Выбрать главу

— Widzę — powiedział — kapelusz.

— Felix próbował do tego nie dopuścić; dlatego musiał dostarczyć studentom jedzenia i wody, rozumiesz?

— Kapelusz jest czerwony — odparł Jason. — Jak twoje uszy.

— Z racji stanowiska marszałka policji Felix miał dostęp do raportów informatorów donoszących o sytuacji studenckich kibuców. Wiedział, które podupadają, a które sobie radzą; wyciąganie istotnych faktów z powodzi abstrakcyjnych danych to jego specjalność. Kiedy skompletował już listę słabych kibuców, spotkali się z nim inni wysocy rangą ofcerowie policji, aby zdecydować, jaką obrać taktykę, żeby przyspieszyć ich upadek. Szerzył się defetyzm siany przez informatorów policyjnych, sabotowano dostawy żywności i wody. Dochodziło do rozpaczliwych i beznadziejnych wypadów z kampusów w poszukiwaniu pomocy; studenci z Columbia University planowali, na przykład, opanować obóz pracy imienia Harry’ego S. Trumana i uwolnić oraz uzbroić więźniów, ale wtedy nawet Felix kazał interweniować! Do Felixa należało określanie taktyki wobec każdego z wybranych kibuców. Często, bardzo często odradzał jakąkolwiek akcję, za co, oczywiście, twardogłowi go krytykowali i żądali jego dymisji. — Alys umilkła na chwilę.

— Musisz wiedzieć, że wtedy był marszałkiem policji.

— Twoja czerwień — rzekł Jason — jest fantastyczna.

— Wiem. — Usta Alys wygięły się w podkówkę. — Nie możesz zaczekać, człowieku? Usiłuję ci coś powiedzieć. Felix został zdegradowany ze stopnia marszałka do generała, ponieważ starał się, jak mógł, żeby studenci w kibucach byli wykąpani, najedzeni, a także mieli zapasy leków i prycze. O to samo zabiegał w obozach pracy, które mu podlegały. Dlatego teraz jest tylko generałem. Dali mu jednak spokój; zaszkodzili tyle, ile mogli, ale nadal pozostał na wysokim stanowisku.

— A wasze kazirodztwo — powiedział Jason. — Co jeśli…? — urwał. Nie mógł przypomnieć sobie reszty zdania. — Jeśli? — ponowił pytanie; czuł szalejący płomień na skutek tego, że zdołał przekazać jej tę wiadomość. — Jeśli — powtórzył i wewnętrzny pożar rozgorzał z radosną furią. Krzyknął.

— Pytasz, co by się stało, gdyby marszałkowie wiedzieli, że Felix i ja mamy syna? Co by wtedy zrobili?

— Co by zrobili — rzekł Jason. — Czy możemy posłuchać muzyki? Albo daj mi… — umilkł, nie znajdując słów, żadne nie docierało do jego mózgu. — O rany! — powiedział. — Mojej matki tam nie będzie. Umarła.

Alys głęboko wciągnęła powietrze i westchnęła.

— Dobrze, Jasonie — oświadczyła. — Przestanę bawić cię rozmową, aż rozjaśni ci się w głowie.

— Mów.

— Chciałbyś zobaczyć moje pornografczne kreskówki?

— Jakie?

— Stylizowane obrazki związanych dziewcząt i mężczyzn…

— Czy mogę się położyć? — spytał. — Nogi odmawiają mi posłuszeństwa; prawą stoję chyba na Księżycu. Innymi słowy, złamię ją, wstając.

— Chodź. — Wyprowadziła go, krok za krokiem, ze swojego pokoju do bawialni.

— Połóż się na kanapie — poleciła. Zrobił to z najwyższym trudem. — Dam ci trochę torazyny; znosi działanie meskaliny.

— Znosić — wybełkotał.

— Zaraz… gdzie ja ją położyłam, do diabła? Rzadko ją zażywam, ale trzymam na wszelki wypadek… Niech to szlag, nie możesz łyknąć jednej kapsułki i nadawać się do czegoś? Ja biorę pięć na raz.

— Bo jesteś wielka — rzekł Jason.

— Zaraz wracam, idę na górę.

Alys odeszła w kierunku znacznie oddalonych drzwi; przez długi czas obserwował, jak maleje — jak ona to robi? Wydawało się niewiarygodne, że potrafła zmniejszać się tak bardzo — aż zniknęła. Widząc to, poczuł przeraźliwy lęk. Wiedział, że został sam, bez niczyjej pomocy. Kto mi pomoże? — zadawał sobie pytanie. Muszę uciec od tych znaczków, fliżanek, tabakierek, pornografcznych kreskówek, seks-sieci i żabich udek, muszę wrócić do śmigacza, muszę odlecieć i wrócić tam, gdzie wszystko znam, może do Ruth Rae, jeśli ją wypuścili, albo nawet do Kathy Nelson, ta kobieta to dla mnie za wiele, tak samo jak jej brat i ich kazirodczo poczęty syn na Florydzie, który ma na imię — jak?

Wstał chwiejnie; zataczając się, stąpał ciężkimi butami po dywanie mieniącym się milionem czystych barw; w końcu trafł do drzwi rozkołysanego pokoju.

Słońce. Wyszedł na zewnątrz.

Śmigacz. Pokuśtykał do niego. Usiadł przy tablicy rozdzielczej, oszołomiony mnóstwem gałek, dźwigni, kół, pedałów i pokręteł.

— Dlaczego to nie jedzie? — powiedział głośno. — Jedź! — rozkazał, kołysząc się w fotelu kierowcy. — Czy ona mnie nie wypuści? — zapytał śmigacz.

Kluczyki. Oczywiście, nie poleci bez kluczyków. Jej płaszcz na tylnym siedzeniu. Sam widział. I ta jej wielka konduktorka. Tam są klucze. Tam.

Dwa albumy płytowe. Taverner i blue, blue blues i najlepszy ze wszystkich Dziś wieczór spędzimy miło czas. Pomacał ręką, zdołał jakoś chwycić oba albumy i przenieść je na pusty fotel obok siebie. Mam tu dowód, uświadomił sobie. Jeden to te płyty, a drugi w domu. Ona go ma. Muszę go znaleźć, jeśli mam z tego wyjść. Znaleźć tutaj. Nigdzie indziej. Nawet generał, pan Felix Jak-mu-tam?, nie znajdzie go. Nie będzie wiedział. Tak samo jak ja.

Pobiegł z powrotem do domu, niosąc albumy; krajobraz wokół niego płynął, ogoniaste, wysokie, podobne do drzew stwory połykały powietrze z sielskiego niebieskiego nieba, inne organizmy wchłaniały wodę i światło, wyżerały barwę nieba… Doszedł do bramy, pchnął, nie ustąpiła. Przycisk.

Nie znalazł żadnego.

Krok po kroku. Obmacać palcami cal po calu. Jak w ciemności. Tak, pomyślał. Błądzę w mroku. Postawił płyty, oparł je o ścianę przy bramie i powoli masował gumowatą powierzchnię muru. Nic.

Przycisk. Nacisnął go, złapał płyty i stanął przed bramą, która niewiarygodnie wolno otworzyła się ze zgrzytem protestu. Pojawił się uzbrojony mężczyzna w brązowym uniformie.

— Musiałem pójść po coś do śmigacza — powiedział Jason.

— Wszystko w porządku, sir — odparł człowiek w brązowym mundurze. — Widziałem, jak pan wychodzi, i wiedziałem, że będzie pan wracał.

— Czy ona jest szalona? — zapytał Jason.

— To nie moja sprawa, sir — rzekł mężczyzna w brązowym mundurze i wycofał się, dotknąwszy czapki z daszkiem.

Frontowe drzwi były otwarte, tak jak je zostawił. Przecisnął się przez nie, zszedł po ceglanych stopniach i ponownie znalazł się w bawialni o nieregularnym kształcie i odległym o miliony kilometrów sufcie.

— Alys! — zawołał.

Czy była w tym pokoju? Uważnie rozejrzał się wokoło; sprawdził każdy cal pomieszczenia, tak samo jak wtedy, kiedy szukał przycisku. Bar pod przeciwległą ścianą, ładny kredens z orzechowego drzewa… kanapa, fotele, obrazy na ścianach. Twarz na jednym z portretów szydziła z niego, ale nie dbał o to; i tak nie zdoła zejść ze ściany. Zestaw kwadrofoniczny…

Jego płyty. Zagrać.

Chwycił pokrywę adaptera, lecz nie zdołał jej unieść. Dlaczego? — zapytał. Zamknięta? Nie, odsuwa się. Odsunął ją z okropnym zgrzytem, jakby niszczył sprzęt. Zmieniacz. Talerz. Wyjął z koperty płytę i położył na zmieniaczu. Umiem obsługiwać taki aparat, powiedział, po czym włączył wzmacniacz, przestawiając tryb na phono. Przełącznik uruchamiający zmieniacz płyt. Nacisnął go. Ramię adaptera drgnęło; talerz zaczął się kręcić — niezwykle wolno. Co jest z tym gratem? Nie ta szybkość? Nie, sprawdził, trzydzieści trzy i jedna trzecia. Talerz zaszumiał i płyta opadła.