Jego uśmiech zmienił się w obleśny grymas.
— Mam nadzieję — powiedział kapral — że pewnego dnia naruszysz jakieś prawo i zgarną cię, a ja będę miał służbę, kiedy to nastąpi, i będę mógł cię zamknąć osobiście.
— Odchrząknął, a potem splunął na pana Mufego. Splunął mu prosto w zarośniętą, pozbawioną wyrazu twarz.
Policjanci w milczeniu przeszli przez bawialnię, pełną niedopałków, popiołu, zgniecionych opakowań i niedopitych kieliszków, i wyszli na korytarz. Kapral zatrzasnął drzwi, otrząsnął się i stał przez moment, czując pustkę w głowie, kompletne, chwilowe oderwanie od rzeczywistości. Po chwili powiedział:
— Dwieście jedenaście. Pani Ruth Gomen. Tam powinien być podejrzany Taverner, jeżeli w ogóle gdzieś tu jest, skoro to ostatnie mieszkanie.
Nareszcie, pomyślał.
Zapukał do frontowych drzwi mieszkania nr 211. Stał z plastikowo-ołowianą pałką w pogotowiu, zupełnie nie dbając o tę robotę.
— Widzieliśmy pana Mufego — powiedział na pół do siebie. — Teraz zobaczmy panią Gomen. Myślicie, że będzie lepsza? Miejmy nadzieję, bo na dzisiaj mam już dosyć.
— Wszystko będzie lepsze od niego — rzekł ponuro jeden ze stojących za nim policjantów. Pokiwali głowami i naprężyli mięśnie, nasłuchując odgłosu powolnych kroków za drzwiami.
13
W bawialni ślicznego, komfortowego, nowo wybudowanego apartamentu Ruth Rae w dzielnicy Firefash w Las Vegas, Jason Taverner powiedział:
— Jestem pewien, że mogę liczyć czterdzieści osiem godzin na zapytanie i dwadzieścia cztery godziny na odpowiedź. Tak więc jestem przekonany, że nie muszę wynosić się stąd natychmiast.
A jeśli nasza nowa, rewolucyjna reguła jest właściwa, pomyślał, wtedy to założenie zmieni sytuację na moją korzyść. Będę bezpieczny. TEORIA ZMIENIA…
— Cieszę się — mówiła cicho Ruth — że możesz zostać ze mną jak cywilizowany człowiek i pogadać jeszcze trochę. Zrobić ci drinka? Może szkockiej z colą?
TEORIA ZMIENIA OPISYWANĄ PRZEZ SIEBIE RZECZYWISTOŚĆ.
— Nie — odmówił i krążył po pokoju, nasłuchując… sam nie wiedział czego. Może braku odgłosów. Żadnych grających telewizorów, żadnego tupania nóg nad głową. Nawet żadnych pornofonicznych piosenek, ryczących z kwadrofonicznych zestawów.
— Czy te mieszkania mają grube ściany? — zapytał nagle Ruth.
— Nigdy nic nie słychać.
— Czy to nie wydaje ci się dziwne? Nienormalne?
— Nie — Ruth potrząsnęła głową.
— Ty przeklęta, głupia krowo! — rzucił wściekle. Rozdziawiła usta z zaskoczenia i urazy. — Wiem — warknął — że mnie dopadli. Tutaj. Teraz. W tym pokoju.
Usłyszeli dzwonek do drzwi.
— Zignorujmy go — powiedziała szybko Ruth, przejęta i wystraszona. — Chcę tylko posiedzieć i pogadać z tobą o dobrych stronach twojego życia i o tym, czego pragnąłeś, a jeszcze nie zdołałeś osiągnąć…
Umilkła, kiedy podszedł do drzwi.
— To pewnie ten facet z góry. Pożycza ode mnie różne rzeczy. Przedziwne. Na przykład dwie piąte cebuli.
Jason otworzył drzwi. W progu tłoczyli się trzej policjanci z wymierzoną w niego bronią i pałkami.
— Pan Taverner? — spytał policjant z belkami na ramieniu.
— Tak.
— Dla pańskiego dobra i bezpieczeństwa zostaje wobec pana zastosowany natychmiastowy areszt ochronny. Proszę iść z nami, nie uciekać ani w żaden inny sposób nie oddalać się od nas. Przedmioty będące pańską własnością, o ile takowe tu są, zostaną zabrane później i dostarczone na miejsce pańskiego późniejszego pobytu.
— Dobrze — zgodził się, nie czując prawie nic. Za jego plecami Ruth Rae wydała stłumiony krzyk.
— Pani też — rzekł policjant z belkami, wskazując ją pałką.
— Czy mogę wziąć płaszcz? — zapytała nieśmiało.
— Idziemy.
Policjant energicznie przecisnął się obok Jasona, chwycił Ruth Rae za ramię i wyprowadził ją z mieszkania na korytarz.
— Rób, co mówi — polecił jej szorstko Jason. Ruth Rae pociągnęła nosem.
— Wsadzą mnie do obozu pracy.
— Nie — powiedział Jason. — Pewnie cię zabiją.
— Naprawdę miły z ciebie facet — skomentował jeden z policjantów bez belek, razem z kolegami sprowadzając Jasona i Ruth Rae po żelaznych schodach na parter. W jednym z boksów stała zaparkowana policyjna furgonetka, wokół niej czekało kilku policjantów z bronią gotową do strzału. Wyglądali na osowiałych i znudzonych.
— Proszę pański dowód — powiedział do Jasona policjant z belkami; wyciągnął rękę i czekał.
— Mam siedmiodniową przepustkę policyjną — rzekł Jason. Drżącą ręką wyjął ją i dał policjantowi.
— Przyznaje pan z wolnej i nieprzymuszonej woli, że jest pan Jasonem Tavernerem? — zapytał kapral, sprawdzając przepustkę.
— Tak.
Dwaj policjanci wprawnie go zrewidowali, poszukując broni. Poddał się temu w milczeniu, nadal nie odczuwając niczego, oprócz spóźnionego żalu, że nie zrobił tego, co powinien był zrobić: wynieść się. Opuścić Las Vegas. Udać się dokądkolwiek.
— Panie Taverner — rzekł policjant — Wydział Policji Los Angeles poprosił nas, żebyśmy zastosowali wobec pana areszt ochronny dla pańskiego dobra i bezpieczeństwa, a także przetransportowali pana bezpiecznie i z należną troską do Akademii Policyjnej w centrum L.A., dokąd udamy się teraz. Czy ma pan jakieś skargi co do sposobu, w jaki pana potraktowano?
— Nie — odparł. — Jeszcze nie.
— Proszę wejść do tylnej części pojazdu — rozkazał kapral, wskazując otwarte drzwi.
Jason usłuchał.
Ruth Rae, wepchnięta obok niego, jęknęła w ciemności, gdy drzwi za nimi zatrzaśnięto i zamknięto na klucz. Objął ją ramieniem i pocałował w czoło.
— Co zrobiłeś? — szepnęła zachrypniętym od whisky głosem. — Co zrobiłeś, że chcą nas zabić?
— Nie chcemy was załatwić, proszę pani. Wieziemy was oboje do Los Angeles. To wszystko. Proszę się uspokoić — powiedział policjant przechodzący do nich z przedniej kabiny.
— Nie lubię Los Angeles — jęknęła Ruth Rae. — Nie byłam tam od lat. Nienawidzę tego miasta.
— Ja też — rzekł policjant; zamknął drzwi do przedniej części śmigacza i przez wąską szczelinę rzucił klucz kolegom. — Jednak jakoś musimy z nim żyć; ono tam jest.
— Pewnie przetrząsają całe moje mieszkanie — chlipała Ruth. — Wszystko porozrzucają i poniszczą.
— Na pewno — powiedział beznamiętnie Jason. Zaczęła go boleć głowa i miał mdłości. Był zmęczony. — Do kogo nas zabieracie? — spytał policjanta. — Do inspektora McNulty’ego?
— Raczej nie — odparł policjant tonem towarzyskiej pogawędki. — Spożywający wyskokowe trunki uczynili cię bohaterem swych pieśni, a strzegący bram obawiają się ciebie i wedle ich słów chce was przesłuchać sam generał policji Felix Buckman. To było z psalmu sześćdziesiątego dziewiątego. „Siedzę tu przy was jako Świadek Powtórnych Narodzin Jehowy, który w tej właśnie godzinie tworzy nowe nieba i nową ziemię, dawne zaś rzeczy nie będą noszone ni w myślach, ni w sercu.” Księga Izajasza 65,13.17.
— Generał policji? — powtórzył zdrętwiały Jason.
— Tak mówią — odrzekł policjant ogarnięty manią religijną. — Nie wiem, co zrobiliście, ale na pewno zrobiliście to dobrze.