Quill zrobił, co mu kazano, i rozpoczęło się przesłuchanie. Odpowiadał pogardliwie i zaprzeczał, by kogokolwiek okłamywał.
— To ona mówiła o szatanie. Musiałem zatykać uszy, z taką miłością go opisywała. Chciała zyskać o nim wiedzę cielesną. Powiedziała mi nawet, że szatan kazał jej kłamać i twierdzić, że to ja wymyśliłem całą historię. Nie lękałem się jednak, gdyż wiedziałem, że w praworządnym sądzie bardziej będzie się ufać moim zeznaniom niż jej.
John słuchał Quilla spokojnie, a ton zeznań stawał się coraz bardziej przykry.
— Ci profesorowie zachowują się dokładnie tak, jak można się spodziewać po konklawe magów — tłumaczył Quill. — Nie przesłuchiwałbym ich nawet, gdyby dziewczyna ich nie wydała. Natychmiast zmieniła zdanie, oczywiście, i próbowała zaprzeczać, ale wystarczyło, co mówiła wcześniej. Oni też negują, że się przyznali, jednak niektórzy to zrobili, co potwierdzają złożone w sądzie protokoły.
John podniósł ze stołu plik zeznań.
— Istotnie, mam te protokoły i przeczytałem je wszystkie.
— A zatem zna pan prawdę — rzekł Quill. — A całe to przesłuchanie jest parodią.
— Jeśli nawet — odparł John — to przebiega według pańskiego scenariusza.
— Nie pisałem scenariusza do tego, co się tu odbywa. Oczekiwałem, że sąd będzie działał tak, jak na uczciwym procesie o czary.
— Ale panie Quill, to nie jest proces o czary. To przesłuchania dotyczące wniosku obrony. Wydaje się, że nie jest pan w stanie tego pojąć. Procedura jest całkowicie uprawniona. A ja jestem już gotów, by podjąć decyzję co do wniosku.
— Ale nie przesłuchał pan Alvina Smitha!
— No dobrze. — John westchnął ciężko. — Panie Smith, jak się pan dzisiaj czuje?
— Trochę mnie męczą te łańcuchy, Wysoki Sądzie — odparł Alvin. — Ale poza tym całkiem dobrze.
— Czy kiedykolwiek utrzymywał pan kontakty z szatanem?
— Nie jestem pewien, o kogo panu chodzi, Wysoki Sądzie. John zdziwił się. Oczekiwał krótkiego „nie”.
— O szatana — wyjaśnił. — Nieprzyjaciela Boga.
— No cóż, jeśli szatan oznacza nieprzyjaciela Boga, to owszem, swego czasu miałem kontakt ze sporą ich liczbą, w tym z obecnym tu panem Quillem.
— Wysoki Sądzie! — zaprotestował Quill.
— Proszę usiąść, panie Quill — polecił John. — Panie Smith, mam wrażenie, że świadomie źle pan zrozumiał moje pytanie. Niech pan nie nadużywa mojej cierpliwości. Szatan, jak się powszechnie uważa, jest istotą nadprzyrodzoną. Został pan oskarżony o to, że otrzymał pan moc od niego i że wykonuje pan jego polecenia. Czy otrzymał pan od szatana jakieś ukryte moce albo czy jest mu pan posłuszny?
— Nie, Wysoki Sądzie.
— Ściślej mówiąc: czy kiedykolwiek mówił pan Purity Orphan, że ma pan kontakty z szatanem, albo czy mogła zobaczyć pana w obecności szatana?
— Jeśli Wysoki Sąd ma na myśli tego czerwonego osobnika ze szponami niedźwiedzia, kozimi kopytami i rogami na głowie, to nigdy go nie widziałem ani nie słyszałem. Nie przysłał mi nawet listu. Czułem za to jego zapach, ale tylko wtedy, gdy byłem sam z panem Quillem.
John pokręcił głową.
— Nie wydaje mi się, żeby poważnie traktował pan to dochodzenie.
— Nie, Wysoki Sądzie — zgodził się Alvin. — Muszę przyznać, że faktycznie nie traktuję tego poważnie.
— A czemuż to? Czy nie rozumie pan, że pańskie życie może zależeć od wyników tych przesłuchań?
— Nie zależy — stwierdził Alvin. Cooper próbował go uciszyć.
— A dlaczego wierzy pan, że jest bezpieczny, niezależnie od wyników przesłuchania?
Alvin wstał i ściągnął z przegubów kajdany, tak łatwo, jakby zdejmował rękawiczki. Potrząsnął nogami i łańcuchy zsunęły się na podłogę.
— Ponieważ mam talent, z którym się urodziłem. A o ile wiem, to Bóg nas stwarza, nie szatan, zatem wszelki talent, jaki mi dano, od Boga pochodzi. Staram się korzystać z niego w sposób łagodny i uczciwy. Jedno, czego nigdy nie próbuję, to użyć mojego talentu, by zmusić kogokolwiek do zrobienia czegoś wbrew jego woli. Ale pan i mój adwokat postanowiliście, jak się zdaje, zmusić mieszkańców Nowej Anglii do zawieszenia prawa o czarach, czy tego chcą, czy nie. Pan Quill jest kłamliwą żmiją, ale nie obala się prawa tylko po to, żeby przyłapać kilku kłamców.
Verily Cooper oparł głowę o blat. John, który zadrżał na widok potęgi w tak oczywisty sposób nadprzyrodzonej, zrozumiał, że dla Coopera to żadna nowość.
Alvin mówił dalej.
— Miałem zamiar wytrzymać tu do końca i sprawdzić, jak obaj zdołacie nagiąć przepisy, nie łamiąc przy tym zbyt wielu, ale moja żona potrzebuje mnie natychmiast i nie będę marnował ani minuty dłużej. Kiedy znajdę czas, wrócę i możemy omówić to razem, Wysoki Sądzie, bo uważam pana za człowieka honoru. Jednak w tej chwili jestem niezbędny gdzie indziej.
Ruszył do drzwi w tylnej części sali.
Quill poderwał się i próbował go zatrzymać, ale jego dłonie ześliznęły się z ciała Alvina, jakby było wysmarowane tłuszczem.
— Zatrzymać go! — wrzasnął. — Nie pozwólcie mu uciec!
— Woźny — powiedział John. — Jak się zdaje, pan Smith zamierza uciec. Alvin odwrócił się i spojrzał na sędziego.
— Myślałem, Wysoki Sądzie, że to nie jest mój proces. Myślałem, że to przesłuchania w sprawie wniosku. Nie jestem panu potrzebny.
Verily wstał.
— Alvinie, a co z Purity?
— Nie będzie wisieć — odparł Alvin. — A zanim skończysz, zostanie już pewnie królową Anglii.
— Zaczekaj chwilę. — Verily zwrócił się do Johna Adamsa. — Wysoki Sądzie, zwracani się z prośbą o zwolnienie mojego klienta za jego własnym poręczeniem, z obietnicą, że stawi się przed sądem jutro rano.
John zastanowił się, o co prosi adwokat, i postanowił udzielić zgody. Ucieczka zmieni się wtedy w zgodne z prawem zwolnienie.
— Ponieważ obecność oskarżonego nie jest niezbędna na tym przesłuchaniu, i ponieważ uzyskaliśmy dowód, że jego zgoda na uwięzienie aż do tej chwili była całkowicie dobrowolna, sąd uznaje go za osobę godną zaufania. Zostaje zwolniony za własnym poręczeniem i ma się stawić w tej sali jutro o dziesiątej rano.
— Dziękuję, Wysoki Sądzie — powiedział Alvin.
— To skandal! — zawołał Quill.
— Proszę usiąść, panie Quill — upomniał go John Adams. — Jestem gotów do wydania decyzji w sprawie wniosku.
Quill usiadł powoli, patrząc, jak za Alvinem zamykają się drzwi.
— Wysoki Sądzie — odezwał się Verily Cooper. — Muszę przeprosić za zachowanie mojego klienta.
— Niech pan siada, panie Cooper — przerwał mu John. — Podjąłem decyzję. Uwaga pana Smitha była głęboko słuszna. Nie jest rolą sądu obalanie prawa w celu uzyskania sprawiedliwości. A zatem oba wnioski zostają odrzucone.
Quill szeroko rozłożył ręce.
— Bogu niech będą dzięki!
— Nie tak prędko, panie Quill — upomniał go John. — Wstępne przesłuchanie jeszcze się nie skończyło.
— Ale pan zdecydował.
— W toku przesłuchania wstępnego poznałem istotne dowody niegodnego zachowania ze strony urzędników zwanych inkwizytorami lub łowcami czarownic. Mianowanie owych łowców należy do władz kościelnych; przekazały one tę odpowiedzialność komisji ekspertów do spraw czarów, którzy mają dopilnować, by łowcy byli właściwie przeszkoleni. Jednakże sama licencja uprawniająca do przesłuchiwania i do występowania w sądzie wydawana jest przez gubernatora po zaprzysiężeniu przez sędziego. Licencja taka wymagana jest, by inkwizytor mógł wystąpić w sądzie świeckim i zażądać procesu o czary. Tym samym licencje wszystkich łowców czarownic podlegają przepisom, które mówią o licencjonowaniu przedstawicieli rządu, jeśli nie są wymienieni w przepisach szczegółowych. Zgodnie z tymi przepisami pańska licencja może zostać zawieszona, jeśli urzędnik sądowy w randze sędziego pokoju lub wyższej stwierdzi, że wykorzystywał pan swój urząd wbrew interesom członków społeczności. To właśnie stwierdziłem. Panie Quill, niniejszym oznajmiam, że pańska licencja, jak również licencje wszystkich innych inkwizytorów w Massachusetts oraz w okręgu sądowym Nowej Anglii są zawieszone.