Выбрать главу

W sali pojawiła się kobieta. Wyłoniła się nagle z niewidzialnego ekranu, jak gdyby z nicości. Była w średnim wieku, niezbyt ładna, ale miała w sobie coś niepokojącego. Na jej ciele widniały odgniecenia, jakby coś je przed chwilą uciskało, na przykład ubranie.

Czyżby po drugiej stronie ekranu niewolnicy nosili stroje? I zdejmowali je po to, żeby nie wyróżniać się pośród tutejszej ludności? Musieli więc przybywać z innego świata!

Stile wpatrywał się z natężeniem w to intrygujące miejsce. Udało mu się dostrzec lekkie migotanie, jakby pomieszczenie przedzielała ukośnie przezroczysta zasłona. Za nią słabiutko rysowały się sylwetki drzew.

Zdumiewające. Po co w taki sposób ozdobiono urządzenie techniczne? A może to jakiś kamuflaż?

Stile nie potrafił znaleźć odpowiedzi na żadne z nurtujących go pytań. Postanowił więc odprężyć się nieco i trochę odpocząć.

— Stile — usłyszał po chwili.

Była to Sheen. Stile popatrzył w głąb korytarza i zobaczył ją, idącą powoli, jakby nie pamiętała, gdzie się ukrył. Czy znów zetknęła się z naładowaną maszyną?

— Jestem tutaj — odpowiedział półgłosem. Odwróciła się i ruszyła w jego stronę.

— Zmyliłaś pogoń? — zapytał, podnosząc się i wystawiając ze skrzyni głowę i ramiona.

Błyskawicznie złapała go za przegub dłoni mocnym uchwytem. Stile był silny, ale nie dorównywał robotowi. Co ona wyprawia?

Druga dłoń Sheen uderzyła w skrzynię. Plastyk rozleciał się na drobne kawałki. Stile, reagując odruchowo, uchylił się i uniknął ciosu.

— Sheen, co…

Wymierzyła następny cios. Atakowała go! Znowu się uchylił. Zdołał pozbawić ją równowagi. Siła stanowi tylko jeden z elementów walki. Wielu, ku swojej zgubie, nie zdawało sobie z tego sprawy.

Albo w jakiś sposób nastawiono ją przeciwko niemu, co wymagałaby całkowitej zmiany jej oprogramowania, albo to nie jest Sheen. To drugie wydawało mu się bardziej prawdopodobne. Sheen przecież wiedziała, gdzie się ukrywał, robot musiał go zawołać. Niepotrzebnie się odzywał.

Kolejne uderzenie i kolejny unik. To jednak nie jest Sheen, ona stosowała znacznie bardziej wyrafinowane metody walki. Nie, nie był to nawet inteligentny robot, tylko głupia maszyna. Da więc sobie z nią radę, mimo że jest taka silna.

Jej prawa dłoń wciąż zaciskała się na jego lewym nadgarstku, podczas gdy lewa pięść wymierzała ciosy. Gdyby któreś uderzenie trafiło w cel, Stile miałby połamane kości, ale były dżokej miał duże doświadczenie w unikaniu tego rodzaju ataków. Odwrócił się w lewo, pociągając ją za rękę, aż znalazł się tyłem do robota, blokując mu ramię swoim prawym barkiem. Przygotowywał się do rzutu. Teraz albo go puści, albo poleci głową do skrzyni.

Poleciała i dopiero wtedy rozluźniła uchwyt. Wyszarpnął rękę, zdzierając sobie przy okazji skórę.

Stile wygrzebał się z pobojowiska. Mógł łatwo zamienić napastnika w kupkę złomu, ale nie miał stuprocentowej pewności, że to nie Sheen, której zainstalowano dodatkowy program redukujący jej inteligencję i zmuszający do słuchania prostych poleceń. Gdyby zrobił jej krzywdę…

Maszyna wydostała się spośród resztek skrzyni i ruszyła w kierunku Stile’a. Na uroczej twarzyczce miała smugę brudu, a włosy były potargane. Prawa pierś uległa lekkiemu odgnieceniu. Stile cofnął się wciąż niezdecydowany. Potrafi pokonać tę maszynę, ale musi ją zniszczyć. Gdyby tylko miał pewność, że to nie…

Wtem pojawiła się druga Sheen.

— Stile! — zawołała. — Kryj się. Oddział jest… Spostrzegła drugą maszynę.

— Och! Nie! Zrobili stary numer z sobowtórem!

Stile nie miał już cienia wątpliwości — druga Sheen jest prawdziwa, ale pierwszej udało się wykonać połowę swego zadania. Wywabiła go z ukrycia i odwróciła jego uwagę. W polu widzenia miał teraz oddział androidów — kilku tupiących wielkoludów.

— Zatrzymam ich! — zawołała Sheen. — Uciekaj! W drugim końcu pomieszczenia pojawiła się następna grupa androidów. Zdesperowany Obywatel najwyraźniej przestał się troszczyć o dyskrecję. Za wszelką cenę chciał pozbyć się Stile’a! Jeśli te typy również miały na sobie proszek oszołamiający, albo coś jeszcze gorszego…

Stile popędził korytarzem i rzucił się na zasłonę przenoszącą materię w desperackiej nadziei, że okaże się skuteczna także dla niego. Androidy mogą pójść za nim, ale znajdą się w kłopotliwej sytuacji. To zwiększy jego szanse. Poczuł lekkie mrowienie i znalazł się po drugiej stronie.

Rozdział 5

FANTASTYKA

Stile znajdował się w gęstym lesie. Czuł silny zapach trawy i grzybów, a pod nogami szeleściły mu opadłe liście.

Blask księżyców przenikał przez gałęzie i oświetlał ziemię. Na Protonie zbliżał się świt. Wyglądało na to, że tutaj jest ta sama pora. Liczba księżyców była też taka sama, jak na Protonie, który miał ich siedem, ale jednocześnie widziało się tylko trzy lub cztery. Siła ciążenia przypominała ziemską, więc jeśli Stile znalazł się rzeczywiście poza kopułą, to miał do czynienia z planetą o większej masie lub gęstości niż Proton.

Odwrócił się w stronę napastników, ale nie zobaczył nikogo. Nie przeszli przez migocącą zasłonę. Stile odnalazł ją i dokładnie obejrzał. Widział światło w pomieszczeniu, z którego wyszedł i porozrzucane skrzynie. Stała tam Sheen nie wiadomo która — i kilku androidów. Jeden z nich ruszył prosto na niego i gdzieś przepadł.

Stile patrzył, starając się zrozumieć zjawisko, od którego zależały w znacznym stopniu jego przyszłe losy. On zdołał przejść, ale androidy i roboty nie. Czy więc przepuszczani byli tylko ludzie, a sztuczne istoty nie? Całkiem prawdopodobne. Nie chciał przyjmować jednak tej hipotezy, dopóki nie uzyska więcej informacji.

Po drugiej stronie zasłony zapanował spokój. Androidzi i kopia Sheen oddalili się. Oddziałek wrogów najwyraźniej uznał, że prawdziwa Sheen już się nie liczy. Sprawiała wrażenie, że nie widzi ani jego, ani zasłony.

W tej sytuacji Stile zdecydował się na powrót, chociażby po to, żeby jej powiedzieć, iż jest bezpieczny. Nie miał sumienia zostawić ją w niepewności. Przeszedł więc ponownie przez zasłonę i stwierdził, że jest nadal w lesie.

Obejrzał się za siebie — zasłona była na miejscu. Widział po drugiej stronie ślady swoich stóp odciśniętych w miękkiej, leśnej ziemi, zgniecione na chwilę liście, kępki traw i mchu, a równocześnie kwadrat światła w korytarzu dostawczym, teraz już pustym.

Spróbował jeszcze raz. Nie odczuł żadnego mrowienia, nic. Odwrócił się i obejrzał. Zobaczył Sheen szukającą go z wyrazem przerażenia na twarzy.

— Jestem tutaj, Sheen! — zawołał, wystawiając rękę. Niestety, jego dłoń nie dosięgnęła jej. Sheen nie dała żadnego znaku, że go usłyszała lub zobaczyła.

Będzie myślała, że zginął. To martwiło go bardziej niż fakt, że został uwięziony w nieznanym świecie. Jeśli uzna, że zginął, wtedy stwierdzi, że jej misja się nie powiodła i wyłączy się, popełniając w ten sposób samobójstwo. A on tego nie chce!

— Sheen! — zawołał ogarnięty falą wzruszenia. Sheen, spójrz na mnie! Jestem uwięziony za zasłoną przenoszącą…

Jeśli to działa tylko w jedną stronę, to oczywiście Sheen nie może go zobaczyć. Ale przecież widział ludzi przechodzących i w tę i z powrotem, a z Protonu dostrzegł puszczę. Teraz z kolei, będąc w lesie, widział Proton.

— Sheen! — zawołał znowu czując, jak coś chwyta go za gardło.