Выбрать главу

— Co dowodzi, że byłem niewinny — sprostował Alvin. — Przewaga, jaką w tym przypadku nie dysponuję.

Dopiero wtedy Verily okazał irytację.

— Jeżeli uważasz, że jesteś winien, to dlaczego się nie przyznałeś? — zapytał ostrym tonem.

— Nie jestem winien czarów — odparł Alvin. — Czy przy „literalnej wykładni”, czy jakkolwiek. Ale wszystko, co mówiła o mnie panna Purity… Obaj wiemy dobrze, że to prawda.

Jakby chciał to wykazać, ściągnął z prawej ręki żelazną obręcz kajdan.

Purity syknęła tylko. Nie widziała jeszcze takiej mocy. Nawet po wysłuchaniu opowieści Arthura Stuarta nad rzeką, nie zdawała sobie sprawy, jak łatwo Alvin narzuca swoją wolę żelazu. Żadnych zaklęć, żadnego wysiłku.

— Panna Purity jest zdziwiona — zauważył Verily.

— Jak myślisz, może rozsmaruję to żelazo na chlebie i zjem?

— Przestań się popisywać.

Alvin rozparł się wygodnie na krześle i zaczął jeść solidny kawał chleba z serem — tej pozycji nie mógł przyjąć, kiedy był skuty. Mimo pełnych ust mówił dalej.

— Pomyślałem, że warto wam przypomnieć, panno Purity. To, coście o mnie powiedzieli, to prawda. Nie obwiniajcie się więc o kłamstwo.

Purity była na granicy płaczu.

— Cały świat popada w chaos — szepnęła.

— Fakt — zgodził się Alvin. — Ale w różnych miejscach na różne sposoby. Dlatego warto jest podróżować.

— Wiem, że chcecie tylko mojego dobra, obaj. Ale jesteście źli na siebie nawzajem. Nie wiem dlaczego.

— Verily sądzi, że jest w pani zakochany — oznajmił Alvin.

Purity nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Verily także. Zarumienił się tylko, zjadając gruszkę. Ale nie zaprzeczył słowom Alvina.

— Co nie znaczy, że nie podoba mi się to jego zakochanie — dodał Alvin. — A żona mówi mi, że jesteście dobrą dziewczyną, lojalną, mądrą, cierpliwą i mającą wszystkie inne zalety, jakie powinna mieć żona pana Coopera.

— Nie wiedziałam, że spotkałam kiedyś pańską żonę, drogi panie — zdziwiła się Purity.

— Nie spotkaliście. Nie pamiętacie, co Arthur o niej opowiadał?

— Że jest świecą.

— Żagwią.

— Tu, w Nowej Anglii, rzadko słyszymy o talentach. Jedyny znany polega chyba na pozbywaniu się ciał zwierząt. Kuchennie.

Verily zaśmiał się głośno.

— Mówiłem ci, Al, że ma poczucie humoru. Pozwoliła sobie na lekki uśmieszek.

— Powiedzmy tyle: Margaret uważa, że warci jesteście kłopotu przespania kilku nocy w celi — podsumował Alvin.

— Pan mnie podtrzymywał, kiedy biegaliśmy wczoraj na łąkach, prawda? Alvin wzruszył ramionami.

— Kto mógł wiedzieć, jacy jesteście twardzi, panienko? W pewnym momencie każdy się poddaje i mówi to, co pytający chce usłyszeć.

— Chciałabym wierzyć, że potrafię wytrzymać tortury nie gorzej niż ktokolwiek inny.

— O to mi właśnie chodzi. Nikt nie wytrzyma, jeśli przesłuchujący zna się na tym, co robi. Ciało nas zdradza. Większość ludzi nigdy się o tym nie dowiaduje, bo nigdy nie stawiają im pytania, które naprawdę jest ważne. A ci, którzy na takie pytanie muszą odpowiedzieć, w większości mówią to, co pytający chce usłyszeć, bez przymusu tortur. Tylko ci silni, ci najbardziej uparci bywają torturowani.

— Panie Cooper. — Purity zwróciła się do Verily'ego. — Nie myśli pan, mam nadzieję, że przywiązuję wagę do żartów pana Smitha na temat pańskich uczuć wobec mnie.

Verily uśmiechnął się do niej.

— Nie zna mnie pani, trudno więc oczekiwać, by cieszyła panią taka myśl.

— Wręcz przeciwnie. Znam pana bardzo dobrze. Widziałam pana dzisiaj w sądzie, i na łąkach także. Wiem, jakim pan jest człowiekiem.

— Ale nie wie pani, że puszcza bąki przez sen — wtrącił Alvin. Purity spojrzała na niego z niesmakiem.

— Jak każdy — odparła. — Ale większość nie uważa za konieczne wspominać o tym przy jedzeniu.

Alvin uśmiechnął się szeroko.

— Nie chciałem, żeby zrobiło się z tego spotkanie towarzyskie. Nie wtedy, kiedy obecny tu mój adwokat próbuje spalić stodołę, żeby usunąć pchły.

Verily spochmurniał natychmiast.

— To nie są pchły, kiedy umierają niewinni ludzie, a inni ze strachu stają się krzywoprzysięzcami.

— Jak będzie wymierzana sprawiedliwość, kiedy sędziowie zaczną obalać prawa, gdy tylko jakiś adwokat da im choć ślad pretekstu?

— To teoria. Jeśli praktykowanie prawa wiedzie do niesprawiedliwości, prawo musi zostać zmienione.

— Do tego służy parlament — przypomniał Alvin. — I zgromadzenie.

— Który polityk ośmieli się głośno powiedzieć, że popiera czarowników?

Ta dyskusja trwałaby pewnie dalej, jednak w tej chwili otworzyły się drzwi do sali sądowej i wszedł Hezekiah Study. Nie przywitał się, ale przeszedł między ławkami publiczności, aż zatrzymał się przy krześle za stołem obrony. Zwracał się tylko do Verily'ego Coopera.

— Niech pan tego nie robi — powiedział.

— Czego mam nie robić?

— Niech pan nie atakuje łowców czarownic. Proszę bronić tej konkretnej sprawy. Albo jeszcze lepiej, jeśli pański klient rzeczywiście ma talent, o jaki jest oskarżony, niech zrzuci łańcuchy i ucieka razem z panem.

Dopiero teraz Hezekiah zauważył obręcz kajdan, skrzywioną i skręconą na kolanach Alvina, który uśmiechnął się do niego i wpakował sobie do ust ostatni kawał chleba i sera naraz.

— Niech pan wybaczy, ale kim pan właściwie jest? — zapytał Verily.

— To wielebny Study — wyjaśniła Purity. — Radził mi nie oskarżać Alvina Smitha o czary. Żałuję, że go wtedy nie posłuchałam.

— A pan pożałuje, że nie słucha mnie teraz — dodał Hezekiah.

— Prawo jest po mojej stronie — oświadczył Verily.

— Nie. Nic nie jest po pańskiej stronie.

— Drogi panie, znam tę sprawę i znam prawo.

— Ja też znałem. Próbowałem stosować tę samą strategię. Teraz Verily się zainteresował.

— Jest pan prawnikiem?

— Byłem prawnikiem. Zrezygnowałem i zostałem kaznodzieją.

— Ale, jak rozumiem, pr2egrał pan proces o czary?

— Próbowałem odwołać się do literalnej wykładni prawa, co i pan chce zastosować — odparł Hezekiah. — Próbowałem wykazać, że zeznanie łowcy czarownic nie jest wiarygodne. Tak samo jak pan teraz robi.

— I zawiodło?

— Co pan uczyni, jeśli łowca powoła pana na świadka? Verily milczał.

— Łowca czarownic może wezwać mojego adwokata na świadka? — zdziwił się Alvin.

— To prawo kościelne. Starsze niż adwokatura. Nie ma żadnych przywilejów, chyba że dla wyświęconych kapłanów.

— I wtedy powołali pana na świadka — domyśliła się Purity. — Ale co pan zeznał?

— Prawdę. Że widziałem, jak korzystają z talentów. Nieszkodliwych! Darów od Boga, tłumaczyłem. Ale zeznałem, co zeznałem. — Łzy popłynęły Hezekiahowi po policzkach. — To zaprowadziło ich na szubienicę.

Purity także płakała.

— Jakie mieli talenty?

— Kto? — zdziwił się Alvin.

— Moja matka i ojciec — powiedziała, czekając na potwierdzenie Study'ego. Kiwnął głową i odwrócił wzrok.

— Za co zginęli? — nie ustępowała Purity. — Jaką popełnili zbrodnię?

— Twoja matka potrafiła leczyć zwierzęta — odparł Hezekiah. — To ją zabiło. Sąsiad, mający zadawnione urazy, czekał za długo, wezwał ją za późno, jego muł zdechł. Powiedział więc, że z mocy szatana przeklęła zwierzęta wszystkich, których nie lubi.