Выбрать главу

Odwróciła głowę. Usłyszała go!

— Tutaj, Sheen, tu! Za zasłoną. Patrzyła na niego. Sięgnęła ręką przez zasłonę, ale go nie dotknęła.

— Stile! — słabo ją było słychać.

Chwycił jej ręce, ale dłonie ich się nie dotknęły. Przeszły przez siebie jak dwa nakładające się hologramy.

— Sheen, znajdujemy się w dwóch różnych światach! Nie możemy się dotknąć, ale jestem tu bezpieczny.

Miał taką nadzieję.

— Bezpieczny? — zapytała, usiłując się do niego zbliżyć.

Gdy tylko przekroczyła zasłonę, zniknęła. Stile szybko przeszedł na drugą stronę i odwrócił się. Sheen też tam była, zwrócona tyłem do niego, patrząca w głąb korytarza.

Odwróciła się jednak i zauważyła go.

— Stile — zawołała — nie mogę cię dotknąć! Jak mam cię chronić? Czy jesteś duchem?

— Żyję! Przeszedłem na drugą stronę i nie mogę wrócić. Tutaj jest zupełnie inny świat, całkiem przyjemny. Drzewa i trawa, mech, ziemia i świeże powietrze…

Trzymali się za ręce, ale każde miało w dłoni pustkę.

— Jak…?

— Nie wiem, jak przejść z powrotem! Jakiś sposób musi istnieć, bo widziałem, jak zrobiła to jedna kobieta, ale dopóki go nie odkryję…

— Muszę do ciebie przejść!

Spróbowała to uczynić, ale znów jej się nie udało. — Och, Stile…

— To chyba działa tylko w przypadku ludzi — powiedział — ale jeśli dowiem się, jak wracać…

— Będę na ciebie czekała — rzekła ze smutkiem.

Tak bardzo chciała chronić go, a okazało się to niemożliwe.

— Zostań w tamtym świecie. Może tam będzie ci lepiej. — Wrócę, kiedy tylko będę mógł — obiecał Stile.

Zobaczył, że ma w oczach łzy. Do diabła z tymi wszystkimi sztuczkami, które upodabniają roboty do ludzi! Stile rozpostarł ramiona, stojąc na skraju zasłony. Ona otworzyła swoje i przez chwilę pozostawali w uścisku nie dotykając się, ucałowali powietrze, a potem zniknęli sobie z oczu.

Złożył obietnicę, ale czy zdoła jej dotrzymać? Nie miał żadnej pewności i martwił się, że Sheen będzie czekać, nawet gdy zniknie ostatni ślad nadziei, cierpiąc tak, jak tylko może cierpieć prawie nieśmiertelny robot. Bolała go sama myśl o tym. Sheen nie zasługiwała na to, żeby być maszyną.

Stile nie chciał więcej dręczyć ani siebie, ani Sheen. Wrócił do lasu. Znał się całkiem nieźle na ziemskiej roślinności. Wymagała tego Gra, a wielu Obywateli importowało z Ziemi egzotyczne rośliny. Było jeszcze ciemno, ale wytężywszy wzrok jakoś dawał sobie radę.

Najbliższym drzewem był wielki dąb lub jakiś zbliżony gatunek, a z jego gałęzi zwieszała się roślina zwana oplątwą brodawkowatą. Za nim rosło jakieś drzewo iglaste; świerk czy sosna? Ono właśnie wydawało ów przyjemny zapach. Na ziemi leżały wielkie liście przypominające kształtem dłonie i igły sosnowe — musiała więc rosnąć tu sosna. Znajdował się na polance porośniętej gęstą trawą. Stile’owi bardzo się tu podobało. Miejsce przypominało niezwykle egzotyczny zakątek ogrodu Obywatela.

Zbliżał się świt. W górze nie było żadnej kopuły, żadnego ruchu powietrza wywołanego przez pole siłowe. Poprzez korony drzew, na dalekim horyzoncie widać było ciemne chmury, próbujące, niczym czarne gobeliny, powstrzymać nadchodzącą światłość i powoli przegrywające te zmagania. Na Protonie takie zjawiska atmosferyczne nie występowały! Krawędzie chmur obrzeżone były czerwienią i bielą. Wydawało się, że za nimi gromadzi się płonąca ciecz. Było jej coraz więcej i więcej, aż wreszcie przelała się i lśniący promień słońca z prędkością światła pomknął na ziemię. Całość była tak piękna, że Stile stał oniemiały z zachwytu, aż słońce zrobiło się zbyt jasne, żeby na nie patrzeć.

Wraz ze wschodem słońca puszcza zmieniła się. Znikły ciemności, a wraz z nimi zasłona. Nawet w nocy była ledwie dostrzegalna, a teraz blask słońca zatarł ostatni jej ślad. Mimo że prawdopodobnie nie miało to żadnego znaczenia, Stile posmutniał. Przeszedł się dookoła polanki, oglądając dokładnie drzewa. Niektóre z nich kwitły, a szmery i szelesty świadczyły, iż kryją się w nich istoty żywe. Ptaki, wiewiórki? Dowie się tego we właściwym czasie.

Miejsce to przypominało ogród, ale zdecydowanie było dziełem natury i miało ogromne rozmiary. Ostrożność powstrzymała go przed wydawaniem okrzyków dla sprawdzenia echa. Wszystko wskazywało na to, że został przeniesiony z Protona na inną planetę i że znajduje się na jej powierzchni.

Zauważył wysoki świerk. Drzewo rozczapierzało na wszystkie strony suche gałązki i doskonale nadawało się do wspinania. Nie oparł się więc pokusie. Wdrapał się na to stare, wielkie drzewo z uczuciem dziecięcej radości.

Wkrótce znalazł się u góry i poczuł, że powiewy wiatru, których nie czuł na dole, kołyszą cienkim w tym miejscu pniem. Był zachwycony. Martwił go tylko ból kolan, pojawiający się w chwilach, gdy usiłował je za mocno zginać nie chciał bez potrzeby pogarszać ich stanu.

Wdrapał się tak wysoko, jak tylko mógł. Czubki otaczających drzew znajdowały się poniżej i przypominały z tego miejsca niski żywopłot. Usadowił się wygodnie i rozejrzał dookoła.

Widok był wspaniały. Od południa puszcza opierała się o stromą ścianę pobliskiej góry i rzedła ku północy, tworząc kępki drzew pośród morza traw. W dali drzewa ustąpiły miejsca łagodnie pofalowanej równinie, na której, jak się zdawało, pasły się zwierzęta: Jeszcze dalej na północ majaczyła wielka rzeka kończąca się gwałtownie w jakiejś rozpadlinie i bielał łańcuch odległych gór. Patrząc na wschód i zachód, zobaczył tylko puszczę, a w niej kilka drzew wyższych od tego, na którym siedział. Góra na południu zasłaniała horyzont.

Nie dostrzegł żadnych oznak cywilizacji. Coraz mniej przypominało to stację przesyłającą materię! Ale jeśli nie jest to stacja, to w takim razie co? Widział jak ludzie przechodzą przez zasłonę i sam to zrobił. Musiało być tu coś więcej niż tylko dziewiczy las.

Rozejrzał się ponownie, utrwalając w pamięci topografię terenu. Dostrzegł jakąś budowlę położoną na północny wschód. Przypominała nieduży średniowieczny zamek z kamiennymi murami, wieżyczkami i czymś, co przypominało błękitny proporzec.

A więc mieszkają tu ludzie! Świetnie. Tyle, że chyba daleko im do nowoczesnej cywilizacji. Ten świat bardzo się Stile’owi podobał, ale nie budził zaufania. Transfer materii nie może odbywać się przecież bez zaawansowanej technologii, a jeśli baza nie znajdowała się tutaj, to gdzie? Może znalazł się w jakiejś pułapce przygotowanej na ludzi takich jak on, którzy wpadli na Protonie w kłopoty?

Zszedł z drzewa. Uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie pójść do zamku i wszystko wyjaśnić. Chciał jednak jeszcze raz zbadać okolice zasłony i dokładnie zapamiętać, gdzie się znajduje, żeby móc w każdej chwili tu wrócić. Był to jedyny łącznik z jego światem i z Sheen. Ten puszczański świat był wprawdzie doskonałym miejscem schronienia, ale będzie musiał wrócić do domu, żeby nie skazano go na wygnanie.

Podchodził właśnie do niewidzialnej zasłony, gdy wyskoczył z niej mężczyzna. Przyjaciel, czy wróg? Stile uznał, że lepiej nie ryzykować, ale nieznajomy dostrzegł go od razu.

— Hej, zgubiłeś się? — zapytał obcy. — To tutaj. — Aha — powiedział Stile zbliżając się.

Facet nie wyglądał na androida ani robota.

— Znalazłem się tu przypadkiem. Nie wiem, gdzie jestem — wyjaśnił Stile nieznajomemu.

— Rozumiem, jesteś tu nowy! Ja przeszedłem po raz pierwszy w zeszłym roku. Przez sześć miesięcy uczyłem się zaklęcia, dzięki któremu udało mi się wrócić na Protona. Teraz przechodzę tam tylko po darmowe posiłki, ale mieszkam tu, na Phaze.