Выбрать главу

Nagle poczuł coś na udzie. Przytrzymał się prawą ręką grzywy, sięgnął lewą i natrafił na coś, co przyczepione było do jego ciała. Szarpnął odruchowo. Poczuł ból i to coś się oderwało. Był to przypominający rybę stwór o tarczowatej główce, w której szczerzyły się setki maleńkich ząbków.

Był to minóg, stworzenie podobne do węgorza, żywiące się krwią, pasożyt, który dobrowolnie nie opuszcza ofiary. Następny potworek z muzeum zoologicznego — tutaj żywy i na wolności.

Stile przyjrzał mu się ze zgrozą. W magię nie był w stanie uwierzyć, więc prawdę mówiąc, niezbyt się nią przejmował, ale to stworzenie nie było magiczne, lecz prawdziwe i obrzydliwe. Zdał sobie sprawę, że głośno nuci. Próbował się powstrzymać, zawstydzony swoją słabością, ale nie mógł nad tym zapanować. Co za okropność!

Znów go zabolało. Odrzucił minoga z dreszczem obrzydzenia i chwycił następnego, wczepionego w jego bok. Ten był większy. Stile nie mógł mu zrobić dużej krzywdy, mając wolną tylko jedną rękę, a stwór skórę miał twardą jak żelazo. Mógłby go w rewanżu co najwyżej ugryźć, ale sam pomysł napełnił go obrzydzeniem. Fuj!

Wstrętne potworki nie atakowały jednak Neysy. Czy z powodu sierści? Przecież nie zastraszyła ich swoim rogiem! Neysa płynęła, a Stile odrywał od siebie minogi, nucąc ponure melodie. Miał tego dosyć, czuł bezgraniczne obrzydzenie, ale przecież nie da za wygraną!

Jednorożec zanurkował, pociągając za sobą Stile’a, który wstrzymał oddech, wzmacniając uchwyt grzywy. Neysa musiała się bardzo starać, żeby utrzymać się pod wodą. Stile był pewien, że zdoła przeczekać jej wysiłki. Ona też przecież będzie musiała zaczerpnąć powietrza.

Siedziała pod wodą całą minutę, potem drugą. Nad powierzchnię wystawał tylko czubek jej rogu. Jak długo ona tak może? Zaczynało mu się robić duszno.

Nagle zrozumiał — róg ułatwiał jej nurkowanie. Oddychała dzięki niemu! Nie musiąła liczyć się z czasem. Stile’a bolały płuca, ale nie mógł wystawić głowy ponad wodę, nie puszczając grzywy. Jeśli to zrobi, nie zdoła już jej schwycić ponownie, a klacz nadzieje go na róg, jeśli tylko będzie próbował.

Wreszcie wpadł na pomysł. Podciągnął się do jej głowy, gdzie ciemna grzywa z czoła unosiła się w wodzie niczym wodorosty. Sięgnął do rogu. Spirala nie miała ostrych krawędzi. Na szczęście! Maleńkie wgłębienia, prawdopodobnie otworki do wydawania różnych dźwięków, teraz były zamknięte.

Głowa Stile’a znalazła się nad powierzchnią wody. Mógł odetchnąć. Neysa nie była w stanie obniżyć rogu bez wstrzymywania oddechu. Nie mogła pozwolić sobie na takie ryzyko. Płuca koniowatych obsługują dużą masę mięśni, a ona musiała wkładać wiele wysiłku w utrzymanie się pod wodą.

Neysa wydała gniewny dźwięk przez róg i wypłynęła na powierzchnię. Stile opuścił się z powrotem na jej grzbiet i oderwał od siebie kolejne dwa minogi.

Klacz skierowała się w stronę brzegu. Wydostała się na suchy ląd. Stile wygrał szóstą rundę.

Znajdowali się na zboczu przechodzącym w malowniczy łańcuch górski. Najwyższe szczyty kryły się w chmurach. Wydawało się, że leży na nich śnieg. Chyba nie będzie sprawdzała, czy Stile ma lęk wysokości!

A jednak. Pogalopowała w górę, a wiatr rozwiewał jej grzywę i suszył włosy Stile’a. Co za wspaniałe zwierzę! Zwykły koń byłby już kompletnie wyczerpany, ale dla niej wszystko to stanowiło fraszkę.

Wysiłek jednak dawał o sobie znać i w jej przypadku. Stile czuł, że jej ciało robi się coraz gorętsze. Konie z rogiem czy bez, jak na swoją masę mają stosunkowo niedużą powierzchnię skóry, przez którą mogą oddawać nadmiar ciepła. Dlatego pocą się, tak jak ludzie, ale mimo to potrzebują trochę czasu, żeby pozbyć się nadmiaru ciepła wywołanego zbyt wielkim wysiłkiem. Wkrótce będzie musiała zwolnić kroku, nawet jeśli jej mięśnie są zdolne do dalszego wysiłku.

Nie zwolniła. Zbocze stawało się coraz bardziej strome, kopyta zastukały głośniej: raz — dwa, trzy — cztery. Nawet nie próbowała go z siebie strząsnąć, ale na pewno coś miała w zanadrzu. Trawa ustąpiła miejsca łąkom pokrytym błękitnymi i czerwonymi kwiatami. Pojawiało się coraz więcej skał, których szorstka powierzchnia w słońcu połyskiwała metalicznie. Drzewa stały się mniejsze, a nad ziemią snuły się smużki mgieł.

Stile odwrócił głowę, żeby popatrzeć za siebie i aż mu zaparło dech. Rzeka wyglądała teraz jak błękitna wstążeczka. Pokonali już chyba z tysiąc metrów wysokości! Powietrze zrobiło się zimne, a wiatr kąśliwy, lecz jednorożcowi było gorąco; iskry sypały się spod kopyt uderzających o skaliste podłoże, a delikatne obłoczki pary wydobywały się z nozdrzy.

Pary? Stile zmrużył oczy z niedowierzaniem. To były płomyki !

— Niemożliwe! Żadna istota z krwi i kości nie ma prawa ziać ogniem. Żywa tkanka nie nadaje się do…

Stile pochylił się do przodu, oderwał jedną rękę od grzywy i sięgnął do rzekomego płomienia. Au! Oparzył sobie palce! To rzeczywiście ogień!

No tak, już dobrze. Jest w krainie magii. Taką warunkową hipotezę przyjął już wcześniej. Znane mu prawa magii tutaj wcale nie muszą obowiązywać. Konie wytwarzają nadmiar ciepła i to stworzenie podobnie; było suche, gdy tylko ociekło z wody, a nadmiaru ciepła wyzbywało się, wydmuchując je nozdrzami w formie skondensowanej. Na swój sposób miało to sens.

Było bardzo zimno, a Stile nie miał nic na sobie. Jeśli udadzą się jeszcze wyżej, znowu znajdzie się w kłopotach. I właśnie o to jej chodzi. To runda numer siedem — próba niesprzyjającego klimatu. Neysa czuła się świetnie. Biegła, tracąc nadmiar ciepła, chłód tylko jej pomagał.

Stile przylgnął do swojego wierzchowca. Marzły mu plecy, a brzuch przypiekał się od rozpalonej skóry Neysy. Nie mógł się odwrócić. Klacz uparcie pięła się coraz wyżej.

Czy zdoła ją zmusić, żeby skierowała się do doliny? Raczej wykluczone. Z ujeżdżonym koniem jeździec porozumiewa się za pomocą uzdy, nóg oraz poleceń słownych i to tylko dlatego, że koń dzięki tresurze jest przekonany, że najlepiej jest słuchać człowieka. Ten jednorożec zaś posiada silną wolę, równie silną jak maszyny o wolnej woli (Ach, Sheen, co się z tobą dzieje!). Jeśli mu się nie podoba ta podróż, to może przecież zejść z jej grzbietu.

Musi więc pogodzić się z losem. Najpierw trzeba oswoić wierzchowca, a dopiero potem można nim kierować. Żeby zaś było to możliwe, należy utrzymać się na jego grzbiecie. Stwierdził, że znowu zaczął nucić. To pomaga.

Neysa mknęła teraz po śniegu. Spod jej kopyt buchała para. Byli na krawędzi lodowca. Stile nucił coraz głośniej, trzęsąc się z zimna.

W lodowcu zaczęły pojawiać się rozpadliny. Znów zatańczyły nogi jednorożca, tym razem na śliskim stoku. Kopyta osuwały się po podtapianym przez nie lodzie. Iskry stanowiły jeszcze jeden sposób pozbywania się nadmiaru ciepła. Zmieniła krok, żeby skompensować nierówne podłoże, ale wydawało się, że musi się pośliznąć. Stile nucił coraz głośniej. Nie była to makieta góry z Gry, pod ciepłą kopułą i z asekuracją dla przegrywających. To groźna, lodowata kraina górska, budząca grozę.

Wokół snuły się chmury. Wydawało się, że jednorożec biegnie po mroźnej plaży arktycznego morza, którego brzegi lizały fale mgły. Ale Stile wiedział, że ocean chmur kryje w sobie morderczą otchłań. Nogi Neysy tonęły po kostki w nadpływającej fali i opierały się na lodzie, ale skąd wiedziała, że pod mgłą nie kryje się przepaść?

— Neyso — osiwieję przez ciebie! — powiedział Stile. — Muszę jednak tkwić na twoim grzbiecie, bo bez ciebie zginę bez ratunku. Jeśli nawet nie spadnę, to zamarznę. Nie jestem taki twardy jak ty, dlatego cię potrzebuję.