Выбрать главу

— Zostawić to w spokoju, ty! Ja błagać! Ty puścić ich wolno, niektóre imiona nie znaleźć nigdy droga do swoje ciało!

Calvin nie zwracał na niego uwagi. Zerwał wszystkie wiszące czary, a potem otworzył nową sieć, tym razem rękami. Wszystkie sznurki imion rozrzucił po całej podłodze strychu.

— Nie ranić ich! — płakał Gullah Joe. — Duńczyk, ty zatrzymać on! Ale Duńczyk siedział nieruchomo na podłodze i szlochał.

— Pozrywaj sznurki imion! — zawołała Ryba. — Oddaj niewolnikom ich gniew! Calvin przyjrzał się jej z paskudnym uśmieszkiem.

— Na co dobrego może się komuś przydać gniew?

Potem z wściekłością, gwałtownie, samą siłą umysłu rozwiązał wszystkie supły, aż sznurki imion legły w strzępach. Wszyscy patrzyli na przewalający się stos, z którego wypadały różne śmieci. I wreszcie wszystko znieruchomiało, a strzępy i odpadki zmieszały się w jedną masę.

Teraz, gdy czyn się dopełnił, Gullah Joe zaprzestał protestów. Wzniósł wzrok ku niewidocznemu niebu nad sufitem, przygniatającym ich z góry.

— Iść do domu, do wasza ciało, wy! Wszystkie imiona iść do domu! Potem z płaczem osunął się na kolana.

Dlaczego płaczesz? — zapytał Calvin. Zerknął na Duńczyka, który wycierał oczy.

— Ty wiatr za silny dla mnie — odparł Gullah Joe. — Och, mój lud, mój lud, iść do domu.

Calvin zrobił kilka kroków w jego stronę i przewrócił się.

— Umieram, Margaret — wyszeptał. — Moje ciało odeszło zbyt daleko.

— Niech on umrze, to nie będę go musiał zabijać — rzekł Duńczyk. — Wszystko, co zrobiliśmy dla naszego ludu, on teraz zniszczył.

— Nie! — krzyknęła Ryba. — On nas wyzwolił! Cały nasz gniew zamknięty w tej sieci to jak najgorsze więzienie! Wtedy jesteśmy niewolnikami, aż do głębi serca! Mamy oddać siebie, żeby się ukryć? Przed czym? Najgorsza rzecz już się stała, kiedy oddaliśmy imiona.

Margaret przyklęknęła obok Calvina.

— Musisz się uleczyć — powtarzała mu cicho.

— Nie wiem, od czego zacząć — wyszeptał Calvin. — Cały jestem pełen zepsucia.

— Alvinie! — zawołała zrozpaczona Margaret. — Alvinie, patrz! Spójrz na mnie! Zobacz, co się tu dzieje! — Poderwała się i zaczęła kreślić w powietrzu litery: POMÓŻ CALVINOWI WYLECZ GO. — Popatrz na mnie i ratuj go, jeśli chcesz, żeby żył!

— Co pani robi w powietrzu? — zdziwiła się Ryba. — Na co pani tak macha?

— Do mojego męża — odparła Margaret. — Ale on mnie nie widzi. — Zwróciła się do Gullaha Joe. — Czy możesz jakoś pomóc tym wszystkim zagubionym imionom wrócić do domu?

— W takim razie działaj.

— A co pani zrobi? — zapytał ponuro Duńczyk.

— Spróbuję wezwać męża, żeby uleczył swojego brata. A jeśli nie zdoła, będę trzymać Calvina za rękę, kiedy umiera.

Calvin jęknął zrozpaczony.

— Nie jestem gotów na śmierć!

— Gotów czy nie, kiedyś musi ci się przydarzyć — przypomniała mu Margaret. — Lecz się, jak najlepiej potrafisz. Podobno jesteś Stwórcą, nie pamiętasz?

Calvin zaśmiał się, ale śmiech brzmiał słabo i gorzko.

— Całe życie starałem się uwolnić od Alvina. A teraz, jedyny raz, kiedy jest mi potrzebny, akurat nie pęta się pod nogami.

Zapadła cisza, w której rozległ się cichy, niski głos Gullaha Joe.

— Robić to, one. Znaleźć drogę na powrót.

— Więc teraz wyjdźcie na ulice i roześlijcie wiadomość po całym mieście — poradziła Margaret. — Czarni pełni są długo powstrzymywanej wściekłości. Nie wolno dopuścić, by powstali w daremnym buncie, kiedy tylko odzyskają wszystkie gwałtowne uczucia.

Nie ruszyli się.

— Idźcie! — krzyknęła. — Ja się zajmę Calvinem.

Gullah Joe i Duńczyk wybiegli. Szli od domu do domu. Już teraz w całym mieście rozlegały się wycia i śpiew. Chwytali każdego napotkanego Czarnego, tłumaczyli wszystko i posyłali go dalej z ostrzeżeniem: Opanujcie swój gniew. Nie krzywdźcie nikogo. Zniszczą nas, jeśli się nie powstrzymamy. Tak mówi zbieracz imion. Nie jesteśmy gotowi. Jeszcze nie jesteśmy gotowi.

Na strychu nad składem Margaret i Ryba mogły tylko ocierać czoło Calvinowi, który leżał nieprzytomny z gorączki. Ciało i dusza znów były razem, ale — zdawało się — tylko po to, by umrzeć.

Po chwili dołączyła do nich trzecia para rąk — czarna kobieta, poruszająca się powoli i niepewnie. Mówiła bełkotliwie, kiedy zadała im jedno czy drugie pytanie; trudno było ją zrozumieć. Margaret od razu się domyśliła, kim jest. Ujęła jej dłoń; z drugiej strony Ryba uczyniła to samo.

— Nie musisz pracować dzisiaj — powiedziała Ryba. — My się nim zajmiemy.

Ale kobieta chyba nie zrozumiała tych słów. Pomagała im przy Calvinie, jak gdyby z osobistych powodów zależało jej na utrzymaniu go przy życiu. A może po prostu kochała bliźniego swego jak siebie samą.

DZIEŃ SĄDU

John Adams nie zadał sobie nawet trudu, by usadowić się wygodnie za stołem. Przesłuchanie powinno być rutynowe. Quill odczyta oskarżenie. Młody prawnik pełniący funkcję obrońcy oświadczy, że jego klient jest winny — albo nie. Wszystko skończy się po paru minutach.

Zaczęło się zwyczajnie. Quill odczytał akt oskarżenia — normalny zestaw zarzutów o kontakty z szatanem. Kiedy stało się jasne, że to raczej retoryka niż lista oskarżeń, John stuknął młotkiem.

— Sądzę, że usłyszeliśmy już wszystkie zarzuty, i teraz przeszedł pan do mowy oskarżycielskiej, panie Quill.

— Dla lepszego zrozumienia oskarżeń, Wysoki Sądzie, chcę…

— Doskonale rozumiem oskarżenie, tak samo jak podsądny. Dokładnego omówienia szczegółów wysłuchamy, nie wątpię, w późniejszym terminie. Co oskarżony ma do powiedzenia?

Verily Cooper wstał ze swego miejsca z gracją — dżentelmen doskonały. Wysoki kowal, wstając, przywodził na myśl żółwia wychodzącego ze skorupy.

— Alvinie Smith, czy przyznajesz się do winy? — zapytał John.

— Jestem niewinny, Wysoki Sądzie.

Alvin usiadł, a John zaczął odczytywać plan jutrzejszego posiedzenia, kiedy to miał się zacząć właściwy proces. Wtedy zauważył, że Cooper wciąż stoi.

— O co chodzi, panie Cooper?

— Jak sądzę, tradycja nakazuje wysłuchać teraz wniosków.

— Bezwarunkowe wnioski o oddalenie oskarżenia nigdy nie są przyjmowane w procesach o czary — uprzedził John.

Cooper stał wciąż nieruchomo i czekał.

— No dobrze. Czy obrona zgłasza jakieś wnioski?

Cooper podszedł do stołu z kilkoma kartkami pokrytymi jego eleganckim pismem.

— O co tu chodzi? — zdziwił się Quill.

— Jak się zdaje, oskarżony ma kilka bardzo ciekawych próśb — rzekł John. — No dobrze, panie Cooper. Proszę zaspokoić ciekawość pana Quilla i odczytać swoje wnioski.

— Po pierwsze, ponieważ oskarżyciel zamierza wnieść zarzuty przeciwko świadkowi, zapisanemu w aktach tutejszej parafii jako Purity Orphan, na podstawie tych samych dowodów co wobec mojego klienta, obrona wnioskuje o połączenie obu procesów.

— To śmieszne — zaprotestował Quill. — Purity jest naszym głównym świadkiem i obrona wie o tym doskonale.

Wniosek Cooper a rozbawił Johna, a irytacja Quilla sprawiła mu satysfakcję.