— To jest to! Zrób tak!
— Jak zrobić?
— Co myślałeś! Akurat w chwili, kiedy krzyknęłam! Gullah Joe rozłożył bezradnie ręce, ale natychmiast wziął się do pracy. Ryba i Duńczyk pomagali mu układać amulety w nowy krąg, pośrodku którego postawił otwartą skrzynkę.
— Kazać mu wejść do skrzynia. Włożyć całe ja do skrzynia.
— Zrozumiałeś, Calvinie? Calvin jęknął z bólu.
— Wyślij swój przenikacz! Niech on go złapie i uratuje! To twoja jedyna szansa, Calvinie! Poślij przenikacz do Gullaha Joe, do tej skrzynki, którą trzyma. Zrób to, Calvinie!
Calvin, oddychając szybko i z wysiłkiem, spróbował wypełnić polecenie. Czarownik wciąż rzucał do kręgu szczypty drobnego proszku. Za dziesiątym razem krzyknął:
— Widzieć to? Część on wejść! Patrzeć na to!
Znowu sypnął proszkiem i Margaret także zauważyła iskierkę.
— Wszystko co jasne, on! Do środek, wejść do środek!
— Zrób to, Calvinie. Całą swoją uwagę skieruj do tej skrzynki. Wszystko, czym jesteś, do skrzynki.
Przestał jęczeć. Przetoczył się na plecy, patrząc nieruchomo w sufit.
— Już nic więcej nie zrobi! — zawołała Margaret. — Jest wyczerpany!
— On jest martwy — powiedziała Ryba.
Gullah Joe zatrzasnął wieko skrzynki, odwrócił ją dnem do góry i usiadł na niej.
— Ty ją wysiadujesz? — spytała Ryba.
— W środku krąg, w środku moje włosy. Ten raz on nie uciec.
— Dobrze, Alvinie — szepnęła Margaret. — Przybywaj jak najszybciej.
Jakby się wspierała na sofie, położyła rękę na ramieniu żony Duńczyka, która klęczała za nią. Westchnęła.
— Jestem taka zmęczona.
— Teraz się prześpijmy.
— Nie ja — zapewnił Gullah Joe.
Margaret przymknęła oczy i znowu spojrzała na miasto. Woda uspokoiła się i panika minęła, ale rebelia na tę noc przynajmniej się skończyła. Zabijanie zniknęło z serc Czarnych.
Teraz jednak myśli o zabijaniu pojawiły się w innych sercach. Biali ruszali do pałacu, by żądać ustalenia, kto pokierował spiskiem, tym jednoczesnym buntem wszystkich niewolników. Tylko cudowna interwencja fal ich ocaliła. Zróbcie coś! — krzyczeli. Schwytajcie przywódców rebelii!
A król Arthur słuchał. Wezwał swoich doradców. Wkrótce na ulicach pojawili się żołnierze wyłapujący Czarnych na przesłuchania.
Jak długo to potrwa? — zastanawiała się Margaret. Kiedy pojawi się imię Duńczyka Veseya?
Na pewno przed świtem.
Wstała.
— Nie czas na odpoczynek — oznajmiła. — Alvin przybędzie tutaj. Powiecie mu, cośmy zrobili. Nie ruszajcie ciała Calvina, tylko chrońcie je przed rozkładem.
Gullah Joe przewrócił oczami.
— Gdzie iść, ty?
— Pora na moją audiencję u króla.
Lady Ashworth przez cały czas trwania rebelii wymiotowała w swoim pokoju. Przez czas potopu również. Jej mąż dowiedział się bowiem o związku z tym chłopcem — niewolnicy, kiedyś tacy potulni, teraz wyraźnie się cieszyli możliwością zasiania niezgody między nią i lordem Ashworthem. Na próżno przekonywała, że to tylko raz, na próżno błagała o wybaczenie. Przez godzinę siedziała w salonie, drżąca i zapłakana, a jej mąż ściskał w jednym ręku pistolet, w drugim szpadę; od czasu do czasu odkładał jedno lub drugie, by pociągnąć z butelki burbona.
Dopiero wycie niewolników przerwało tę pijacką, morderczą, samobójczą tyradę. Jego dom był jedynym, gdzie Czarni nie chcieli stawiać czoła oszalałemu Białemu z pistoletem. On za to chętnie by ich powystrzelał, jeśli nie zamkną się natychmiast, nie przestaną tak jęczeć i wyć. Gdy tylko opuścił lady Ashworth, pobiegła do swojego pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Zwymiotowała tak nagle, że nie zdążyła nawet od nich odejść — wymiociny zaplamiły same drzwi i podłogę. Kiedy nadszedł potop, nie miała już czym wymiotować, ale skurcze wciąż ściskały jej żołądek.
Skoro Czarni byli przerażeni, a lady Ashworth niedysponowana, jedyną osobą, która mogła zareagować na uparte dzwonki Margaret, okazał się sam lord Ashworth. Stał w drzwiach pijany, ubrany niedbale, wciąż trzymając w dłoni pistolet wiszący na palcu za spust. Margaret natychmiast odebrała mu broń.
— Co pani robi? — zapytał. — To mój pistolet. Kim pani jest?
Margaret kilka razy zajrzała szybko w płomień jego serca. Zrozumiała sytuację.
— Biedny głupcze — powiedziała. — Pańska żona nie dała się uwieść. Została zgwałcona.
— Więc dlaczego tego nie powiedziała?
— Bo sama myśli, że to było uwiedzenie.
— A co pani w ogóle może o tym wiedzieć?
— Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do żony!
— Wynocha z mojego domu!
— Doskonale — rzekła Margaret. — Nie pozostawia mi pan wyboru. Będę zmuszona poinformować prasę, że zaufany urzędnik króla od dwóch lat utrzymuje związki z żoną pewnego plantatora w Savannah. Nie wspominając już o licznych przypadkach, kiedy korzystał z gościnności właścicieli niewolników, którzy pilnowali, by nie musiał spać samotnie. O ile pamiętam, kontakty płciowe między Białymi i Czarnymi nadal są w tym mieście uznawane za przestępstwo.
Cofał się krok za krokiem, powoli unosząc rękę, by wymierzyć do niej z pistoletu. Po chwili jednak przypomniał sobie, że odebrała mu broń.
— Kto panią przysłał?
— Sama siebie przysłałam. Mam pilną sprawę do króla. Pańska żona nie jest w odpowiednim stanie, by mnie tam zaprowadzić. Zatem pan musi wystarczyć.
— Sprawę do króla? Chce pani, żeby zwolnił mnie ze stanowiska?
— Znam przywódców buntu niewolników! Lord Ashworth zdziwił się wyraźnie.
— Bunt niewolników? Kiedy?
— Dziś wieczorem, kiedy groził pan śmiercią swojej żonie. To płytka kobieta, lordzie Ashworth, i ma w sobie nieco okrucieństwa, ale w małżeństwie jest na pewno wierniejsza od pana. Proszę o tym pamiętać, zanim jeszcze raz zechce ją pan wystraszyć. Zaprowadzi mnie pan do króla czy nie?
— Proszę powiedzieć, co pani wie, a ja mu powtórzę.
— Audiencja u króla! — zażądała Margaret. — Natychmiast! Lord Ashworth zdołał sobie wreszcie uświadomić, że nie ma wyboru.
— Muszę się przebrać — oświadczył. — Jestem pijany.
— Tak, jak najbardziej. Niech się pan przebierze.
Lord Ashworth, zataczając się na schodach, ruszył na górę. Margaret zawołała głośno:
— Łania! Lew! Gdzie jesteście?
Znalazła ich, kiedy otworzyła drzwi na dolny poziom. Na wpół zalani wodą, przestraszeni niewolnicy wyglądali żałośnie.
— Chodźcie — powiedziała. — Lew, twój pan potrzebuje pomocy przy ubieraniu. Jest bardzo pijany, ale zabrałam mu broń. — Pokazała pistolet. Następnie, kiedy się upewniła, że Lew nie kryje w sercu żądzy mordu, oddała mu go. — Byłoby dobrze, gdybyś go zgubił i przez kilka dni nie mógł znaleźć.
Zabrał pistolet ze sobą na górę; dopiero w ostatniej chwili schował do kieszeni.
— Pani pewna, że on nie zabije pana? — spytała Łania.
— Łanio, wiem, że jesteś wolną kobietą, ale czy możesz pójść do lady Ashworth? Jak przyjaciółka. Niczym ci to nie grozi. Trzeba ją pocieszyć. Trzeba, by ktoś jej powiedział, że człowiek, który ją wykorzystał, był nie tylko oszustem. Zmusił ją wbrew jej woli. Jeśli zapamiętała inaczej, to najlepszy dowód, jaki jest potężny.
Łania przyglądała się jej z uwagą.
— To długa wiadomość, proszę pani.
— Ale zapamiętałaś sens. Ubierz ją we własne słowa.