— A ojciec?
— Potrafił wykreślić linię prostą. Słowa zawisły przez moment.
— I to wszystko? — nie dowierzał Alvin.
— Na papierze. Na ziemi. Dokładniej niż mierniczy. Jego płoty podziwiali wszyscy sąsiedzi. Co roku wygrywał nagrodę za orkę na wiejskich konkursach. Nikt nie potrafił wyciąć tak prostej bruzdy. Żona zawsze kazała mu ciąć materiał, kiedy szyła. Ludzie przypomnieli sobie o tym talencie, kiedy sądzono jego żonę, a on przyznał się chętnie, ponieważ nie widział w tym nic złego. Nigdy nie skrzywdził nikogo i nie wykorzystywał talentu, by zyskać przewagę, najwyżej na tych konkursach.
Purity szlochała tak, że ledwie potrafiła mówić.
— I dlatego zginęli?
— Zginęli przez zazdrość — odparł Hezekiah. — Przez żądzę krwi łowcy czarownic, a także z powodu niekompetencji i arogancji, tak, i pychy swojego obrońcy. Nazywał siebie ich przyjacielem, ale odważył się narazić ich życie dla większej sprawy. Mogłem uzyskać dla nich wygnanie. Byli lubiani, proces nie cieszył się poparciem, łowca był skłonny do targów. Ale wierzyłem w sprawę. — Ujął dłonie Purity. — Nie mogę pozwolić, żeby ten człowiek zrobił ci to samo! Poświęciłem życie, żeby ustrzec cię przed takim losem, bo oni cię naznaczyli. Nie myśl, że nie. Quill wie, kim jesteś. Z twojego powodu nie mogli powiesić twojej matki, dopóki nie przyszłaś na świat, a wzburzenie wśród ludzi narastało. Chcieli już wyrwać ich z więzienia. Ale łowcy zwrócili się o pomoc do władz i pilnowali egzekucji. Ciebie odesłali, żebyś nie przypominała ludziom, jaką potworną krzywdę ci wyrządzono. Aż po dziś dzień niech Bóg ma w opiece łowcę czarownic, który zabłądzi do tej części Netticut, bo ludzie tam znają prawdę.
— A zatem było to w pewnym sensie zwycięstwo — zauważyła Purity. — Nie umarli na próżno.
— Umarli — odparł Hezekiah. — Ich oskarżyciele podlegali ostracyzmowi i w końcu musieli się wyprowadzić, ale żyją, prawda? Łowcy czarownic utracili wiele ze swego prestiżu, ale wciąż pracują w swoim fachu. Jak dla mnie, wygląda to jak śmierć na próżno.
— To inny proces — wtrącił Verily. — I inny sędzia.
— To człowiek honoru, ale skrępowany przepisami prawa. Nie myślcie, że tak nie jest.
— Złe prawa nie wiążą ludzi honoru. Alvin roześmiał się odrobinę złośliwie.
— Jeżeli tak, to w jaki sposób zamierzasz odróżniać tych honorowych od niehonorowych? Kogo w ogóle wiąże prawo? Bo przecież każde prawo jest złe w tym czy innym przypadku.
— Po czyjej jesteś stronie? — zapytał kwaśnym tonem Verily.
— Widzisz, mam zbudować miasto — odparł Alvin. — I jeśli nie oprę go na prawie, to na czym może stanąć? Nawet Napoleon wydaje prawa, które wiążą także jego, bo gdyby nie, wtedy nie byłoby porządku, ale chaos do samego końca.
— Wolisz raczej zawisnąć?
Alvin westchnął i podniósł skręconą obręcz kajdan.
— Nie będę wisiał.
— Ale ktoś będzie — rzekł Verily. — Jeśli nie w tym roku, to w przyszłym albo jeszcze następnym. Ktoś zawiśnie. Sam to powiedziałeś.
— Niech te procesy o czary wygasną same z siebie — mruknął Alvin.
— Tak jak wygasa niewolnictwo? — odpowiedział drwiąco Verily. Ludzie wracali na salę. Zjawił się woźny, by sprzątnąć po posiłku.
— Nie zjedliście dużo — zauważył.
— Ja zjadłem — zapewnił Alvin.
Hezekiah i Purity wciąż trzymali się za ręce ponad barierką oddzielającą sąd od publiczności.
— Proszę o wybaczenie — odezwał się woźny. — Ona jest teraz oskarżoną. Nie chcę zakuwać jej w łańcuchy, ale nie wolno jej dotykać nikogo poza barierką.
Hezekiah skinął głową i cofnął ręce.
Woźny wyszedł z koszem. Alvin na powrót owinął sobie obręcz na przegubie. Purity nie mogła się powstrzymać, by jej nie dotknąć — znów była twarda. Twarda jak żelazo. Quill wrócił na salę z uśmiechem. Purity odwróciła się.
— Myli się pan — szepnęła do Hezekiaha. — To nie pan zaprowadził ich na szubienicę.
Hezekiah pokręcił głową.
— Nie znałam ich, ale teraz siedzę na miejscu, na którym oni siedzieli, choć bardziej winna, gdyż to ja postawiłam zarzuty. I mogę pana zapewnić, że wiedzieli, kto jest im przyjacielem.
— Nie byłem dla nich przyjacielem.
— Wiedzieli, kto jest im przyjacielem — powtórzyła. — I ja wiem także. Wszyscy byli oburzeni, ale pozwolili, by ich powieszono. Tylko pan podążył za mną, czy też odnalazł mnie tutaj. Tylko pan troszczył się, bym dorastała bezpiecznie. Oddał pan całe lata swego życia ich dziecku. Jak prawdziwy przyjaciel.
Hezekiah ukrył twarz w dłoniach. Ramiona mu drżały, niezdolne unieść złożonego na nich brzemienia. Rozgrzeszenie okazało się większym ciężarem — przynajmniej w tej chwili — niż poczucie winy.
Quill poderwał się z krzesła, gdy tylko John Adams wkroczył na salę.
— Wysoki Sądzie, mam wniosek.
— Nie pańska kolej — odparł John.
— Wysoki Sądzie, sądzę, że wszystko się rozwiąże, jeśli powołamy na świadka Verily'ego Coopera! To prawo kościelne i nie ma…
John walił młotkiem raz po raz, dopóki Quill nie zamilkł.
— Powiedziałem, że to nie jest pańska kolej na zgłaszanie wniosków.
— Są precedensy! — Quill aż wrzał z wściekłości.
— Wręcz przeciwnie. Pański wniosek będzie na miejscu, kiedy podejmiemy proces Alvina Smitha i Purity Orphan. W tej chwili jednak przesłuchanie dotyczy wniosku obrony, a w tej procedurze ja zadaję pytania. Nie ma tu stron ani oskarżycieli, jedynie moje poszukiwanie prawdy, które pozwoli mi podjąć decyzję. Dlatego zajmie pan swoje miejsce, dopóki nie zechcę pana przesłuchać. Jest pan równy każdej z obecnych tu osób. Nie ma pan uprawnień do zgłaszania żadnych wniosków. Czy wreszcie pan zrozumiał, panie Quill?
— Przekracza pan swoje uprawnienia, Wysoki Sądzie!
— Woźny, proszę przynieść kajdany i łańcuchy. Jeśli pan Quill znów się odezwie, zostaną mu założone, by przypominać, że w czasie tych przesłuchań nie ma żadnej władzy na sali.
Quill usiadł blady i drżący.
Przez dłuższy czas przesłuchania szły gładko. John wezwał najpierw Purity. Opisała naturę oskarżeń, jakie wniosła początkowo, po czym opowiedziała, jak Quill je przekręcał, jak zmienił niewinne zabawy w rzece w kazirodczą orgię, a spokojną rozmowę na brzegu w sabat czarowników. John spytał jeszcze o profesorów z college'u, a ona potwierdziła, że nigdy o nich nie wspominała; dowiedziała się, że są przesłuchiwani, dopiero kiedy Quill zażądał, by zadenuncjowała ich, a zwłaszcza Emersona.
Następnie pojedynczo wprowadzano profesorów. Opowiadali o przesłuchaniach przez Quilla. Każdy z nich stwierdzał, że dano mu do zrozumienia, iż pozostali przyznali się i wskazali również jego, i że jego jedyną nadzieją jest wyznanie swych win i skrucha. Każdy zaprzeczył, że to on doniósł na kolegów.
Wtedy John zwrócił się do Quilla.
— Czy nie przesłucha pan najpierw jego? — Łowca czarownic wskazał Alvina.
— Czy zapomniał pan, czego dotyczy to przesłuchanie?
— Chciałbym usłyszeć, czy on również zaprzeczy oskarżeniu o czary.
— Dowie się pan podczas procesu — wyjaśnił John. — Ponieważ w sprawach o czary oskarżony może zostać wezwany, by zeznawać przeciwko sobie.
— Faworyzuje go pan.
— A pan nadużywa mojej cierpliwości. Niech pan położy dłoń na Biblii i złoży przysięgę.