— Jestem szóstakiem — rzekł Jason.
— Czym? Szóstoklasistą? Masz sześć nóg, czy tak? A może raczej sześć głów.
— Ty również jesteś szóstakiem. Właśnie to zawsze nas łączyło.
— Chyba umrę — powiedziała Heather, szara jak popiół; nawet w słabym świetle kabiny widział, że jej twarz zmieniła barwę. — Ile mam zapłacić, żebyś zostawił mnie w spokoju? Zawsze wiedziałam, że w końcu jakiś zboczony fan…
— Przestań nazywać mnie zboczonym fanem — syknął Jason, doprowadzało go to do furii. Kojarzyło mu się z czymś ostatecznym.
— Czego chcesz? — spytała Heather. — Spotkać się z tobą u Altrocciego.
— No tak, o tym też wiesz. Jedyne miejsce, gdzie mogę pójść, nie narażając się na eja-kulacje świrów, którzy chcą, żebym złożyła autograf na jadłospisie, nie będącym nawet ich własnością. — Westchnęła rozpaczliwie. — No, teraz już nie pójdę. Nie spotkam się z tobą u Altrocciego ani nigdzie. Trzymaj się ode mnie z daleka albo każę moim ochroniarzom uciąć ci jaja i…
— Masz tylko jednego ochroniarza — przerwał Jason. — Ma sześćdziesiąt dwa lata i ma na imię Fred. Kiedyś był snajperem w straży Orange County, załatwiał studenciaków z Cal State Fullerton. Wtedy był niezły, ale teraz nie ma się czym przejmować.
— Rzeczywiście — przyznała Heather.
— No dobrze, daj mi powiedzieć jeszcze coś, o czym nie powinienem mieć pojęcia. Pamiętasz Constance Ellar?
— Tak. To ta beznadziejna gwiazdka podobna do lalki Barbie, tyle że miała za małą główkę, a jej ciało wyglądało tak, jakby ktoś nadmuchiwał je CO2 i przesadził. — Kąciki jej warg uniosły się lekko. — Była cholernie, kompletnie głupia.
— Racja — przyznał. — Cholernie, kompletnie głupia. To odpowiednie określenie. Pamiętasz, co zrobiliśmy jej podczas mojego programu? Wtedy po raz pierwszy pokazała się całej planecie, ponieważ musiałem ją wstawić na zasadzie umowy wiązanej. Pamiętasz, co zrobiliśmy, ty i ja?
Cisza.
— W nagrodę za to, że włączyliśmy ją do show, jej agent zgodził się, żeby nakręciła reklamówkę dla jednego z naszych sponsorów. Zainteresowało nas, jaki to będzie produkt, więc przed występem panny Ellar otworzyliśmy papierową torbę i odkryliśmy, że to krem do depilacji nóg. Boże, Heather, przecież musisz…
— Słucham — powiedziała Heather.
— Zabraliśmy tubkę z kremem i włożyliśmy opakowanie dezodorantu razem z tym samym tekstem, który głosił: „Zademonstrować użycie produktu z zadowolonym wyrazem twarzy”, po czym wynieśliśmy się stamtąd i czekaliśmy.
— Naprawdę?
— W końcu panna Ellar pojawiła się, poszła do swojej garderoby, otworzyła torbę, a potem — do dziś pękam ze śmiechu na to wspomnienie — przyszła do mnie i zupełnie poważnie powiedziała: „Panie Taverner, przepraszam, że niepokoję, ale żeby zademonstrować intymny dezodorant kobiecy, będę musiała zdjąć spódniczkę i majteczki przed kamerą telewizyjną”. „I co z tego? — odpowiedziałem. — W czym problem?” A panna Ellar na to: „Będzie mi potrzebny stoliczek, na którym położę rzeczy. Nie mogę ich po prostu rzucić na podłogę, to nie wyglądałoby dobrze. Będę rozpylała to do pochwy na oczach sześćdziesięciu milionów widzów, a robiąc coś takiego, nie można rozrzucać ciuchów po podłodze, to nie byłoby eleganckie”. Naprawdę zrobiłaby to przed kamerą, gdyby Al Bliss nie…
— To niesmaczne.
— Mimo to uważałaś, że to bardzo śmieszne. Ta cholernie, kompletnie głupia dziewczyna gotowa była zrobić coś takiego na oczach widzów. „Zademonstrować użycie produktu z zadowolonym wyrazem twarzy”…
Heather odłożyła słuchawkę.
Jak sprawić, żeby zrozumiała? — zadawał sobie pytanie, zgrzytając zębami, niemal wyłamując srebrną plombę. Nie znosił tego wrażenia — zgrzytu srebrnej plomby. Niszczenie własnego ciała z bezsilnej złości. Czy ona nie rozumie, że moja znajomość wszystkich szczegółów z jej życia oznacza coś ważnego? Kto wiedziałby o takich sprawach? Oczywiście tylko ktoś, kto przez jakiś czas pozostawał z nią w bliskich stosunkach. Nie mogło być innego wyjaśnienia, a jednak ona upierała się przy jakiejś karkołomnej teorii, której nie mógł obalić. Tymczasem wyjaśnienie miała tuż przed oczami, swoimi szóstaczymi oczami.
Jeszcze raz wrzucił monetę i wybrał numer.
— Witaj znowu — rzekł, kiedy Heather w końcu odebrała telefon. — To również wiem o tobie: nie możesz słuchać, jak dzwoni telefon, dlatego masz dziesięć prywatnych numerów, każdy do innego celu.
— Mam trzy — odparła Heather. — Tak więc nie wiesz wszystkiego.
— Chciałem tylko…
— Ile?
— Mam już tego dość — rzekł bez ogródek. — Nie możesz mnie kupić, ponieważ nie tego chcę. Chcę — słuchaj mnie, Heather — chcę dowiedzieć się, dlaczego nikt mnie nie zna. Przede wszystkim ty. Ponieważ jesteś szóstaczką, myślałem, że zdołasz to wyjaśnić. Czy zachowałaś o mnie jakiekolwiek wspomnienie? Popatrz na mój obraz na ekranie. Patrz!
Zerknęła, unosząc jedną brew.
— Jesteś młody, ale niezbyt młody. Dość przystojny. Mówisz rozkazującym tonem i nie masz oporów przed takim dokuczaniem mi. Wyglądasz, mówisz i zachowujesz się dokładnie tak, jak zboczony fan. I co, jesteś zadowolony?
— Mam kłopoty — wyznał. Mówiąc to, postąpił irracjonalnie, skoro wcale go nie pamiętała. Z biegiem lat przywykł opowiadać jej o swoich kłopotach i słuchać jej zwierzeń, więc trudno mu było zerwać z tym przyzwyczajeniem. Nawyk zignorował to, co on uznał za rzeczywistość: rządził się własnymi prawami.
— To okropne — powiedziała Heather.
— Nikt mnie nie pamięta. Nie mam metryki, nigdy się nie urodziłem, po prostu mnie nie ma! Nie mam, oczywiście, żadnych dokumentów oprócz podrobionych, które kupiłem od informatora policyjnego za dwa tysiące dolarów plus tysiąc za kontakt. Mam je przy sobie, chociaż, na Boga, mogą w nich być zaszyte mikronadajniki! Nawet wiedząc o tym, musiałem je zatrzymać; wiesz, dlaczego — nawet ty, na szczycie, nawet ty wiesz, jak funkcjonuje to społeczeństwo. Wczoraj miałem trzydzieści milionów widzów, którzy wyliby z wściekłości, gdyby jakiś gliniarz czy żołdak choćby dotknął mnie palcem. Dzisiaj stoi przede mną widmo OP.
— Co to jest OP?
— Obóz Pracy — warknął, usiłując przemówić do niej i wreszcie ją przekonać. — Ta wściekła mała suka, która podrobiła moje papiery, zmusiła mnie, żebym zabrał ją na kolację do jakiejś zakazanej, nędznej, makaroniarskiej restauracji, a kiedy tam siedzieliśmy, rozmawiając, nagle rzuciła się na podłogę i zaczęła wrzeszczeć. Psychiczna, sama przyznała, że uciekła z Morningside. To kosztowało mnie kolejne trzy setki, a teraz, kto wie? Może już napuściła na mnie gliny i wojsko. — Jeszcze bardziej użalając się nad sobą, dodał: — Pewnie już założyli podsłuch na tej linii.
— Och, Chryste, nie! — wrzasnęła Heather i znów rzuciła słuchawkę.
Nie miał już więcej złotych monet. Musiał zrezygnować. To była głupota, uświadomił sobie, mówić o podsłuchu. Każdy odłożyłby słuchawkę. Zaplątałem się we własną pajęczynę słów, jak stary pająk. Omotałem jak kokonem. Idealnie płaskim z obu końców. Jak wielki sztuczny odbyt.
Pchnął drzwi budki telefonicznej i wyszedł na ruchliwą, wieczorną ulicę… naprzód, pomyślał cierpko, do Slumsville, gdzie kręcą się policyjni kapusie. Dobra robota, jak głosiła klasyczna reklama drożdżówek, o której uczyliśmy się w szkole — powiedział sobie.
To byłoby zabawne, pomyślał, gdyby zdarzyło się komuś innemu. Przytrafło się jednak mnie. Nie, to wcale nie jest śmieszne, ponieważ prawdziwe cierpienie i prawdziwa śmierć krążą nade mną cały dzień, gotowe uderzyć w każdej chwili.