Выбрать главу

— Chcesz pójść pooglądać kapitana Kirka? — spytała Kathy.

— Jeśli masz ochotę — odparł krótko.

— Idzie całkiem niezły w kinie numer dwanaście. Akcja toczy się na planecie w układzie Betelgeuzy, coś jak planeta Tarberga… no wiesz, w układzie Proximy. Tym razem jest zamieszkana przez sługusów niewidzialnego…

— Widziałem to — przerwał. Istotnie, rok temu gościł w programie Jefa Pomeroya, który grał w tym flmie kapitana Kirka. Puścili nawet krótki urywek — zwykły chało-waty produkt studia Pomeroya o przybyszach z kosmosu. Nie spodobał mu się wtedy i wątpił, czy spodobałby mu się teraz. Poza tym gardził Jefem Pomeroyem zarówno na ekranie, jak i poza nim. I to, jeśli o niego chodzi, zamykało sprawę.

— Naprawdę był do niczego? — spytała ufnie Kathy.

— Jef Pomeroy — odpowiedział — jest, moim zdaniem, najstraszliwszym dupkiem na świecie. On i jemu podobni. Jego naśladowcy.

— Przez jakiś czas był w Morningside. Nie znałam go dobrze, ale był tam.

— Wierzę — rzekł, na pół przekonany.

— Wiesz, co mi kiedyś powiedział?

— O ile go znam — zaczął Jason — podejrzewam…

— Powiedział, że jestem najspokojniejszą osobą, jaką zna. Czy to nie interesujące? Widział, jak zapadam w jeden z moich transów… no wiesz: kiedy leżę i krzyczę, a jednak powiedział coś takiego. Myślę, że to bardzo bystry człowiek, naprawdę. Nie uważasz?

— O tak.

— Czy możemy teraz wrócić do mojego pokoju? — spytała Kathy. — I pieprzyć się jak króliki?

Jęknął ze zdumienia. Czy naprawdę to powiedziała? Obrócił się i usiłował wyczytać coś z jej twarzy, ale właśnie przechodzili między neonami; było ciemno. Jezu, powiedział sobie. Muszę się jakoś z tego wyrwać! Muszę odnaleźć drogę do mojego świata!

— Czy moja szczerość cię niepokoi?

— Nie — odparł ponuro. — Szczerość nigdy mnie nie niepokoi. Gdy się jest osobistością, trzeba do niej przywyknąć. — Nawet do takiej, pomyślał. — Do wszelkich rodzajów szczerości — ciągnął. — Przede wszystkim do takiej jak twoja.

— A jaka jest ta moja? — spytała Kathy.

— To szczera szczerość.

— A więc naprawdę mnie rozumiesz.

— Tak — skinął głową. — Naprawdę.

— I nie spoglądasz na mnie z góry? Jak na nic niewartą osóbkę, która powinna być martwa?

— Nie — rzekł. — Jesteś bardzo ważną osobą i bardzo uczciwą. Jedną z najuczciwszych i najbardziej bezpośrednich osób, jakie spotkałem w życiu. Tak uważam, przysięgam na Boga.

Przyjaźnie poklepała go po ramieniu.

— Nie musisz aż tak się podniecać. Zachowuj się naturalnie.

— Jestem naturalny — zapewnił ją. — Mówię szczerze.

— To dobrze — powiedziała Kathy. Była uszczęśliwiona. Najwidoczniej rozwiał jej obawy; była go już pewna. A od tego zależało jego życie… Czy rzeczywiście? Czy nie kapitulował przed jej patologicznym rozumowaniem? W tym momencie sam już nie wiedział.

— Słuchaj — zaczął niepewnie. — Zamierzam ci coś powiedzieć i chcę, żebyś uważnie słuchała. Powinnaś siedzieć w szpitalu dla umysłowo chorych. — Dziwne, przerażające, ale nie zareagowała; nic nie powiedziała. — Ponadto — dodał — zamierzam uciec od ciebie najdalej, jak zdołam.

Wyrwał rękę, odwrócił się i poszedł w przeciwną stronę, ignorując ją. Zagubił się wśród zwyczajnych, którzy kłębili się na nędznych, oświetlonych neonami ulicach tej odpychającej dzielnicy.

Zgubiłem ją, myślał, a przy okazji zgubiłem też siebie.

I co teraz? Przystanął i rozejrzał się wokół. Czy noszę mikronadajnik, tak jak mówiła? — zadawał sobie pytanie. Czy zdradzam się przy każdym kolejnym kroku?

Miły Charley, pomyślał, radził mi odszukać Heather Hart. Jak wiedzą wszyscy związani z telewizją, Miły Charley nigdy się nie myli.

Tylko czy pożyję wystarczająco długo, żeby dotrzeć do Heather Hart? A jeśli do niej dotrę i noszę mikronadajnik, czy nie skażę jej w ten sposób na śmierć? Jak nosiciel choroby zakaźnej. Poza tym, myślał, jeśli nie zna mnie Al Bliss ani Bili Wolfer, dlaczego miałaby mnie znać Heather? Heather jest jednak szóstakiem, jak ja. Jedynym szóstakiem, jakiego znam. Może na tym polega różnica, jeśli w ogóle jest jakaś różnica.

Znalazł budkę telefoniczną, wszedł, zamknął drzwi, odcinając się od hałasu ulicznego, i wrzucił do otworu złotą monetę.

Heather Hart miała kilka zastrzeżonych numerów telefonu: kilka dla spraw służbowych, kilka dla bliskich przyjaciół, a jeden — mówiąc bez ogródek — dla kochanków. On, oczywiście, znał ten numer, będąc dla Heather tym, kim był — i — miał nadzieję — jest nadal.

Ekran rozjaśnił się. Dostrzegł przesuwające się kształty świadczące o tym, że odebrała telefon w samochodzie.

— Cześć — powiedział Jason.

— Kim do diabła jesteś? — spytała Heather, osłaniając oczy, żeby go dostrzec. Jej zielone oczy błyszczały. Rude włosy lśniły.

— Jason.

— Nie znam nikogo o imieniu Jason. Skąd masz ten numer? Była zaniepokojona, a także szorstka.

— Rozłącz się, do cholery! — wrzasnęła, marszcząc brwi, i spytała ponownie: — Kto dał ci ten numer? Podaj mi jego nazwisko.

— Ty podałaś mi ten numer sześć miesięcy temu, kiedy zainstalowałaś ten telefon. Najbardziej prywatna z twoich prywatnych linii, prawda? Czy nie tak powiedziałaś?

— Kto ci to powiedział?

— Ty. Byliśmy w Madrycie. Ty na planie, a ja na sześciotygodniowych wakacjach pół mili od twojego hotelu. Przylatywałaś po mnie swoim rollsem codziennie około trzeciej po południu. Zgadza się?

— Czy reprezentujesz jakąś gazetę? — spytała Heather uprzejmym, dobitnym głosem.

— Nie — odparł Jason. — Jestem twoim ukochanym numer jeden.

— Kim?

— Twoim kochankiem.

— Jesteś fanem? Jesteś fanem, cholernym zboczonym fanem. Zabiję cię, jeśli nie zostawisz mnie w spokoju.

Obraz i dźwięk znikł, Heather rozłączyła się. Wrzucił w otwór nową monetę i ponownie wykręcił ten sam numer.

— To znowu ten zboczony fan — odezwała się Heather. Tym razem wydawała się spokojniejsza, a może zrezygnowana.

— Masz jeden sztuczny ząb — powiedział Jason. — Kiedy jesteś z kochankiem, przyklejasz go specjalnym klejem epoksydowym, który kupujesz u Harneya. Przy mnie czasem go wyjmujesz i wkładasz do szklanki z pianką dentystyczną doktora Slooma. Ten środek najbardziej lubisz, ponieważ, jak powtarzasz, przypomina ci czasy, kiedy Bromo Seltzer był legalnym, a nie czarnorynkowym środkiem, wyprodukowanym w jakimś podziemnym laboratorium z trzech bromków, które fabryka Seltzera zarzuciła wiele lat temu, kiedy…

— Skąd masz te informacje? — przerwała mu Heather. Miała kamienną twarz — mówiła krótkimi zdaniami. Ton jej głosu… słyszał go już przedtem. Heather mówiła tak do ludzi, którymi gardziła.

— Nie mów do mnie tym swoim „pieprzę cię” tonem — powiedział ze złością.

— Twój sztuczny ząb to trzonowy. Nazywasz go Andy. Zgadza się?

— Zboczony fan wie o mnie wszystko. Boże. Ziścił się mój najgorszy koszmar. Jak nazywa się twój klub, ilu zrzesza fanów, skąd jesteś i skąd, do cholery, znasz najdrobniejsze szczegóły z mojego życia, których nie powinieneś znać? Oświadczam ci, że łamiesz prawo, to naruszenie prywatności. Nasię na ciebie policję, jeśli zadzwonisz jeszcze raz.

— Wyciągnęła rękę, żeby znów odłożyć słuchawkę.