— Ale zapamiętałaś sens. Ubierz ją we własne słowa.
Król Arthur i jego doradcy dyskutowali ponad godzinę, zanim wreszcie raczył się zjawić lord Ashworth, w dodatku wyraźnie pijany. Było to dość szokujące i wywołałoby skandal każdej innej nocy, ale w tej chwili król był tylko wdzięczny, że w końcu przyszedł. Może uda mu się przełamać impas w sprawie najbliższych działań. Zapalczywy John Calhoun przekonywał, że dla przykładu należy powiesić jednego z każdych trzech niewolników.
— Dwa razy się zastanowią, zanim znów spróbują spiskować!
Z drugiej strony, jak przypominali mu starsi, nie wolno odbierać właścicielom i niszczyć jednej trzeciej najcenniejszego mienia w mieście tylko po to, żeby cokolwiek wykazać.
Lord Ashworth jednak wyraźnie nie był zainteresowany dyskusją.
— Przyprowadziłem kogoś, kogo powinniście wysłuchać — oświadczył.
— Audiencja? W takiej chwili?
— Ta kobieta twierdzi, że dużo wie o spisku.
— My też już dużo wiemy — zauważył król. — W tej chwili żołnierze poszukują kryjówki ich przywódców. Jeśli ci spiskowcy mają choć trochę rozsądku, potopią się w rzece, zanim pozwolą nam się schwytać.
— Wasza Wysokość, proszę, byś ją wysłuchał. Powaga jego tonu, choć pijackiego, była otrzeźwiająca.
— Dobrze więc — ustąpił król. — Tylko dla mojego drogiego przyjaciela. Margaret została wprowadzona i przedstawiła się. Król niecierpliwie przeszedł od razu do sedna.
— Wiemy wszystko o spisku. Co może pani jeszcze dodać?
— Wiem tyle, że to nie był spisek. To był wypadek.
Opowiedziała całą historię, trzymając się dość blisko prawdy, nie zdradzając jednak, jak potężny wcześniej był Calvin i jaki teraz stał się bezbronny. Młody biały mężczyzna, jej znajomy, zauważył człowieka odbierającego coś od każdego niewolnika schodzącego ze statku. Jak się okazało, były to amulety, które przechowywały prawdziwe imiona niewolników, wraz z ich gniewem i strachem. Dziś wieczorem zdarzył się wypadek, wskutek czego amulety uległy zniszczeniu i niewolników nagle długo wypełniła skrywana wściekłość.
— Ale powódź wystraszyła ich i teraz nie będzie już żadnej rebelii.
— Bzdury — stwierdził Calhoun. Margaret spojrzała na niego lodowato.
— Tragedią pańskiego życia, sir, jest fakt, że mimo pańskich ambicji nigdy nie będzie pan królem.
Calhoun zaczerwienił się i próbował coś odpowiedzieć, ale król uciszył go gestem ręki. Władca był młodym człowiekiem, może nawet młodszym od Margaret; miał w sobie spokojną pewność, która dość jej się podobała. Zwłaszcza że sprawiał wrażenie, jakby naprawdę zainteresował się tym, co mówiła.
— Chcę wiedzieć tylko jedno — rzekł. — Jakie jest imię tego, którego nazywają zbieraczem imion.
— Przecież znasz je już, panie — odpowiedziała. — Kilku świadków powiedziało ci o Duńczyku Veseyu.
— Ale my wiemy o nim dzięki znakomitej pracy śledczej. Skąd zna go pani?
— Wiem, że nie jest winny i nie miał żadnych złych zamiarów. Jakiś człowiek wręczył władcy kartkę papieru.
— Aha, już mamy — ucieszył się król. — Nazywa się pani Margaret Smith, prawda? Żona oskarżonego o kradzież niewolników. I zjawiła się pani tutaj, w Camelocie, by mieszać się w naszą tradycyjną praktykę niewolnictwa. No cóż, dzisiaj się przekonaliśmy, dokąd prowadzi pobłażliwość. Czy wie pani, ilu niewolników powiedziało nam o planach wymordowania we śnie całych białych rodzin? A teraz odkrywam, że pewna biała kobieta jest bardzo blisko związana ze spiskowcami.
Z mdlącym przerażeniem Margaret zobaczyła siebie, grającą główną rolę w kilku paskudnych przyszłościach w płomieniu serca króla. Nie po to się tutaj zjawiła. Powinna zajrzeć we własną przyszłość, zanim stanęła przed królem z wariacko brzmiącą opowieścią o Czarnych.
— Musi pani przyznać, że brzmi to jak bajka — rzekł łagodnym tonem.
— Wasza Wysokość — próbowała tłumaczyć — wiem, że niektórzy nalegają, by tę rebelię ukarać z całą brutalnością. Możesz sądzić, że konieczne jest, by twoi poddani mogli czuć się bezpiecznie we własnych domach. Jednakże, Wasza Wysokość, przesadne środki, jakie proponuje pan Calhoun, sprowadzą tylko na ciebie tym większe zagrożenie.
— Trudno sobie wyobrazić groźbę bardziej ohydną niż tę, że niewolnicy nas pozarzynają — rzekł Calhoun.
— A jeśli to wojna? Co pan powie na krwawą, straszliwą wojnę, która zabije, zrani i duchowo okaleczy całe pokolenie młodych ludzi?
— Wojna? — zdziwił się król. — Kara za bunt ma prowadzić do wojny?
— Retoryka wokół sprawy, czy zachodnie terytoria Appalachee będą niewolnicze, czy wolne, wymknęła się już spod kontroli. Masowa rzeź niewinnych czarnych mężczyzn i kobiet wzburzy i zjednoczy ludy Stanów Zjednoczonych i Appalachee, usztywni ich pozycję, wzmocni przekonanie, że nie ma wśród nich miejsca na niewolnictwo.
— Dość tego — uciął król. — Udało się pani jedynie przekonać mnie, że jest pani członkiem spisku, w którym uczestniczy przynajmniej jeden z pałacowych służących. Inaczej skąd by pani wiedziała, co proponował John Calhoun? Co do reszty, kiedy będę od jakiejś abolicjonistki potrzebował rady w sprawach państwowych, niezawodnie zwrócę się właśnie do pani.
— Wasza Wysokość — wtrącił Calhoun. — To jasne, że ta kobieta wie o spisku o wiele więcej, niż chce nam zdradzić. Błędem byłoby pozwolić jej tak łatwo odejść.
— Wiem tylko, że nie było żadnego spisku — powiedziała Margaret. — Ale proszę, aresztujcie mnie, jeśli jesteście gotowi na głosy protestu, jakie się podniosą.
— Kiedy powiesimy co trzeciego niewolnika, nikt nie będzie się o panią dopytywał — stwierdził Calhoun. — Aresztujcie ją.
Ostatni rozkaz skierowany był do żołnierzy stojących przy drzwiach. Natychmiast podeszli i chwycili Margaret za ramiona.
— Szybko zacznie zeznawać — mruknął Calhoun. — W sprawach o zdradę zawsze zeznają.
— Nie lubię dowiadywać się o takich rzeczach — rzekł król.
— Ani ja — odezwał się męski głos.
Dopiero po chwili zorientowali się, że to żaden z królewskich doradców. Mówił wysoki mężczyzna, ubrany jak człowiek pracy w święto — ubranie, które miało być nieco bardziej eleganckie, ale wyglądało jedynie na nędzne i trochę niedopasowane. Obok niego stał kilkunastoletni chłopak, mieszaniec.
— Jak się tu dostałeś? — zawołało jednocześnie kilku ludzi.
Obcy nie odpowiedział ani słowem. Podszedł do tej dziwnej kobiety i delikatnie pocałował ją w usta. Potem spojrzał nieruchomo w oczy jednemu z trzymających ją żołnierzy. Ten zadrżał gwałtownie, puścił kobietę i cofnął się. Drugi także.
— Margaret, wygląda na to, że nawet na parę minut nie można zostawić cię samej.
— Kim jesteś? — zapytał król. — Jej doradcą w sprawach polityki zagranicznej?
— Jestem jej mężem. Alvin Smith.
— Bardzo uprzejmie z twojej strony, że pojawiłeś się akurat w chwili, kiedy aresztowaliśmy twoją żonę. Nie wątpię, że ty również należysz do spisku. A co do tego czarnego chłopaka… Nie wypada przyprowadzać niewolnika przed króla, zwłaszcza niewolnika zbyt młodego, by mógł być dobrze wytresowany.
— Przyszłam, by powstrzymać cię, panie, od popełnienia błędu, który w rezultacie pozbawi cię tronu — oświadczyła Margaret. — Jeśli nie chcesz słuchać ostrzeżeń, to przynajmniej nie mam sobie już nic do zarzucenia.
— Wyprowadźcie ją stąd — polecił Calhoun. — Przed nami jeszcze wiele godzin pracy, a jest oczywiste, że trzeba ją przesłuchać jako członka spisku. Jej męża również, i tego dzieciaka.