— A dlaczego dobrze jest zrobić coś wbrew instynktowi przeżycia?
— Myślisz, że nie potrafę tego wyjaśnić?
— Nie.
— Ponieważ w ostatecznym rozrachunku instynkt przetrwania przegrywa. Jest tak w przypadku każdego żywego stworzenia, kreta, nietoperza, człowieka, żaby, nawet takiej żaby, która pali cygara i gra w szachy. Nigdy nie zdołasz dokonać tego, do czego zmusza cię ten instynkt, więc w końcu twoje wysiłki kończą się klęską i poddajesz się śmierci, co kończy sprawę. Jeśli jednak kochasz, możesz wycofać się i patrzeć…
— Nie mam ochoty się wycofywać — wtrącił Jason.
— …możesz wycofać się i patrzeć uszczęśliwiony, ze spokojnym, łagodnym, wypływającym z rytmu alfa zadowoleniem w najwyższej formie, na życie tych, których kochasz.
— Jednak oni też umierają.
— To prawda. — Ruth Rae przygryzła wargę.
— Lepiej nie kochać, wtedy nigdy ci się to nie przydarzy. Nawet zwierzęcia — psa czy kota. Jak sama powiedziałaś, kochasz je, a one umierają. Jeśli śmierć królika jest okropna…
Nagle ujrzał przerażający obraz: zmiażdżone kości i włosy dziewczyny, ociekające krwią, w szczękach słabo widocznego wroga, znacznie potężniejszego od największego psa.
— Przecież możesz ich żałować — powiedziała Ruth, niespokojnie patrząc mu w oczy. — Jasonie! Żal jest najsilniejszym uczuciem, jakie może odczuwać człowiek, dziecko czy zwierzę. To dobre uczucie.
— W jaki pieprzony sposób? — spytał szorstko.
— Żal sprawia, że wychodzisz poza siebie. Przekraczasz swoje wąskie, małe ja. Nie możesz czuć żalu, jeśli przedtem nie kochałeś — żal jest ostatecznym rezultatem miłości, ponieważ wynika z jej utraty. Ty to rozumiesz; wiem, że tak, tylko nie chcesz o tym myśleć. Oto zamknięty cykl miłości: kochać, utracić, żałować, odejść, a potem znów kochać. Jasonie, żal to świadomość, że musisz być samotny i poza tym nie ma nic, gdyż samotność jest ostatecznym przeznaczeniem każdego żywego stworzenia. Tym właśnie jest śmierć — wielkim osamotnieniem. Pamiętam, jak kiedyś pierwszy raz paliłam haszysz w fajce wodnej, a nie jako skręta. Dym był zimny i nie wiedziałam, ile wdycham. Nagle umarłam. Na krótką chwilę, trwającą zaledwie kilka sekund. Świat, wrażenia dostarczane przez zmysły, wraz ze świadomością mojego własnego ciała, a nawet posiadania jakiegoś ciała — wszystko zniknęło. Nie byłam wyizolowana w zwykłym znaczeniu tego słowa, ponieważ będąc samotnym normalnie, odbierasz nadal bodźce, choćby dostarczane tylko przez twoje ciało. Tymczasem wtedy nie było nawet ciemności. Wszystko przestało istnieć. Cisza. Nic. Samotność.
— Pewnie nasączyli hasz tym toksycznym świństwem, tym, które kiedyś załatwiło tylu ludzi.
— Tak, miałam szczęście, że doszłam do siebie. Dziwna sprawa, paliłam hasz tyle razy przedtem i nigdy nie przytrafło mi się coś takiego. Właśnie dlatego od tego czasu palę papierosy. W każdym razie to nie było omdlenie; nie miałam wrażenia, że spadam, bo nie miałam niczego, co mogłoby spaść, żadnego ciała… i nie było przepaści, w którą mogłabym runąć.
Wszystko, ze mną włącznie, po prostu — machnęła ręką — wyparowało. Jak ostatnia kropla z butelki. A potem, w końcu, znów puścili flm, ten, który nazywamy rzeczywistością. — Umilkła i zaciągnęła się papierosem. — Jeszcze nigdy nikomu o tym nie mówiłam.
— Czy to cię przeraziło? Kiwnęła głową.
— Świadomość nieświadomości, jeśli chwytasz, co chcę powiedzieć. Kiedy umrzemy, nie poczujemy tego, ponieważ na tym polega umieranie — na utracie wszystkiego. Dlatego od czasu tego paskudnego odlotu przestałam obawiać się śmierci. Natomiast żałować, to znaczy umrzeć, a jednocześnie pozostać żywym. A zatem to najintensywniejsze, najsilniejsze uczucie, jakiego można doznać. Czasem przysięgam, że nie zostaliśmy stworzeni, żeby znosić coś takiego; to za wiele — ciało ulega niemal samozniszczeniu targane tymi wstrząsami. Jednak ja chcę odczuwać żal. Wylewać łzy.
— Dlaczego?
Nie mógł tego pojąć; dla niego było to coś, czego należało unikać. Kiedy to czujesz, powinieneś jak najszybciej wynosić się do diabła.
— Żal łączy cię z tymi, których utraciłeś — mówiła Ruth. — To złączenie: jesteś z ukochaną rzeczą lub osobą, które odchodzą. W pewien sposób dzielisz swoje ja i towarzyszysz im przez część ich podróży. Podążasz z nimi tak daleko, jak możesz. Pamiętam, kiedyś miałam psa, którego kochałam. Miałam siedemnaście czy osiemnaście lat — byłam na progu dojrzałości. Pies zachorował i zabraliśmy go do weterynarza. Powiedziano nam, że zjadł trutkę na szczury, tak że w środku ma pełno krwi, i następne dwadzieścia cztery godziny zadecydują, czy przeżyje. Wróciłam do domu i czekałam, ale koło jedenastej w nocy padłam. Weterynarz miał zadzwonić do mnie rano i powiedzieć, czy Hank przeżył noc. Wstałam o ósmej trzydzieści i usiłowałam poukładać sobie to wszystko w głowie, czekając na telefon. Poszłam do łazienki — chciałam umyć zęby — i zobaczyłam Hanka w lewym dolnym kącie pomieszczenia; powoli i z godnością wchodził na niewidoczne schody. Patrzyłam, jak idzie do góry, aż zniknął, przeszedłszy przez suft. Nie obejrzał się ani razu. Wiedziałam, że zdechł. Wtedy zadzwonił telefon i weterynarz powiedział mi, że Hank nie żyje. Tymczasem ja widziałam go idącego do góry. Oczywiście, poczułam ogromny żal, pogrążyłam się w nim, zatraciłam sama siebie i poszłam za nim po tych okropnych schodach.
Oboje milczeli przez chwilę.
— Jednak w końcu — powiedziała Ruth, odchrząknąwszy — żal przemija i wracasz do tego świata bez niego.
— I możesz to zaakceptować.
— A jaki masz, cholera, wybór? Płaczesz i płaczesz, ponieważ nie możesz nawet tak do końca wrócić stamtąd, dokąd z nim poszłaś, bo zostawiłaś tam kawałek swojego pulsującego, bijącego serca. Odłamany fragment. Masz ranę, która nigdy się nie zagoi. A jeśli to zdarza się w twoim życiu raz po raz i w końcu stracisz zbyt wiele serca, nie potra-fsz już odczuwać żalu. Wtedy sama jesteś gotowa umrzeć. Wchodzisz po tej niewidocznej drabinie, a ktoś inny zostaje i opłakuje ciebie.
— Na moim sercu nie ma ran — oświadczył Jason.
— Jeśli teraz odejdziesz — powiedziała Ruth głucho, lecz z niezwykłą u niej stanowczością — właśnie tak będę się czuła.
— Zostanę do jutra — rzekł. Co najmniej tyle czasu upłynie, zanim w policyjnym laboratorium odkryją, że jego dokumenty są podrobione.
Czy Kathy uratowała mnie — zastanawiał się — czy też zniszczyła? Naprawdę nie wiedział. Kathy, myślał, która mnie wykorzystała, która w wieku dziewiętnastu lat wie więcej niż my oboje razem wzięci; więcej niż my dowiemy się przez całe nasze życie, po drodze do grobu.
Rozłożyła go na czynniki pierwsze jak dobry kierownik grupy terapeutycznej, żeby… co? Odbudować go ponownie, silniejszego niż przedtem? Wątpił w to, ale taka ewentualność również wchodziła w grę. Powinien o tym pamiętać. Miał do Kathy jakieś dziwne, cyniczne zaufanie, zarówno absolutne, jak i niepełne; jedną częścią umysłu postrzegał ją jako niewypowiedzianie wiarygodną, drugą jako fałszywą, sprzedajną i puszczającą się na prawo i lewo. Nie mógł tego złożyć w jedną całość. Te dwa wizerunki Kathy pozostawały na stałe w jego myślach.
Może zdołam uporać się z moim podwójnym rozumieniem Kathy, zanim stąd odejdę, pomyślał. Do rana. A może mógłbym tu zostać jeszcze jeden dzień… jednak to byłoby przeciąganie struny. Jak sprawna jest w rzeczywistości policja? — zadawał sobie pytanie. Przekręcili moje nazwisko, ściągnęli niewłaściwe akta. Czy to możliwe, że będą nadal tak pieprzyć robotę? Może tak, a może nie.