Выбрать главу

— Siedziałem w sądzie i nie chciało mi się uważać nawet na połowę tego ich gadania, więc sięgnąłem myślą do Margaret. Stała tam, a serce biło jej tak szybko, że od razu zrozumiałem: dzieje się coś niedobrego. Wypisywała w powietrzu wielkimi literami: „Pomóż”. Rozejrzałem się wokół niej i znalazłem Calvina; leżał na podłodze jakiegoś strychu w Camelocie. Źle z nim. Jean-Jacques był pełen współczucia.

— Musisz się czuć całkiem bezradny, bo jesteś tak daleko. Mike Fink zarechotał głośno.

— Alvin nie jest bezradny, gdziekolwiek by był.

— To znaczy, że musimy się z tobą rozstać, Jean-Jacques — wyjaśnił Alvin. — A raczej niektórzy z nas muszą. Arthurze, ty pójdziesz ze mną.

Arthur, który siedział jak na szpilkach, czekając na szczegóły planu, natychmiast się uspokoił.

— Mike, idź do miasta i znajdź Very'ego. Myślę, że będzie z nim ta dziewczyna, Purity. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Macie ruszyć do granicy Nowego Amsterdamu. Spotkamy się w Filadelfii.

— Gdzie? — spytał Mike. — Filadelfia to duże miasto.

— W pensjonacie pani Louder, oczywiście.

— A jak nie będzie wolnego pokoju?

— To zostawicie u niej wiadomość, gdzie jesteście. Ale będzie miała pokój. — Alvin zwrócił się do Jean-Jacques'a. — Jestem dumny i szczęśliwy, że poznałem człowieka z takim talentem do malowania. Teraz jednak muszę zabrać Arthura, a nie mamy nikogo innego, kto sprowadzałby dla ciebie ptaki.

— To co mam robić? — zmartwił się Francuz. — Gniewasz się, kiedy zabijam ptaka i go wypycham. Moja kariera skończona, jeśli nie zabijam ptaków.

Alvin obejrzał się na Arthura Stuarta.

— Muszę przyznać, Arthurze, że nie martwi mnie specjalnie, jeśli od czasu do czasu Jean-Jacques zabije ptaka, by ludzie mogli oglądać jego obrazy.

Arthur stał nieruchomo, ze zwieszoną głową.

— Arthurze, nie mamy zbyt wiele czasu.

Chłopiec spojrzał na Jean-Jacques'a, potem na Alvina.

— Chcę tylko dowiedzieć się jednej rzeczy. Czy ptak ma duszę?

— Czy ja jestem, jak to mówią, theologien?

— Ja tylko… Kiedy taki ptak umiera, kiedy go zabijasz, co się z nim dzieje? Jest zupełnie martwy? Czy może jakaś jego część…

Łzy spływały chłopcu po twarzy. Alvin spróbował go objąć, ale Arthur odsunął się tylko.

— Nie proszę o pociechę, do licha. Proszę o odpowiedź!

— Nic o tym nie wiem — rzekł Alvin. — To, co widzę, wygląda jak mały płomyk w każdym żywym stworzeniu. Ludzie mają wielki i jasny, przynajmniej większość ma, ale podobny pali się w każdym zwierzęciu. W roślinach też, tylko tam ogień jest rozciągnięty na całą roślinę, nie skupiony w jednym miejscu, jak u zwierząt. Margaret widzi podobnie, lecz nie dostrzega więcej niż przebłysku tego, co mają zwierzęta, jak gdyby cień płomienia, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Czy płomień serca jest duszą? Nie wiem. Co się z nim dzieje, kiedy ciało umiera? Tego też nie wiem. Wiem tylko, że nie ma go już w ciele. Ale czasami płomień serca może opuścić ciało. Tak się zdarza, kiedy wysyłam przenikacz: część płomienia wychodzi ze mnie. Czy to znaczy, że kiedy ciało umrze, może wyjść cały? Nie wiem, Arthurze. Zadałeś mi pytanie, na które nie umiem odpowiedzieć.

— Ale może, prawda? Tyle potrafisz powiedzieć, prawda? Może żyć dalej, znaczy, jeśli ludzie tak robią, to ptaki też mogą, prawda? Ich płomienie serca są mniejsze, ale z tego przecież nie wynika, że gasną, kiedy umierają. Prawda?

— Moim zdaniem rozsądnie myślisz — zgodził się Alvin. — Tak sądzę, że jeśli ktoś żyje po śmierci… A uważam, rozumiesz, że żyje, tylko ja tego nie widzę… To właściwie czemu nie ptaki? Płomień serca to płomień serca, moim zdaniem, chyba że ktoś mnie przekona, że jest inaczej. Czy to ci wystarczy?

Arthur Stuart kiwnął głową.

— W takim razie może pan czasem zabić ptaka, jeśli już pan musi. Jean-Jacques z szacunkiem skłonił głowę przed Arthurem.

— Myślę, panie Stuart, że to właśnie pytanie chciał mi pan zadać od samego początku. Jeszcze w Filadelfii.

Arthur Stuart był trochę zakłopotany.

— Może i tak — przyznał. — Sam nie byłem pewien.

Alvin rozczochrał skręcone włosy Arthura. Chłopak uchylił się.

— Nie traktuj mnie jak dziecko.

— Jak ci się nie podoba, to urośnij — poradził Alvin. — Póki jesteś niższy ode mnie, będę używał twojej głowy do drapania, kiedy tylko przyjdzie mi ochota.

Dotknął kapelusza, żegnając się z Mike'em i Jean-Jacques'em.

— Spotkamy się w Filadelfii, Mike. A ciebie, Jean-Jacques, mam nadzieję kiedyś znowu zobaczyć, a przynajmniej zobaczyć twoją książkę.

— Przyślę egzemplarz — obiecał Jean-Jacques.

— Nie podoba mi się to — stwierdził Mike. — Powinienem być z tobą.

— Zapewniam cię, Mike, że nie mnie grozi tam niebezpieczeństwo.

— Skończona głupota, żeby to robić!

— Co? Zostawiać cię tutaj?

— Leczyć Calvina.

Alvin rozumiał, że miłość była przyczyną tych słów, nie mógł jednak zostawić ich bez odpowiedzi.

— Mike, on jest moim bratem.

— Ja bardziej jestem ci bratem, niż on był kiedykolwiek.

— Teraz jesteś. Ale swego czasu Calvin był dla mnie najdroższym przyjacielem. Wszystko robiliśmy wspólnie. Nie mam żadnych wspomnień z dzieciństwa, w których by go nie było.

— To czemu on nie myśli tak samo?

— Może nie byłem dla niego tak dobrym bratem, jak on dla mnie… — Alvin westchnął. — Mike, na pewno wrócę bezpiecznie.

— To takie samo wariactwo jak pójście do więzienia — ocenił Mike.

— Wyszedłem, kiedy chciałem. A teraz muszę ruszać. Jesteś tu potrzebny, żeby wyprowadzić Jean-Jacques'a z Nowej Anglii, zanim deportują go jako katolika. Verily i Purity potrzebują kogoś, kto nie stracił rozumu z miłości, bo musi przypilnować, żeby jedli i spali.

Arthur Stuart z powagą uścisnął dłonie Mike'owi i Jean-Jacques'owi. Alvin obu uścisnął. Ruszyli truchtem, mężczyzna z przodu, chłopiec za nim. Po kilku chwilach objęła ich zielona pieśń i niemal pofrunęli przez las nad rzeką.

* * *

— Przybywa — oznajmiła Margaret.

— Gdzie jest on, ty mówić? — zapytał Gullah Joe.

Z ulicy dobiegł tętent koni. Po zachodzie słońca pieśni i wycie z dzielnic niewolniczych stawało się coraz głośniejsze, w miarę jak gęstniała ciemność.

— Nie wiem — odparła Margaret. — Jest okryty muzyką. Biegnie. Pędzi jak wiatr. Ale musi pokonać bardzo długą drogę.

— My mówimy ludziom to, co pani kazała — zapewnił Duńczyk. — Ale to dla nich za trudne. Gniew przyszedł do nich tak nagle. Słyszę, jak niektórzy mówią o zabijaniu białych panów jeszcze dzisiaj, w łóżkach. Słyszę, jak mówią: zabić ich, i białe niemowlaki też, i dzieci. Zabić wszystkich.

— Wiem — przyznała Margaret. — Zrobiliście, co tylko można.

— Są inni też — wtrącił Gullah Joe. — Imię do nich nie wrócić. Pusty jak on. Bardziej. Oni umrzeć. On ich zabić.

Margaret spojrzała na ciało Calvina. Jego oddech stał się tak płytki, że musiała sprawdzić płomień serca, by się upewnić, czy jeszcze żyje. Zajmowały się nim teraz Ryba i kobieta Duńczyka, więc Margaret mogła odpocząć, ale czy wiele mu pomogą zwilżaniem czoła? Może powstrzymywały gorączkę. Może utrzymywały skórę w stanie wilgoci. Na pewno natomiast nie dotrzymywały mu towarzystwa, gdyż kilka godzin temu stracił świadomość i wszystkie jego przyszłości zwęziły się do tej mizernej garstki, która nie prowadziła do nędznej śmierci tutaj, dzisiaj, na tym strychu.