Выбрать главу

Wtedy pojawił się pierwszy potwór śnieżny. Wielki, biały, z włosami z sopli lodu, o oczach ledwo widocznych pośród zamrożonego zarostu. Otworzył paszczę pełną lodowych kłów i bezgłośnie ryknął. Wydobywająca się z pyska mgła pokryła nagie ciało Stile’a zamarzającą wilgocią.

Neysa przeskoczyła na następną lodową wyspę. Stile spojrzał w dół i zobaczył otchłań. Drżał. Nigdy wcześniej naprawdę nie zmarzł. Mieszkał przecież całe życie w klimatyzowanych kopułach Protonu. To, czego doznawał tutaj, przypominało mu lodowate piekło.

Następny potwór śnieżny wyrósł pośród chmur, wydając ryk równie bezgłośny, jak spadające płatki śniegu. Mgła znów pokryła ciało Stile’a. Zamarzające ręce coraz słabiej trzymały grzywę jednorożca. Stile stwierdził, że nuci marsz pogrzebowy. Podświadomy czarny humor?

Neysa przez zaspę przedostawała się do jaskini w lodzie. Wyłoniły się kolejne dwa potwory. Ruszyła prosto na nie. Jeden z nich nie zdążył uskoczyć i trafił go ognisty oddech jednorożca. Otworzył paszczę w bezgłośnym krzyku, gdy topił mu się bok.

Przedarli się przez następną zaspę i znaleźli się na stromym, śnieżnym zboczu po północnej stronie łańcucha gór. Neysa zaczęła zsuwać się w dół na sztywnych nogach, coraz szybciej i szybciej. Wywołało to lawinę. Stile miał wrażenie, że cała góra spada na nich.

Jakże łatwo byłoby się rozluźnić i zatonąć w puszystym śniegu. Stile odczuł nagłe zmęczenie. Dłonie tak mu zesztywniały, że nie był już w stanie puścić grzywy.

Nagle śnieg skończył się. Stali na porośniętej trawą półce, a ukośne promienie słońca przyjemnie grzały. Stile szybko wracał do siebie. Neysa oddychała ciężko przez szeroko rozwarte nozdrza. Nie pamiętał, na jak długo stracił świadomość tego, co się z nim dzieje. Może na kilka minut, a może na godzinę? Jakoś zdołał się utrzymać. Dłonie zwarł mu skurcz, przypominający śmiertelny uścisk. Czy wreszcie zwyciężył, czy to tylko przerwa przed następnym starciem?

Neysa zrobiła krok naprzód i Stile zobaczył, że półka znajduje się na krawędzi przepaści, na dnie której płynęła rzeka. Słychać było ryk pobliskiego wodospadu: rzeka brała swój początek z roztapiającego się lodowca i spadała majestatycznie do skalistego łożyska. Znaleźć się tam oznaczało pewną śmierć!

A Neysa, wyczerpana do ostatka, zbierała się do skoku. Stile, czując powracające już siły, chociaż po morderczej jeździe bolały go mięśnie i skóra, spojrzał przed siebie ze zgrozą. Spaść w ten straszny wir szalejącej wody, na ostre skały! Ona chyba blefuje! A może woli śmierć od oswojenia?

Jednorożec ruszył truchtem w stronę krawędzi i przeszedł w cwał, szykując się do skoku.

Stile rzucił się naprzód, na głowę zwierzęcia. Zesztywniałe palce oderwały się od grzywy; ręce intuicyjnie wyciągnęły się do przodu. Chwycił róg, rzucił się całym ciałem na ziemię i przewrócił Neysę na bok. Broniła się, ale była zbyt zmęczona, a on miał dobry punkt podparcia, ponadto pomagały mu doświadczenia z rodeo.

Zatrzymali się na krawędzi przepaści. Ciepły prąd powietrza owiewał im twarze, zwiększając poczucie zagrożenia. Stile wolał nie patrzeć w dół. Jeśli ziemia się osunie…

Trzymał klacz mocno, rozluźniając chwyt tylko odrobinę, w miarę jak się odprężała.

— Posłuchaj, Neyso — powiedział, starając się nadać swemu głosowi spokojne brzmienie.

Wiedział, że przemawianie jej do rozsądku jest tak samo niemądre, jak nucenie w chwili stresu, ale teraz nie miał już nic do stracenia i nie chodziło o to, aby zrobić na zwierzęciu dobre wrażenie. Jednorożec nie rozumiał słów, lecz wyczuwał ton. Dlatego Stile mówił bardziej do siebie niż do niego. Przed nimi ziała przepaść, a on musiał zrobić wszystko, co było możliwe, aby zapobiec nieszczęściu.

— Neyso — przyszedłem do ciebie, bo potrzebuję wierzchowca. Ktoś próbuje mnie zabić, a ja jestem obcy w tej krainie i muszę mieć możliwość szybkiego pokonywania odległych dystansów. Ty możesz podróżować szybciej niż ja i właśnie to udowodniłaś. Z łatwością poruszasz się po terenach, które dla mnie okazałyby się zabójcze, gdybym był sam. Więc potrzebuję cię z przyczyn czysto praktycznych.

Odprężała się stopniowo. Jedno ucho zwróciła w jego stronę, ale nie dawała za wygraną. Gdyby ją puścił, natychmiast skoczyłaby w przepaść, spadając do rzeki, a potem do krainy wiecznie zielonych pastwisk…

— Potrzebna mi jesteś również z przyczyn emocjonalnych. Widzisz, jestem człowiekiem samotnym. Nie z wyboru. Pewne okoliczności w moim życiu oddzielały mnie od grupy rówieśników. Zazwyczaj lepiej wiodło mi się w pojedynkę, ale nie lubię być sam. Potrzebuję towarzystwa, tak jak każda żywa, czująca istota. Czasami znajdowałem je wśród mężczyzn, gdy pracowałem razem z nimi lub z kobietami w łóżku. To jest dobre, ale rzadko zdarzało mi się to, co można nazwać prawdziwą przyjaźnią, chyba że z przedstawicielem innego gatunku. Kocham konie. Jestem szczęśliwy, gdy znajduję się w ich pobliżu. Koń nie pragnie znajomości ze mną ze względu na moje osiągnięcia albo wygląd, nie ma też zbyt wielkich wymagań. Akceptuje mnie takim, jakim jestem, a ja akceptuję konia takim, jaki jest. Łatwo w ten sposób osiągnąć porozumienie. Dlatego, gdy szukam prawdziwego przyjaciela, rozglądam się za koniem.

Neysa odwróciła nieco głowę tak, żeby móc patrzeć na niego jednym okiem. Doskonale, a więc zwraca uwagę na jego kojący ton. Stile znów rozluźnił odrobinę uchwyt. Mówił dalej:

— Tak więc szukałem ciebie, Neyso. Chciałem, żebyś stała się moją towarzyszką, bo kiedy koń ofiaruje swoją wierność, można mieć do niego zaufanie. Oczywiście, nie łudzę się, że żywi wobec mnie takie uczucia, jak ja wobec niego…

Emocje, jakie owładnęły Stile’em sprawiły, że na chwilę mocniej ścisnął róg. Kontynuował jednak:

— Koń jest lojalny. Mogę jechać na koniu, bawić się, spać spokojnie, bo koń ustrzeże mnie przed złem. Dobry koń rozdepcze jadowitego węża, zanim człowiek w ogóle zauważy zagrożenie, ostrzeże przed nadchodzącym niebezpieczeństwem, bo jego zmysły są bardziej wyostrzone niż ludzkie i w porę zabierze z miejsca, w którym jest jakieś zagrożenie.

Szukałem cię, Neyso. Wybrałem właśnie ciebie, zanim jeszcze cię zobaczyłem, bo ty w zasadzie nie należysz do stada. Jesteś samotna, tak jak ja. Cenię i dostrzegam sprawność tak u ludzi, jak i u zwierząt. Masz czyste kopyta, zdrowe odchody, doskonałe mięśnie, twoja sierść aż lśni…

Urwał, bo wyraz ten przypomniał mu Sheen, dziewczynę — robota. Gdzie ona teraz jest, co robi, jak znosi jego nieobecność? Nie mógł jednak pozwolić sobie teraz na rozpamiętywania.

— Szczerze mówiąc, jesteś najpiękniejszą klaczką, jaką zdarzyło mi się spotkać. Prawdopodobnie nic to ci nie powie, ale jako czołowy dżokej na planecie Proton dosiadałem najlepszych koni we wszechświecie. Żaden z nich nie może się z tobą równać. Co prawda, ty w zasadzie nie jesteś koniem. Jesteś czymś innym i może, gdy tak cię nazywam, uważasz to za obelgę, ale jest to raczej komplement. Muszę oceniać cię na podstawie tego, co znam, a znam właśnie konie. Dla mnie jesteś koniem, który ma róg. Może zasadniczo się od nich różnisz. Jesteś lepsza. Nie pocisz się, krzeszesz iskry kopytami, z nozdrzy bucha ci ogień, umiesz wydawać dźwięki rogiem, znasz różne rytmy biegania i sztuczki, o jakich żaden kań nie mógłby nawet marzyć. Może jesteś demonem w postaci konia? W to wątpię. Potrzebuję cię, bo bardzo przypominasz mi konia, a w tym obcym świecie czułbym się najbezpieczniej i najbardziej pragnąłbym przeżywać wspólne przygody właśnie z przedstawicielem tego gatunku.

Nadal rozluźniał uchwyt w miarę jak się odprężała. Miał nadzieję, że teraz już chyba nie skoczy. Wolał jednak mieć stuprocentową pewność, więc postanowił mówić dalej. W takiej sytuacji błędem byłoby szczędzenie czasu.

— Poza tym wydawało mi się, Neyso, że zdołam cię pokonać. Myślałem, że dosiądę cię i będziesz moja, tak jak udawało mi się z wieloma końmi. Teraz widzę, że się pomyliłem. Dosiadłem cię wprawdzie, lecz nie należysz do mnie.