Выбрать главу

Alvin wiedział, co zobaczył: Niszczyciel krążył po świecie.

Dlaczego Niszczyciel postanowił wyjść na otwarty teren ze strażnikami pokoju? Alvin nie dostrzegł żadnego znaku, by Niszczyciel krążył wokół Quilla, choć łowca czarownic najwyraźniej kochał zniszczenie.

Oczywiście, tak postawione pytanie samo w sobie zawierało odpowiedź. Niszczyciel nie musiał się pojawiać tam, gdzie ludzie służyli jego sprawie świadomie i z własnej chęci. Z radością. Quill nie przypominał wielebnego Throwera. Nie trzeba było go okłamywać. Sam chciał być wężem w rajskim ogrodzie. Byłby zawiedziony, gdyby nie powierzono mu tej roli. Ale strażnicy to przyzwoici ludzie i Niszczyciel musiał nimi pokierować.

Tak właśnie robił, całkiem dosłownie. Quill prosił, żeby poszukali sabatu czarowników. Wyruszyli, nie określając konkretnego celu; uznali jedynie, że skoro Purity mówiła o spotkaniu czarowników nad rzeką, dobrze będzie przeczesać tę okolicę. Teraz, kiedy tylko skręcali i schodzili z drogi prowadzącej ich do Arthura, Mike'a i Jean-Jacques'a, trafiali pod wpływ Niszczyciela; czuli niepokój, jakiś nieokreślony lęk. Zawracali więc i maszerowali raźnie w inną stronę. Bliżej przyjaciół Alvina.

No tak, pomyślał Alvin; ta gra będzie chyba ciekawsza, jeśli dwóch siądzie przy stole.

Najpierw pomyślał, by unieść mgłę nad rzeką, żeby nie zdołali odnaleźć drogi. Zaraz jednak zrezygnował — Niszczyciel może nimi kierować niezależnie od tego, czy cokolwiek widzą. Mgła sprawi tylko, że sytuacja będzie wyglądać bardziej podejrzanie, bardziej czarodziejsko, kiedy później będą o tym opowiadać. Poza tym mgła powstaje z wody, a woda to żywioł najchętniej wykorzystywany przez Niszczyciela. Alvin nie był całkiem pewien, że zachowa nad nią kontrolę, zwłaszcza z daleka, że powstrzyma Niszczyciela od przejęcia mgły. Ktoś może pośliznąć się, spaść z brzegu i utonąć, a winę za to przypiszą czarom.

Na czym naprawdę zależy strażnikom? To dobrzy ludzie, którzy służą swojej społeczności, dbają o bezpieczeństwo i zgodę między sąsiadami i w rodzinie. Kiedy małżeństwo się kłóci, strażnik ich odwiedza, stara się załagodzić konflikt albo rozdzielić oboje na pewien czas, jeśli to jest potrzebne. Gdy ktoś narusza prawa skromności, używa wulgarnego języka czy w inny sposób łamie normy, które wszystkim pozwalają zachować czystość, strażnicy próbują spokojnie przekonać winowajców, nakierować ich na dobrą drogę bez stosowania surowszych metod. Dzięki strażnikom pokoju praca sądów ogranicza się do minimum.

Żaden człowiek nie służył długo jako strażnik w Nowej Anglii, jeśli wyobrażał sobie, że posiada jakąś osobistą władzę. Nie miał żadnej. Był raczej głosem i ramieniem społeczności, a wszyscy woleli spokojny głos i delikatne ręce. Ktokolwiek sprawiał wrażenie, że lubi rozkazywać ludziom, był zwyczajnie pomijany, kiedy wybierano następnych strażników. Czasami uświadamiali sobie, że nie wzywano ich od wielu lat, i zastanawiali się dlaczego. Niektórzy pokornie pytali i starali się poprawić. Jeśli nie pytali, niczego im nie tłumaczono. Ważne, żeby praca została wykonana, i to wykonana delikatnie.

A więc to nie drabów z pałkami poganiał Niszczyciel nad rzeką. Nie byli Odszukiwaczami, którzy przyjechali po Arthura Stuarta do Hatrack River i skłonni byli bez wahania zabić każdego, kto im się siłą przeciwstawi. Nawet nie jak wielebny Thrower, nieco oszukany przez Niszczyciela, który jednak miał w sobie zapał, by ścigać „zło” i wyrywać je z korzeniami.

Jak mógł Alvin sprowadzić dobrych ludzi ze ścieżki zła? Jak skłonić, żeby nie zwracali uwagi na Niszczyciela, a jemu odebrać władzę nad nimi?

Alvin posłał przenikacz między domki Cambridge. Zaglądał do wnętrza, nasłuchiwał głosów. Potrzebował płaczu wystraszonego dziecka, ale szybko zrozumiał, że w porządnym purytańskim miasteczku dzieci traktowane są łagodnie i dobrze pilnowane. Musi trochę napsocić, żeby zdobyć to, czego szuka.

Kuchnia. Trzyletnia dziewczynka patrzy, jak matka kroi cebulę. Matka pochyla się na krześle. Alvin bez trudu osłabił jedną z nóg i krzesło się złamało. Kobieta upadła z krzykiem; Alvin dopilnował tylko, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. To, czego potrzebował, musiało pochodzić od dziecka, nie od niej. I rzeczywiście — dziewczynka krzyknęła „Mamo!”.

Alvin pochwycił dźwięk, jego wzorzec w powietrzu. Przeniósł go, wzmocnił wibrację fal, rozdzielił na warstwy, dodał echo, odegrał jedne powoli, inne szybciej w złożonym splocie dźwięków. Zadanie było bardzo trudne, wymagało ogromnego skupienia. W końcu jednak odtworzył strażnikom pierwszą kopię wołania dziewczynki.

— Mamo!

Zatrzymali się natychmiast. Głos dochodził jakby z bliska, ale z tyłu, z kierunku przeciwnego od rzeki. I znowu, ciszej:

— Mamo!

Strażnicy zawrócili. Znali swoje obowiązki, ale lęk w głosie dziecka wzywającego matkę był wyraźnie ważniejszy.

Wpadli prosto na Niszczyciela, naturalnie, a on wypełnił im serca trwogą. W tej samej chwili jednak Alvin doniósł krzyk dziecka po raz trzeci i ostatni, więc kiedy zaatakował strach, zamiast się wycofać, szybciej pobiegli w stronę źródła dźwięku.

Trwoga się zmieniła; nie była lękiem przed osobistym zagrożeniem, ale pragnieniem, by jak najszybciej dotrzeć do dziewczynki, ponieważ dzieje się coś niedobrego. Strach nie był już barierą, ale ostrogą zmuszającą do większego wysiłku.

Przez jakiś czas Niszczyciel ich nie opuszczał, wypróbowując inne emocje — gniew, grozę — lecz wszystkie wysiłki obracały się przeciw niemu. Nie umiał pojąć tego, na czym polegał Alvin: na sile dobrych ludzi, zdolnych do działania wbrew własnym interesom, by pomóc tym, którzy im zaufali. Niszczyciel potrafił skłonić ludzi do zabijania na wojnie. Nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego gotowi są umierać.

Dlatego strażnicy szukali bezskutecznie w lesie i na łąkach, usiłując odnaleźć dziewczynkę, której wołanie słyszeli. Wreszcie zrezygnowali i wrócili do miasteczka, by sprawdzić, które z dzieci zaginęło, i zorganizować poszukiwania. Jednak wszystkie dzieci były pod opieką, więc mimo pewnych wahań — w końcu wszyscy słyszeli ten głos — wrócili do zwykłych obowiązków. Uznali, że jeśli muszą polować na czarowników, jutrzejszy dzień będzie równie dobry jak dzisiejszy.

Na brzegu rzeki Arthur, Mike i Jean-Jacques nie mieli pojęcia, że Niszczyciel starał się ich podejść.

Alvin w swej celi marzył tylko o tym, by położyć się i przespać. Wtedy właśnie zjawił się szeryf, by doprowadzić go przed sędziego na wstępne przesłuchanie.

* * *

Verily miał raptem kilka minut na rozmowę z Alvinem przed przesłuchaniem, cały czas w obecności szeryfa, więc nie mogli mówić szczerze. Taka jednak obowiązywała zasada w procesach o czary — by nie mogli sobie przekazać żadnych napojów czy proszków, nie rzucać potajemnych klątw.

— Nieważne, jak to będzie wyglądało, Alvinie, musisz mi zaufać.

— Dlaczego? A jak to będzie wyglądało?

— Sędzią jest John Adams. Czytałem jego prace, znam jego wystąpienia w sądzie, jako adwokata i jako sędziego. Interesowałem się tym, odkąd zacząłem studiować prawo. Ten człowiek jest uczciwy do szpiku kości. Nie wiedziałem jednak, czy kiedykolwiek prowadził proces o czary, więc nie miałem pojęcia, jak je traktuje. Ale kiedy rano wyszedłem z więzienia, spotkał mnie pewien człowiek, tutejszy…

— Nazwiska są zbędne — przypomniał Alvin.

Verily uśmiechnął się lekko.

— Pewien człowiek, jak powiedziałem. Studiował prawo o czarach… tak się zresztą nazywa, Study… i poinformował, że Adams nigdy jeszcze nie wydał wyroku w procesie o czary.