie mogę. Zresztą nie ma wartości dowodowej.
— Więc powiedz mi o tym później.
— Nie dręcz mnie, przyjacielu — poprosił Hezekiah. — Nie próbowałbym robić nic sprzecznego z etyką. Zaufaj mi na tyle, by mnie wysłuchać.
— Jeśli chodzi o sprawę…
— Chodzi o oskarżycielkę.
— Która będzie też oskarżoną na własnym procesie.
— Nie będzie sądzona — sprzeciwił się Hezekiah. — Współpracuje z Quillem. Dlatego nasza rozmowa nie ma wpływu na działania sądu.
— Nie obwiniaj Quilla. Ona sama chciała wnieść to oskarżenie.
— Wiem, sir. John. Ale to nie jest typowa oskarżycielka. Jej rodziców powieszono za czary, kiedy się urodziła. Dokładniej, jej ojciec zadyndał, jak to mówią, zanim jeszcze przyszła na świat, a matka ledwie parę tygodni później. Dziewczyna odkryła to dopiero kilka dni temu, a to doprowadziło ją do takiego stanu, że…
— Że wniosła fałszywe oskarżenie przeciwko obcemu człowiekowi? — John skrzywił się. — Masz plamę z żółtka na brodzie.
Hezekiah wytarł ją serwetką.
— Myślę, że to oskarżenie nie jest fałszywe. John spojrzał na niego posępnie.
— Cieszę się, że nie powiedziałeś niczego, co mogłoby wpłynąć na osądzenie sprawy tego kowala.
— Nie mówię, że jest obiektywnie prawdziwe. Chodzi mi o to, że ona jest szczera. Jej intencje są czyste. Wierzy w swoje oskarżenia.
John wzniósł oczy ku niebu.
— Ilu więc mam powiesić z powodu przesądów jednej dziewczyny? Hezekiah odwrócił wzrok.
— Ona nie jest przesądna, sir. To miła dziewczyna. Ma dobre serce i jest bardzo inteligentna. Studiowała u mnie i słuchała wykładów.
— Aha. No tak. Dziewczyna i jej profesorowie. Dlatego strażnicy urządzili najazd na Harvard i połowę grona wyciągnęli na przesłuchania.
— Nie ona do tego doprowadziła, sir. Odmawia obciążenia kogokolwiek prócz początkowych oskarżonych.
Dopóki ten skory do wieszania łowca czarownic nie zagoni jej do nieprzytomności.
— Powinieneś słyszeć adwokata tego kowala, jak oskarżył Quilla o stosowanie tortur. Na łące, przy wszystkich. — Hezekiah uśmiechnął się na samo wspomnienie. — To on trzymał sznurki, a Quill tańczył przed tłumem.
Johnowi ta wizja podobała się tak samo jak Hezekiahowi, ale był sędzią i pierwszą umiejętnością, jaką udoskonalił, było zachowywanie powagi i niezdradzanie uczuć nawet błyskiem oka.
— Czyli zaprosiłeś mnie, chcąc przekonać, że ta dziewczyna, Purity, ma dobre chęci, kiedy próbuje powiesić tego młodego człowieka?
— Chcę powiedzieć, że to nie jest przypadek zemsty, zawiedzionej miłości czy czegoś w tym rodzaju, co zwykle tkwi u podstawy takich procesów.
— Więc co to jest? Skoro obaj wiemy… — John rozejrzał się dyskretnie i zniżył głos. — Wiemy, że jedyną rzeczą pewną w tym procesie jest fakt, że nie ma żadnych czarowników.