Miał również dwie przeciwstawne koncepcje policji, i nie potrafł wybrać żadnej z nich. Zastygł w miejscu jak królik Emily Fusselman, mając nadzieję, że wszyscy rozumieją zasady gry i że nie niszczy się stworzenia, które nie wie, co robić.
12
Czterej szaro odziani policjanci skupili się w świetle lampy w kształcie świecy, zrobionej z czarnego metalu i szklanej bańki sztucznego płomienia, migoczącego w mroku nocy.
— Zostały tylko dwa — powiedział niemal bezgłośnie kapral; pozwolił przemawiać swoim palcom, przesuwając je po spisie lokatorów. — Pani Ruth Gomen w dwieście jedenaście i Allen Muf w dwieście dwanaście. Gdzie wchodzimy najpierw?
— Do tego Mufego — odparł jeden z nie umundurowanych i uderzył plastikowo-ołowianą pałką o rozwartą dłoń. Teraz, kiedy byli blisko celu, pragnął jak najszybciej zakończyć akcję.
— A więc do dwieście dwanaście — rzekł kapral i wyciągnął rękę do dzwonka. Nagle przyszło mu jednak do głowy, żeby nacisnąć klamkę.
Dobrze. Jedna szansa na tysiąc, mało prawdopodobna, ale udało się. Drzwi nie były zamknięte. Ruchem ręki nakazał ciszę, uśmiechnął się i pchnął drzwi.
Ujrzeli ciemną bawialnię z pustymi i niemal pustymi kieliszkami stojącymi tu i tam, nawet na podłodze, oraz mnóstwo popielniczek pełnych zmiętych opakowań po papierosach i niedopałków. Przyjęcie, pomyślał kapral. Dawno skończone. Wszyscy poszli do domu, może oprócz pana Mufego.
Wszedł, poświecił latarką, aż w końcu oświetlił przeciwległe drzwi prowadzące w głąb drogiego apartamentu. Żadnego dźwięku. Żadnego ruchu. Oprócz odległego, stłumionego odgłosu programu radiowego w maksymalnie ściszonym odbiorniku.
Przeszedł po sięgającym od ściany do ściany dywanie, który w złotych barwach ukazywał wniebowstąpienie Richarda M. Nixona, odbywające się wśród radosnych pień w górze i rozpaczliwych szlochów w dole. Przy drzwiach przeszedł po Bogu, który z szerokim uśmiechem przyjmował na swoje łono drugiego syna pierworodnego, po czym pchnął drzwi sypialni.
W wielkim podwójnym łożu, miękkim jak puch, spał nagi do pasa mężczyzna. Jego ubranie leżało na pobliskim krześle. Pan Allen Muf, oczywiście. Śpi spokojnym snem w swoim własnym podwójnym łożu. Pan Muf nie jest jednak sam w tym swoim własnym łożu. Zaplątana w pastelowe powłoki i prześcieradła śpi zwinięta w kłębek jakaś inna postać. Pani Muf, myśli kapral, i z męskiej ciekawości oświetla ją latarką.
W tym momencie Allen Muf (zakładając, że to on) poruszył się. Otworzył oczy i natychmiast usiadł na łóżku, wytrzeszczając oczy na policjantów i na światło latarki.
— Co to? — wykrztusił, dysząc ze strachu, gwałtownie i spazmatycznie chwytając oddech. — Nie — jęknął, a potem porwał coś z nocnego stolika. Rozpaczliwie sięgnął w ciemność — biały, owłosiony i nagi — po jakiś niewidoczny przedmiot, cenny dla niego. Ponownie usiadł na łóżku, sapiąc i ściskając to coś. To były nożyczki.
— A to po co? — spytał kapral, oświetlając latarką metal nożyczek.
— Zabiję się! — zawołał Muf. — Jeśli nie pójdziecie sobie… zostawcie nas w spokoju! — Przytknął zamknięte ostrza do porośniętej czarnymi włosami piersi, w pobliżu serca.
— A zatem to nie jest pani Muf — rzekł kapral. Przesunął światło latarki z powrotem na tę drugą, skuloną, zawiniętą w prześcieradła postać. — Małe bara-bara, skok-w-bok? Robisz ze swojego ślicznego mieszkanka pokój motelowy?
Kapral podszedł do łóżka, złapał brzeg powłoki i pociągnął. W łóżku obok pana Mufego leżał chłopiec, szczupły, młody i nagi, z długimi złotymi włosami.
— Niech mnie licho — powiedział kapral.
— Mam nożyce — oznajmił jeden z jego ludzi i rzucił je na podłogę, przy prawej nodze kaprala. — Ile lat ma ten chłopiec? — zapytał kapral pana Mufego, który siedział, drżąc, dysząc i wytrzeszczając oczy z przerażenia.
Chłopiec obudził się; patrzył przytomnie, ale nawet nie drgnął. Jego ładna, ledwie uformowana twarz nie zdradzała żadnych uczuć.
— Trzynaście — zaskrzeczał pan Muf niemal błagalnie. — On jest pełnoletni.
— Możesz to udowodnić? — spytał kapral chłopca. Odczuwał głęboką odrazę, okropne obrzydzenie wywołujące mdłości. Pościel była poplamiona i wilgotna od potu i spermy.
— Dowód — wysapał Muf. — W jego portfelu. W jego spodniach, na krześle.
— Chcesz powiedzieć, że jeśli ten małolat ma trzynaście lat, to nie popełniono przestępstwa? — zapytał kaprala jeden z policjantów.
— Do diabła — rzekł z oburzeniem inny. — Przecież to ewidentne przestępstwo, wyraźne zboczenie. Zgarnijmy obu.
— Zaczekajcie chwilę, dobrze? — Kapral znalazł spodnie chłopca, przetrząsnął kieszenie, wyjął portfel i obejrzał dowód tożsamości. Jasne. Trzynastolatek. Zamknął portfel i wepchnął go z powrotem do kieszeni. — Nie — oznajmił, wciąż na pół ubawiony tą sytuacją i wstydem Mufego, ale z każdą chwilą odczuwając większe obrzydzenie na widok tchórzliwego zachowania zdemaskowanego. — W świetle ostatniej poprawki Kodeksu Karnego numer 640, paragraf 3 osoba w wieku lat dwunastu może odbyć akt seksualny z inną małoletnią osobą płci dowolnej lub dorosłą również dowolnej płci, ale tylko z jedną naraz.
— Przecież to obrzydliwe — zaprotestował jeden z policjantów.
— To pańskie zdanie — rzekł Muf, nabierając odwagi.
— Dlaczego to nie jest zbrodnią, ciężką zbrodnią? — upierał się stojący nad nim policjant.
— Systematycznie eliminują z kodeksów przestępstwa bez ofar — odparł kapral.
— Ten proces trwa od dziesięciu lat.
— To? To jest przestępstwo bez ofary?
— Cóż takiego pociąga cię w takich młodych chłopcach? Powiedz, zawsze interesowali mnie tacy pedzie jak ty — powiedział kapral do Mufego.
— Pedzie — powtórzył Muf, krzywiąc się. — A więc jestem pedziem.
— Tak określamy pedoflów — wyjaśnił kapral — którzy wykorzystują małoletnich do swoich homoseksualnych celów. Chociaż to legalne, mimo wszystko paskudne. Co robisz w dzień?
— Sprzedaję używane śmigacze.
— Gdyby oni, twoi pracodawcy, wiedzieli, że jesteś pedziem, nie chcieliby, żebyś dotykał ich pojazdów. Nie po tym, co te owłosione białe ręce robiły po pracy. Racja, panie Muf? Nawet sprzedawcy używanych śmigaczy nie uchodzi być pedziem. Mimo że to już nie jest przestępstwem.
— To wina mojej matki — jęknął Muf. — Zdominowała mojego ojca, który był słabym człowiekiem.
— Ilu takich chłopców zdeprawowałeś przez ostatnie dwanaście miesięcy? — zapytał kapral. — Pytam poważnie. Czy te związki zawsze trwają tylko jedną noc?
— Kocham Bena — oświadczył Muf, patrząc przed siebie i ledwie poruszając wargami. — Później, kiedy moja sytuacja fnansowa się poprawi i będę mógł go utrzymać, zamierzam go poślubić.
— Czy chcesz, żebyśmy cię stąd zabrali? Odprowadzili do rodziców? — spytał kapral chłopca.
— On tu mieszka — rzekł Muf, uśmiechając się.
— Taak, zostanę tutaj — powiedział ponuro chłopak. Zadrżał. — Czy możecie mi oddać koc? — rzucił z irytacją, wyciągając rękę.
— Tylko nie hałasować mi tutaj — ostrzegł kapral, odsuwając się z ponurą miną.
— Chryste. I oni wycofali to z kodeksu.
— Pewnie dlatego — rzekł Muf, odzyskując pewność siebie na widok policjantów opuszczających jego sypialnię — że niektórzy z tych wielkich, grubych marszałków policji sami pieprzą dzieciaki i nie chcą ryzykować. Nie znieśliby skandalu.