— Ale… Nie może pan… Przecież…
— Co więcej, oświadczam, że wszelkie śledztwa prowadzone na podstawie tych licencji zostają również zawieszone. Zarządzam, by żadne postępowanie sądowe nie było kontynuowane, dopóki, i o ile, nie przeprowadzi się przesłuchań dostarczających dowodów spełniających normalne reguły postępowania dowodowego w sądach świeckich, które to sądy mają jurysdykcję nad licencjonowaniem. Jeśli pan albo inny łowca czarownic nie potrafi wykazać, że dowody przedstawione przez was w sądzie spełniają standardy dowodowe w sądach świeckich, zawieszenie licencji nie będzie zniesione. A dopóki licencje są zawieszone, wszystkim przedstawicielom prawa w Nowej Anglii zabrania się wykonywania poleceń inkwizytorów w kwestii aresztowania, zakuwania w kajdany, uwięzienia, stawiania przed sądem i osądzania nikogo. Ponieważ prawo wymaga, by łowca czarownic był oskarżycielem podczas każdego procesu o czary w Nowej Anglii, zarządzam, by żaden proces o czary nie odbył się w Nowej Anglii, dopóki i jeżeli nie znajdzie się inkwizytor z ważną licencją, by pełnić obowiązki oskarżyciela. Słowa płynęły z ust Johna Adamsa niczym potok ze źródła. Odnosił wrażenie, że śpiewa. Alvin Smith miał rację. Ale w chwili gdy John uświadomił sobie, że honor zmusza go do oddalenia obu sprytnych wniosków Coopera, w umyśle otworzyła się nagle nowa ścieżka. Zobaczył, jak może przerwać procesy o czary, nie używając sądowego precedensu, by obalić prawo, ale używając innego prawa, by je przebić.
— Posiedzenie zostaje zamknięte. — Uderzył młotkiem. Po czym uderzył raz jeszcze. — Otwieram proces w sprawie naród przeciwko Alvinowi Smithowi i Purity Orphan. Jako że jest to proces o czary, nie możemy go kontynuować bez obecności inkwizytora z ważną licencją. Czy inkwizytor posiadający taką licencję znajduje się na sali?
Z uśmiechem spojrzał na Quilla.
— Drogi panie, siedzi pan przy stole oskarżyciela. Czy posiada pan taką licencję? Quill zobaczył ogniste litery na ścianie.
— Nie, Wysoki Sądzie.
— No cóż… — John westchnął. — Nie widzę tu innych kandydatów do roli inkwizytora. Nie mam zatem wyboru i muszę uznać ten proces za nieprawny i nielegalny. Oddalam wszystkie zarzuty. Oskarżeni są wolni. Pan Smith nie ma obowiązku stawiania się w sądzie. Posiedzenie zamknięte.
Quill wstał niepewnie.
— Jeśli pan sądzi, że to się uda, myli się pan!
John ruszył do wyjścia, nie zwracając na niego uwagi.
— Dostaniemy nowe licencje! — krzyknął za nim Quill. — Przekona się pan!
Ale John Adams wiedział o czymś, o czym Quill zapomniał. Licencje wydawano jedynie z polecenia gubernatora. I John był pewien, że Quincy nie wyda żadnych, dopóki zgromadzenie Massachusetts nie zdoła napisać nowego prawa o czarach. Prawa, które całkowicie wyeliminuje urząd inkwizytora i wprowadzi normalne zasady postępowania dowodowego, w tym prawo oskarżonego do odmowy zeznań. Kościoły zachowają naturalnie uprawnienia, by przeprowadzać procesy o czary, kiedy tylko zechcą, jednak w kościelnych sądach najwyższą karą jest ekskomunika i usunięcie z kongregacji. A tej kary używano przeciwko ludziom, którzy niedostatecznie często chodzili do kościoła.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi szatni, John nie zdołał się dłużej powstrzymać. Odtańczył dziki taniec wokół pokoju, śpiewając przy tym dziecięcą pioseneczkę.
A potem przypomniał sobie, co na jego oczach zrobił Alvin Smith, i spoważniał.
Siedział w miękkim pluszowym fotelu i starał się zrozumieć, co właściwie zobaczył. Nigdy nie wierzył w talenty, które przeczyły prawom natury. Teraz jednak zrozumiał, skąd brał się ten brak wiary: nie stąd, że takie talenty nie istniały, ale stąd, że nikt nie ośmielał się ich używać w Nowej Anglii, gdzie groził za to stryczek. Prawa o czarach były złe nie dlatego, że takie moce są wymysłem, ale dlatego że niekoniecznie pochodzą od szatana. Ale czy rzeczywiście? Czy pozbawił skuteczności prawo o czarach akurat w chwili, gdy uzyskał dowód, że jest niezbędne?
Nie. Cooper nie zdołał doprowadzić do przyjęcia swoich wniosków, ale przecież się nie mylił. Jedynie fałszywe zeznania łowców czarownic wskazywały na jakikolwiek związek szatana z talentami. Jeśli pominąć te zeznania, talenty były tylko wrodzonymi zdolnościami. To, że niektóre z nich są rzeczywiście niezwykłe, nie świadczy jeszcze, że ich posiadacz jest zły albo dobry. Nie ma też dowodów, że prawo o czarach zostało kiedykolwiek wykorzystane przeciwko ludziom, których ukryte moce stanowiły prawdziwe zagrożenie. To przecież jasne: gdyby Alvin Smith nie pozwolił się uwięzić, żadna cela nie mogłaby go zatrzymać. Zatem tylko ci, których talenty były stosunkowo niewielkie i nieszkodliwe, mogli zostać skazani i powieszeni. Prawo nie spełniało żadnego z celów, dla jakich je wprowadzono. Nie chroniło nikogo, a krzywdziło wielu. Dobrze, jeśli uda się go pozbyć.
Tymczasem jednak był jeszcze Alvin Smith. Cóż za niezwykły młody człowiek! Tak wyjść z własnego procesu, bo uznał, że adwokat go wybroni i przysłuży się społeczeństwu jako całości… Czyżby był aż takim altruistą? Czy dobro ludzi więcej dla niego znaczy niż własne dobre imię? A skoro już o tym mowa, to dlaczego w ogóle został? O to John nie musiał pytać. Tak jak Hezekiah błagał go, by nie dopuścił do skrzywdzenia Purity, tak i Alvin zaczekał na proces właśnie w celu połączenia losu Purity z własnym. Ale niezależnie od tego, co mogło się wydarzyć, Purity nie trafiłaby na szubienicę. Miał dość mocy, by o to zadbać.
Tylko że Verily'emu Cooperowi to nie wystarczało. Ocalić przyjaciela, ocalić tę dziewczynę — to za mało. Musiał ocalić wszystkich. John rozumiał to pragnienie. Sam je odczuwał. Uniemożliwiono mu realizację, a porażka sprawiała ból. Nie taki, jak Hezekiahowi Study, naturalnie. Ale trzeba przyznać, że Cooper dał im szansę, by w końcu odkupić dawne przegrane. To piękny dar. Cooper jest może za sprytny, lecz korzysta z tego sprytu w dobrej sprawie, a to więcej, niż można powiedzieć o wielu sprytnych ludziach.
Talenty… Alvin Smith potrafi giąć żelazo jak miękką glinę. A jaki ja mam talent? Czy w ogóle mam jakiś? Może polega na tym, że trzymam się kursu, czy wydaje się dokądś prowadzić, czy nie. Upór… To też może być dar boży, prawda? Jeśli tak, mogę powiedzieć, że zostałem nim pobłogosławiony w ilości znacznie większej, niż zwykle przypada na każdego. I gdy Bóg kiedyś mnie osądzi, będzie musiał przyznać, że nie pogrzebałem swego talentu. Dzieliłem się nim z każdym wokół siebie, ku wielkiej ich konsternacji.
Siedząc samotnie w fotelu, John Adams setnie się ubawił tą myślą.
BUNT
Gdy tylko Alvin wyszedł z sądu, ruszył biegiem nad rzekę. Z początku nie pomagała mu zielona pieśń, ponieważ w mieście domy stały zbyt blisko siebie. Mimo to prawie się nie zmęczył, gdy dotarł do miejsca, gdzie Arthur, Mike i Jean-Jacques właśnie budzili się z popołudniowej drzemki. Chcieli mu zaraz pokazać, co Jean-Jacques namalował, lecz Alvin nie miał na to czasu.