Katharine Nelson. Buckman spotkał ją kiedyś na kursie z zakresu kontaktów z informatorami. Ta dziewczyna wydawała tylko tych, których nie lubiła. W dziwny, pokrętny sposób podziwiał ją; w końcu, gdyby nie interweniował, wysłano by ją 4/8/82 do obozu pracy w Kolumbii Brytyjskiej.
— Połącz mnie z McNultym. Chyba będzie lepiej, jeśli z nim o tym porozmawiam — powiedział do Herberta Maime’a.
Po chwili Maime podał mu aparat. Na małym szarym ekranie pojawiła się twarz McNulty’ego. Była wymęczona, podobnie jak jego pokój — mały i niechlujny.
— Tak jest, panie Buckman — odezwał się McNulty, wpatrując się w niego i stając na baczność, mimo zmęczenia. Chociaż znużony i zaspany, McNulty dobrze wiedział, jak należy się zachować w obecności przełożonych.
— Zreferuj mi krótko sprawę Jasona Tavernera — polecił Buckman. — Nie mogę jej poskładać z twoich notatek.
— Obiekt wynajął pokój w hotelu przy Eye Street 453. Zgłosił się do informatora 1659BD, znanego jako Ed, i poprosił o skontaktowanie z fałszerzem dokumentów. Ed podrzucił mu mikronadajnik i zabrał do informatora 1980CC, Kathy.
— Katharine Nelson — rzekł Buckman.
— Tak, sir. Widocznie podrobiła jego dokumenty nadzwyczaj dobrze. Poddałem je wstępnym badaniom laboratoryjnym i okazały się prawie w porządku. Wyraźnie chciała, żeby uciekł.
— Kontaktowałeś się z Katharine Nelson?
— Spotkałem ich oboje w jej pokoju. Żadne nie okazało chęci współpracy. Obejrzałem dokumenty obiektu, ale…
— Wyglądały na prawdziwe — przerwał Buckman.
— Tak, sir.
— Wciąż ci się wydaje, że zdołasz się o tym przekonać gołym okiem.
— Tak, panie Buckman. Jednak przeszedł z nimi przez wyrywkową kontrolę uliczną, były takie dobre.
— Miał szczęście.
— Wziąłem jego dokumenty i wydałem mu siedmiodniową przepustkę — mówił dalej McNulty. — Potem zabrałem go do 469 komisariatu, gdzie mam tymczasowe biuro i sprawdziłem jego akta… Jak się okazało, akta Jasona Taverna. Obiekt sprzedał mi długą historyjkę o operacji plastycznej; brzmiała wiarygodnie, więc puściliśmy go. Nie, chwileczkę, nie wydałem mu przepustki, dopóki…
— No więc — przerwał mu Buckman — o co mu chodzi? Kim on jest?
— Śledzimy go za pomocą mikronadajników. Usiłujemy zebrać o nim informacje. Myślę jednak, co zapewne czytał pan w moich notatkach, że obiektowi udało się usunąć swoje akta ze wszystkich centralnych banków danych. Po prostu nie ma ich tam, a powinny być, ponieważ mamy akta każdego; wie o tym nawet dziecko, zgodnie z prawem, musimy je mieć.
— Ale nie mamy — powiedział Buckman.
— Wiem, panie Buckman. Jeśli jednak akt tam nie ma, musi być jakiś powód. To nie może być przypadek, ktoś musiał je stamtąd zwinąć.
— Zwinąć — powtórzył z rozbawieniem Buckman.
— Ukraść, usunąć. — McNulty wyglądał na nieszczęśliwego. — Właśnie zabieram się do tej sprawy, panie Buckman.
Za dwadzieścia cztery godziny będę wiedział więcej. Do licha, możemy go zdjąć w każdej chwili. Nie sądzę, żeby to było coś poważnego. To pewnie jakiś kombinator, na tyle ustosunkowany, żeby usunąć swoje akta z…
— W porządku — przerwał Buckman. — Idź spać. Rozłączył się, stał przez chwilę, następnie poszedł w kierunku swojego gabinetu. Myślał intensywnie.
Na kanapie w gabinecie Buckmana spała jego siostra Alys. Z głębokim niesmakiem zobaczył, że ma na sobie obcisłe czarne spodnie, skórzaną męską koszulę, wielkie kolczyki w uszach i pas z żelaznych ogniw z ręcznie kutą klamrą. Oczywiście, znów zażywała narkotyki i — jak już wiele razy przedtem — znalazła jeden z jego kluczy.
— Niech cię szlag — powiedział, zamykając drzwi gabinetu, zanim zdążył ją dostrzec Herb Maime.
Alys poruszyła się we śnie. Jej kocia twarz skurczyła się w grymasie irytacji, prawa ręka usiłowała wymacać wyłącznik lampy jarzeniowej, którą zapalił wchodząc.
Złapał ją za ramiona — bez cienia przyjemności czując jej napięte mięśnie — i podniósł do pozycji siedzącej.
— Co to było tym razem? — zapytał groźnie. — Termalina?
— Nie. — Mówiła bardzo niewyraźnie. — Wodorosiarczan heksafenofryny. Nie rozcieńczony. Podskórnie.
Otworzyła wielkie bladoniebieskie oczy, patrząc na niego z wyzywającym zadowoleniem.
— Dlaczego, do diabła, zawsze tutaj przychodzisz?
Jak tylko zaczynała oddawać się fetyszyzmowi i/lub narkotyzować, zaraz wpadała do jego biura. Nie wiedział dlaczego, nigdy o tym nie mówiła. Prawdopodobnym wyjaśnieniem było lakoniczne oświadczenie, jakie kiedyś wymamrotała o „oku huraganu”, sugerujące, że w biurach Akademii Policyjnej czuje się bezpieczna, gdyż nie grozi jej aresztowanie, oczywiście, ze względu na jego pozycję.
— Fetyszystka — warknął na nią wściekle. — Mamy tu codziennie setkę takich jak ty, z tymi waszymi skórami, łańcuchami i sztucznymi penisami. Boże.
Stał, ciężko dysząc i trzęsąc się ze złości.
Ziewając, Alys ześlizgnęła się z kanapy, stanęła prosto i wyciągnęła długie szczupłe ramiona.
— Cieszę się, że już jest wieczór — powiedziała enigmatycznie, nie otwierając oczu.
— Teraz mogę iść do domu i do łóżka.
— A jak zamierzasz się stąd wydostać? — zapytał, chociaż znał odpowiedź. Za każdym razem odprawiali ten sam rytuał. Wykorzystywali szyb transportowy dla „izolowanych” więźniów politycznych; Alys przedostawała się nim z ostatniego biura w północnym skrzydle na dach, a stamtąd do lądowiska lataczy. Wchodziła i wychodziła w ten sposób, używając jego klucza.
— Pewnego dnia — rzekł do niej ponuro — natknie się na ciebie jakiś ofcer legalnie korzystający z szybu.
— I co zrobi? — Pogładziła krótko ścięte, siwe włosy. — Niech mi pan powie, sir. Ukłoni się ze skruchą?
— Jedno spojrzenie na twój nieprzytomny wyraz twarzy…
— Wiedzą, że jestem twoją siostrą.
— Wiedzą, ponieważ zawsze przychodzisz tu z takiego czy innego powodu albo w ogóle bez żadnego cholernego powodu — powiedział Buckman ostro.
Przysiadłszy na skraju najbliższego biurka, Alys zmierzyła go poważnym spojrzeniem.
— To naprawdę cię trapi.
— Tak, to naprawdę mnie trapi.
— To, że przychodzę tutaj i zagrażam twojej pozycji.
— Nie możesz zagrozić mojej pozycji — rzekł Buckman. — Mam nad sobą tylko pięciu ludzi, nie licząc dyrektora. Każdy z nich wie o tobie i nie może nic zrobić. Tak więc możesz robić, co chcesz.
Powiedziawszy to, wypadł do północnego skrzydła i przeszedł długim korytarzem do znacznie większego gabinetu, w którym najczęściej pracował. Usiłował nie patrzeć na nią.
— Mimo to starannie zamknąłeś drzwi — mówiła Alys, która przywlokła się za nim — żeby ten Herbert Blame, Mamę, Maime czy jak mu tam, mnie nie zobaczył.
— Jesteś odrażająca dla każdego normalnego mężczyzny.
— A Maime jest normalny? Skąd wiesz? Pieprzyłeś go?
— Jeżeli nie wyniesiesz się stąd — powiedział spokojnie, patrząc na nią ponad dwoma biurkami — każę cię rozstrzelać. Przysięgam Bogu.
Wzruszyła muskularnymi ramionami i uśmiechnęła się.
— Nic cię nie przeraża — mówił oskarżycielsko — od czasu operacji mózgu. Systematycznie, z rozmysłem pozwoliłaś pozbawić się wszelkich ludzkich odruchów. Jesteś teraz… — z trudem znajdował odpowiednie słowa; Alys zawsze tak na niego działała, że odbierało mu mowę. — Jesteś maszyną onanizującą się bez końca, jak szczur doświadczalny. Podłączyłaś się do ośrodka przyjemności w swoim mózgu i kiedy nie śpisz, pięć tysięcy razy na godzinę naciskasz przycisk. To dla mnie zagadka, dlaczego w ogóle chce ci się spać; dlaczego nie oddajesz się tej przyjemności dwadzieścia cztery godzi ny na dobę?