— Taak — odparł. Zasłaniając dłonią słuchawkę, rzekł do Heather: — To Marylin Mason. Po co, do diabła, dałem jej numer telefonu?
— Kim jest Marylin Mason?
— Powiem ci później. Zdjął rękę ze słuchawki.
— Tak, moja droga, tu naprawdę Jason we własnej reinkarnowanej osobie. O co chodzi? Masz taki dziwny głos. Znów chcą cię eksmitować?
Mrugnął do Heather i skrzywił się. — Pozbądź się jej — powiedziała Heather. Ponownie zasłonił dłonią słuchawkę i rzekł:
— Zrobię to; przecież próbuję, nie widzisz? — Do telefonu powiedział: — No dobrze, Marylin. Wylej przede mną swoje żale, po to właśnie jestem.
Przez dwa lata Marylin Mason była jego protegowaną, jeśli można to tak nazwać. W każdym razie chciała zostać piosenkarką — sławną, bogatą, uwielbianą — jak on. Pewnego dnia pojawiła się w studiu podczas próby; zwrócił na nią uwagę. Ściągnięta, zatroskana twarzyczka, krótkie nogi, o wiele za krótka spódniczka — wszystko to, jak zwykle, dostrzegł na pierwszy rzut oka. Tydzień później załatwił jej przesłuchanie w Columbia Records, z ich zespołem i szefem nagrań.
Przez ten tydzień sporo się wydarzyło, ale nie miało to nic wspólnego ze śpiewaniem.
— Muszę się z tobą zobaczyć. Inaczej zabiję się i wina spadnie na ciebie. Na resztę twojego życia. I powiem tej Heather Hart, że przez cały czas sypialiśmy ze sobą — piszczała mu do ucha Marylin.
Westchnął w duchu. Do licha, był taki zmęczony, wykończony godzinnym show, podczas którego musiał uśmiechać się, uśmiechać i uśmiechać.
— Lecę do Szwajcarii, gdzie spędzę resztę nocy — powiedział stanowczo, jak do roz-histeryzowanego dziecka. To zwykle pomagało, kiedy Marylin wpadała w taki oskarżycielski, paranoiczny nastrój. Tym razem jednak tak się nie stało.
— Daję ci pięć minut na pojawienie się tu w tym twoim rollsie za milion dolarów — brzęczała mu do ucha. — Chcę tylko porozmawiać z tobą pięć sekund. Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
— Cóż takiego możesz mi powiedzieć w pięć sekund, czego jeszcze nie wiem? — rzucił ostro. — Powiedz to teraz.
— Chcę, żebyś przy mnie był — powiedziała Marylin ze swoim zwykłym brakiem wyczucia. — Musisz przylecieć. Nie widziałam cię od sześciu miesięcy i przez ten czas sporo o nas myślałam, szczególnie o tym ostatnim przesłuchaniu.
— Dobrze — zgodził się, rozgoryczony i niechętny. Właśnie to usiłował zapewnić temu beztalenciu — karierę. Z trzaskiem odłożył słuchawkę, obrócił się do Heather i rzekł: — Cieszę się, że nigdy jej nie poznałaś; to naprawdę…
— Bzdura — przerwała mu Heather. — Nie poznałam jej, ponieważ postarałeś się, żebym nie miała po temu okazji.
— W każdym razie — rzekł, skręcając ostro śmigaczem w prawo — załatwiłem jej nie jedno, ale dwa przesłuchania, i skopała oba. Teraz, żeby zachować szacunek dla samej siebie, obwinia o to mnie. To ja doprowadziłem do tego, że się wyłożyła. Rozumiesz, o co chodzi.
— Czy ona ma ładne cycki? — spytała Heather.
— Prawdę mówiąc, tak — wyszczerzył zęby w uśmiechu. Heather zaśmiała się. — Znasz moją słabość. Dopełniłem jednak mojej części umowy; załatwiłem jej przesłuchanie, a nawet dwa przesłuchania. Ostatnie było sześć miesięcy temu i cholernie dobrze wiem, że ona nadal je przeżywa i opłakuje. Ciekawe, co mi chce powiedzieć.
Wcisnął moduł kontrolny, ustawiając automatycznego pilota na kurs do budynku Marylin, który miał niewielkie, lecz wygodne lądowisko na dachu.
— Pewnie jest w tobie zakochana — powiedziała Heather, gdy zaparkował śmigacz i opuścił schodnie.
— Tak jak czterdzieści milionów innych — odparł wesoło Jason.
— Nie zabaw tam długo, bo odlecę bez ciebie — zażartowała Heather, sadowiąc się wygodnie w fotelu.
— I zostawisz mnie na pastwę Marylin? — zapytał. Oboje roześmiali się. — Zaraz wracam. — Przeszedł przez lądowisko do windy i nacisnął przycisk.
Kiedy wszedł do apartamentu Marylin, natychmiast spostrzegł, że dziewczyna straciła głowę. Twarz miała ściągniętą i napiętą, ciało skulone tak, jakby chciała zniknąć z jej oczy. Niewiele rzeczy u kobiet mogło go zaniepokoić, ale ta jedna tak. Jej oczy, zupełnie okrągłe, z olbrzymimi tęczówkami, przewiercały go, gdy stała patrząc nań w milczeniu, z założonymi rękami, twarda jak stal i nieustępliwa.
— Mów — powiedział Jason, usiłując zdobyć przewagę. Zazwyczaj — prawdę mówiąc niemal zawsze — kontrolował wszelkie sytuacje związane z kobietami; właściwie było to jego specjalnością. Jednak teraz… czuł się nieswojo. A ona wciąż nic nie mówiła. Jej twarz, pod warstwą makijażu, była zupełnie blada, wyglądała jak żywy trup.
— Chcesz mieć jeszcze jedno przesłuchanie? — zapytał. — O to chodzi?
Marylin przecząco potrząsnęła głową.
— No dobrze, powiedz, o co chodzi — rzekł ze znużeniem i niepokojem. Starał się jednak nie zdradzać niepokoju; był o wiele za bystry, o wiele zbyt doświadczony, żeby pokazać swoją niepewność. Wynik konfrontacji z kobietą niemal w dziewięćdziesięciu procentach opierał się na blefe. Wszystko zależało od tego, jak to zrobisz, a nie co zrobisz.
— Mam coś dla ciebie. Marylin odwróciła się i zniknęła w kuchni. Poszedł za nią.
— Wciąż obwiniasz mnie o niepowodzenie obu… — zaczął.
— Masz — powiedziała Marylin. Wyjęła ze zlewu plastikowy worek, przez moment stała trzymając go w rękach, z twarzą bladą i bezkrwistą, wytrzeszczonymi i nieruchomymi oczami; wreszcie rozerwała worek, zamachnęła się i doskoczyła do Jasona.
Wszystko zdarzyło się niezmiernie szybko. Instynktownie cofnął się, ale za wolno i za późno. Żelatynopodobna gąbka czepna z Callisto przywarła do niego pięćdziesięcioma czułkami, wczepiając się w pierś. Czuł, jak zagłębiają się w ciało.
Doskoczył do szafek kuchennych, złapał do połowy wypełnioną butelkę szkockiej, drżącymi palcami odkręcił zakrętkę i oblał whisky żelatynopodobne stworzenie. Myślał jasno i trzeźwo; nie wpadł w panikę, stał polewając napastnika alkoholem.
Przez chwilę nic się nie działo, zdołał jakoś utrzymać nerwy na wodzy i nie rzucić się do panicznej ucieczki. Stwór zabulgotał, skurczył się i odpadł od jego piersi na podłogę. Sczezł. Ogarnięty nagłą słabością, Jason opadł na kuchenne krzesło. Walczył, by nie stracić przytomności; niektóre czułki pozostały w jego ciele i ciągle były żywe.
— Nieźle — zdołał wykrztusić. — Prawie mnie załatwiłaś, ty pierdolona mała dziwko.
— Nie prawie — powiedziała obojętnie Marylin głosem wypranym z emocji. — Niektóre czułki nadal są w tobie i dobrze o tym wiesz; widzę to po twojej twarzy. I nie pozbędziesz się ich za pomocą butelki szkockiej. Nie pozbędziesz się ich w żaden sposób.
W tym momencie zemdlał. Dostrzegł jeszcze, jak zielono-szara podłoga rusza mu na spotkanie, potem była tylko pustka. Otchłań, w której nie było nawet jego.
Ból. Otworzył oczy, ostrożnie dotknął piersi. Szyty na miarę garnitur zniknął; miał na sobie bawełnianą szpitalną koszulę i leżał na wózku.
— Boże — powiedział ochrypłym głosem, gdy dwaj pielęgniarze szybko potoczyli wózek korytarzem szpitala.
Heather Hart pochylała się nad nim, zmartwiona i wstrząśnięta, ale — tak samo jak on — zachowywała zimną krew.
— Wiedziałam, że coś jest nie w porządku — mówiła pospiesznie, gdy pielęgniarze wtaczali wózek do sali. — Nie czekałam w statku; poszłam za tobą do tego mieszkania.