Выбрать главу

— Nie możesz zostawić go w banku pamięci na tydzień — rzekła Sheen. — Co będzie, jeśli złapie cię w międzyczasie?

Milczał ponuro. Wyszli z pomieszczenia. Maszyny nie zaprotestowały i w żaden sposób nie dały poznać, że służą do jakichkolwiek celów niezgodnych z ich przeznaczeniem. Ale Stile miał już teraz nieco inne zdanie na temat robotów!

Miło było ponownie zmieszać się z tłumem niewolników. Wielu z nich przyjęło służbę na Protonie tylko ze względu na doskonałe wynagrodzenie, jakie mieli otrzymać po jej ukończeniu, ale Stile czuł się uczuciowo związany z planetą. Dostrzegał wady systemu, lecz także jego ogromne bogactwo. A poza tym była tu Gra.

— Zgłodniałem — powiedział — a mój dozownik jedzenia znajduje się w mieszkaniu. Może jakiś publiczny…? — Nawet nie waż pojawić się w publicznej jadłodajni!

— zawołała przerażona Sheen.

— Wszystkie są pilnowane i najprawdopodobniej rozesłano już twój rysopis. Niekoniecznie zrobiła to policja. Anonimowy Obywatel mógł po prostu zamówić standardowe sprawdzenie miejsca twojego pobytu.

— Racja. A jak z twoim rysopisem? Nikt nie będzie szukał maszyny. Ciebie nie można w żaden sposób zidentyfikować — zauważył Stile.

— Właśnie. Pójdę do dozownika, który nie ma czujnika reagującego na ożywione ciało, coś zjem, a potem ci to zwrócę. Stile wzdrygnął się, ale zdawał sobie sprawę, że to jedyny sposób, aby nie umarł z głodu przez najbliższe dni. Jedzenie, mimo swego wyglądu, będzie zdrowe. Na całym Protonie pożywienie było ogólnie dostępne, więc niewolnik zabierający je dokądś z dozownika wzbudziłby podejrzenia.

— Weź coś, co się mało zmienia, na przykład nutro pudding — zastrzegł.

Na Protonie wszystkie podstawowe potrzeby życiowe były zaspakajane za darmo. Z tego też powodu niewolnicy niechętnie stąd wyjeżdżali, obawiając się, że mogą mieć poważne kłopoty z przystosowaniem się do życia w innych częściach galaktyki.

Sheen wkrótce była już z powrotem. Nie miała talerza ani łyżki, aby nie budzić jakichkowiek podejrzeń. Użyła ich przy jedzeniu i potem wyrzuciła do zsypu.

— Nadstaw ręce — powiedziała.

Stile złożył dłonie, tworząc miseczkę. Pochyliła się i wyrzuciła z siebie sporą ilość żółtego puddingu. Był ciepły i śliski, ale nie wyglądał zachęcająco. Żołądek skurczył mu się. Kiedyś Stile przygotowywał się do konkursu w jedzeniu rzeczy obrzydliwych, należącego do Gry. Żywność nutro można było przetwarzać w rozmaity sposób, nie wyłączając podobieństwa do zwierzęcych odchodów i smaru maszynowego. Wyobraził sobie, że to Gra — co do pewnego stopnia było prawdą — i wysiorbał rzadką breję. Smakowało nawet nie najgorzej. Potem znalazł toaletę i umył się.

— Ogłoszono już alarm — zawiadomił cicho głos maszyny.

Stile wiedział, że Obywatel poszukuje go teraz przy pomocy swoich ludzi. Gdy tylko znajdą się na jego tropie, wysłany zostanie szybki i sprawny oddział egzekucyjny. Odczekają tylko do czasu, kiedy będą mieli pewność, że jego śmierć zrobi wrażenie przypadkowej. Obywatele nie lubili, gdy ich prywatne sprawy stawały się własnością publiczną. Oznaczało to, że próby zabójstwa dokonywane będą w sposób dyskretny. Sheen oczywiście zrobi wszystko, żeby go ochronić, ale sprawny oddział egzekucyjny weźmie i to pod uwagę. Nie ma co stać i czekać bezczynnie na pierwszy atak.

— Wmieszajmy się w tłum — zaproponował Stile.

— To nie jest najlepszy sposób, żeby zniknąć im z oczu — zauważyła Sheen. — Nie możesz przebywać wśród ludzi zbyt długo, bo stała obecność w pomieszczeniach publicznych zostanie zarejestrowana przez nadzór i wzbudzi podejrzenia. Poza tym w końcu się zmęczysz. Od czasu do czasu musisz przecież spać i odpoczywać. Jeżeli wróg cię zlokalizuje, w tłumie łatwiej mu będzie zaatakować cię znienacka.

— Jesteś cholernie logiczna — powiedział zmartwiony. — Och, Stile, tak się o ciebie boję — zawołała.

— W taki sposób lepiej dajesz wyraz stosownym uczuciom.

— Nie udaję. Kocham cię — wyszeptała. Przytuliła się do niego i pocałowała namiętnie.

— Wiem, że nie możesz mnie pokochać — mówiła cicho — ale ja przecież istnieję tylko po to, żeby cię chronić i martwię się, że coraz gorzej mi to wychodzi. Czy nie jest to wyrazem miłości?

Byli sami w przejściu przeznaczonym dla maszyn. Stile objął ją serdecznie. Nie mógł odwzajemniać jej uczuć, lecz był jej wdzięczny i polubił ją, pragnął dać jej chociaż namiastkę tego, czego mogła oczekiwać. Jego dłonie zsunęły się po jej gładkim ciele, ale ona odsunęła się.

— Niczego więcej nie pragnę — szepnęła — ale ściga cię morderca, przed którym mam cię uchronić. Muszę znaleźć ci jakieś bezpieczne miejsce. I wtedy…

— Jesteś cholernie praktyczna.

Przyszło mu do głowy, że gdyby zastąpiono Sheen żywą dziewczyną, mógłby się nie zorientować. Puścił ją jednak i ruszyli dalej.

— Myślę, że chyba mogę ukryć cię w…

— Nie mów — przerwał. — Zaprowadź mnie tam okrężną drogą, może zgubimy naszych prześladowców.

— W możliwie krótkim czasie — dokończyła. — Idziemy — zdecydował.

Kiwnęła głową, pociągając go za sobą. Szli, obserwując bacznie otoczenie. Zauważył giętkość jej smukłego ciała. Gdyby nie widział, jak oddziela jego części, nie uwierzyłby, że jest sztuczne! Żywa kobieta rozłożona na części też nie wyglądałaby lepiej. Tak czy siak, Sheen ma w sobie wiele kobiecości.

Doszli do miejsca, w którym łączyły się dwa korytarze; było tam pełno ludzi. Musieli wmieszać się w tłum przynajmniej na krótki czas. Droga prowadziła do głównego węzła komunikacyjnego, z którego można było dotrzeć do innych kopuł. Czy uda im się znaleźć jakieś bezpieczne miejsce i zmylić pogoń? Stile w to wątpił. Każdy Obywatel mógł w dowolnej chwili sprawdzić wszystkie przejazdy.

Jego myśli bezlitośnie analizowały sytuację. Jeśli zdoła przeżyć te siedem dni, to co zrobi w sprawie pracy? Niewolnikom przysługiwało dziesięć dni wolnego przy zmianie pracodawcy. Jeżeli po tym terminie nie mieli zatrudnienia, to ich służba na Protonie kończyła się i podlegali natychmiastowej deportacji. Oznaczało to, że zostanie mu tylko trzy dni na znalezienie Obywatela, który zechciałby skorzystać z jego usług i to wykluczając startowanie w wyścigach.

Stile coraz bardziej wątpił w to, że anonimowy Obywatel jest tą samą osobą, która uszkodziła mu kolana. To po prostu nie miało sensu. Czuł, że istnieje jeszcze jakaś trzecia strona — wróg bardziej uparty i inteligentny, przed którym nie zdoła się ukryć.

Starszy niewolnik potknął się i wpadł na Stile’a.

— O, przepraszam, chłopcze — zawołał, wyciągając rękę, żeby podtrzymać potrąconego.

Sheen odwróciła się błyskawicznie. Mocno uderzyła niezdarnego niewolnika w nagdarstek. Z jego ręki wypadła strzykawka i roztrzaskała się o podłogę.

— O, przepraszam, dziadku — rzekła Sheen, rzucając mu krótkie, pełne wrogości spojrzenie. Mężczyzna odwrócił się pospiesznie i odszedł.

Igła tej strzykawki dotknęłaby ciała Stile’a, gdyby ręka napastnika trafiła do celu. Co znajdowało się w strzykawce?

Na pewno nie witaminy! Sheen sprawnie przeprowadziła akcję. Zna się na rzeczy. Ostrożność jednak nie pozwalała Stile’owi na wyrażenie wdzięczności.

Podążali dalej. Wszystko było jasne: zostali zlokalizowani i oddział egzekucyjny jest w pobliżu. Stiłe znajdował się na otwartej przestrzeni, natomiast jego wrogowie działali z ukrycia. Mogą ponowić próbę podania mu narkotyku, który sprawi, że popełni samobójstwo albo zgodzi się na transplantację mózgu. Nie śmiał nawet rozglądać się wokół siebie.