Gdybym mógł nagrać rozmowę telefoniczną i wszystko, co powiedziała mi Kathy. Trójwymiarowy i w kolorze, byłby to świetny kawałek do mojego programu, gdzieś pod koniec, kiedy czasem brakuje nam materiału. Czasem, akurat; przeważnie. Zawsze. Do końca życia.
Już słyszał swoje wprowadzenie. „Co może przytrafć się człowiekowi, dobremu człowiekowi, nie notowanemu przez policję, człowiekowi, który pewnego dnia gubi swoje dokumenty i staje przed…” I tak dalej. To przykułoby ich uwagę, tych trzydziestu milionów, bo każdy z nich tego się obawia. „Niewidzialny człowiek — mówiłby dalej — a jednak aż nazbyt rzucający się w oczy. Niewidzialny legalnie, podejrzany jako nielegalny. Co stanie się z takim człowiekiem, jeżeli nie zdoła odzyskać…” Ble-ble. I tak dalej. Do diabła z tym. Nie wszystko, co zrobił czy powiedział, albo co przydarzyło mu się w życiu, włączał do swego programu; tak więc dajmy spokój. Kolejny przegrany, wśród tłumu. Wielu ma powołanie, powiedział sobie, lecz niewielu jest wybranych. Właśnie na tym polega zawodowstwo. W ten sposób radzę sobie, publicznie i prywatnie. Ogranicz straty i uciekaj, kiedy musisz, zacytował samego siebie z dobrych czasów, kiedy jego pierwszy ogólnoświatowy show został wprowadzony do sieci satelitarnej.
Znajdę innego fałszerza dokumentów, postanowił, który nie jest policyjnym informatorem, i kupię nowy zestaw dokumentów bez mikronadajników. Poza tym, najwyraźniej potrzebna mi broń. Powinienem pomyśleć o tym już wtedy, kiedy obudziłem się w pokoju hotelowym, powiedział sobie. Kiedyś, przed laty, kiedy Syndykat Reynoldsa usiłował przejąć jego program, Jason nauczył się posługiwać bronią i nosić ją: spluwę o zasięgu dwóch mil i trajektorii pocisku zmieniającej się dopiero na odcinku ostatnich trzystu metrów.
„Mistyczny trans” Kathy, jej atak. Podkładem dźwiękowym byłby głos dojrzałego mężczyzny, mówiącego na tle jej wrzasków: „Oto przykład psychozy. Psychoza oznacza cierpienie, cierpienie ponad wszelkie…” I tak dalej. Ble-ble. Wciągnął potężny, głęboki haust zimnego nocnego powietrza, zadrżał i z rękami wbitymi w kieszenie spodni dołączył do innych pasażerów na morzu chodnika.
Znalazł się przed długą kolejką do policyjnego posterunku kontrolnego. Jeden policjant w szarym uniformie stał na końcu kolejki, pilnując, aby nikt nie odszedł w przeciwnym kierunku.
— Może zechcesz zaczekać, przyjacielu? — powiedział do Jasona, który mimowolnie się cofnął.
— Pewnie — odparł Jason.
— To dobrze — rzekł wesoło policjant. — Bo sprawdzamy tu od ósmej rano i jeszcze nie wyrobiliśmy normy.
6
Dwaj krzepcy policjanci, kontrolujący mężczyznę stojącego przed Jasonem, stwierdzili jednocześnie:
— Podrobiono je godzinę temu, są jeszcze mokre. Widzisz? Widzisz, jak tusz spływa przy ogrzaniu? No, dobra.
Kiwnęli głowami i mężczyzna, pochwycony przez czterech brutalnych policjantów, zniknął w zaparkowanym opodal pojeździe, o złowieszczo szaro-czarnych, policyjnych barwach.
— No dobra — powiedział wesoło do Jasona jeden z dwóch krzepkich policjantów. — Sprawdźmy, kiedy wydrukowano pańskie.
— Mam je od lat — rzekł Jason. Podał policjantom portfel z siedmioma różnymi dokumentami.
— Sprawdź podpisy — polecił starszy rangą swojemu towarzyszowi. — Zobacz, czy się nałożą.
Kathy miała rację.
— Nie — powiedział młodszy policjant, odkładając służbową kamerę. — Są różne.
Wydaje się jednak, że w tym, w książeczce wojskowej, była mikroplamka, którą wydrapano. Jeśli tak, to zrobił to fachowiec. Można to dostrzec dopiero przy powiększeniu.
Przesunął szkło powiększające i lampę, ukazując najdrobniejsze szczegóły podrobionych dokumentów Jasona.
— Widzisz?
— Czy kiedy skończył pan służbę — zwrócił się do Jasona starszy policjant — w tej książeczce była elektroniczna plamka? Pamięta pan?
Obaj przyglądali mu się czujnie, czekając na odpowiedź. Co mam, do diabła, powiedzieć? — zadawał sobie pytanie.
— Nie wiem — rzekł. — Nawet nie wiem, jak wygląda… — Chciał powiedzieć „plamka mikronadajnika”, ale szybko — miał nadzieję, że dostatecznie szybko — zmienił zamiar i dokończył: — …elektroniczna plamka.
— Jak zwykła plamka, proszę pana — poinformował go młodszy policjant. — Cóż to, nie słyszy pan? Może jest pan na prochach? Popatrz: w jego rejestrze narkomana nie ma wpisu na ostatni rok.
— Co dowodzi, że nie są podrobione, bo kto wystawiałby fałszywy dokument świadczący o popełnieniu przestępstwa? Chyba tylko wariat — odezwał się jeden z posterunkowych.
— Tak — mruknął Jason.
— No, to nie nasza sprawa — stwierdził starszy policjant. Zwrócił Jasonowi dokumenty. — Będzie musiał załatwić to ze swoim inspektorem od narkotyków. Przechodzić.
Policjant popchnął Jasona pałką, jednocześnie sięgając po dokumenty człowieka stojącego za nim.
— To wszystko? — zapytał Jason posterunkowych. Nie mógł w to uwierzyć. Nie daj niczego po sobie poznać, mówił sobie. Ruszaj stąd! Tak też zrobił.
Z cienia pod zepsutą latarnią wyłoniła się ręka Kathy i dotknęła go; zastygł, czując, jak jego ciało zamienia się w lód — poczynając od serca.
— I co teraz o mnie myślisz? — zapytała Kathy. — O mojej pracy, którą wykonałam dla ciebie?
— Spełniła zadanie — odparł krótko.
— Nie zamierzam cię wydać — powiedziała — chociaż obraziłeś mnie i porzuciłeś, ale musisz zostać dziś ze mną na noc, tak jak obiecałeś. Rozumiesz?
Podziwiał ją. Czając się koło posterunku kontrolnego, uzyskała niezbity dowód, że podrobione przez nią dokumenty były na tyle dobrze zrobione, że nie wzbudziły podejrzeń. Relacja między nimi nagle się zmieniła: został jej dłużnikiem. Nie był już skrzywdzoną ofarą.
Teraz miała do niego moralne prawo. Najpierw kij: groźba wydania go policji, potem marchewka: porządnie podrobione dokumenty. Ta dziewczyna naprawdę schwytała go w sidła. Musiał to przyznać jej i samemu sobie.
— I tak jakoś bym cię przeprowadziła — powiedziała Kathy. Uniosła prawą rękę i pokazała rękaw. — Mam tu szarą odznakę policyjną, widać ją w ich kamerach, żeby nie zgarnęli mnie przez pomyłkę. Powiedziałabym im…
— Dajmy temu spokój — przerwał jej ostro. — Nie chcę tego słuchać. Odszedł; dziewczyna poszła za nim, chyża jak ptak.
— Chcesz wrócić do mojego mniejszego mieszkania? — spytała.
— Do tego przeklętego, nędznego pokoiku?
Mam pływający dom w Malibu, pomyślał, z ośmioma sypialniami, sześcioma wannami wirowymi i czterowymiarową bawialnią z przezroczystym suftem, a z powodu czegoś, czego nie pojmuję, mam spędzić resztę życia w taki sposób? W podupadłych, kiepskich lokalach, nędznych jadłodajniach, jeszcze nędzniejszych warsztatach, najnędzniejszych jednopokojowych mieszkaniach. Czyżbym płacił za coś, co zrobiłem? — zadał sobie pytanie. Coś, o czym nie wiem albo czego nie pamiętam? Przecież nikt za nic nie płaci, pomyślał. Nauczyłem się tego już dawno temu: nie odpłacą ci ani za zło, ani za dobro, jakie uczyniłeś. W końcu rachunki pozostają nie wyrównane. Chyba już powinienem to wiedzieć, jeżeli w ogóle cokolwiek wiem.
— Zgadnij, co jest na pierwszym miejscu mojej listy zakupów na jutro — mówiła Kathy. — Zdechłe muchy. Wiesz dlaczego?