— W płaszczu mam papierosy. To były pierwsze słowa, jakie padły między nimi, od kiedy wsiedli do pojazdu.
— Dzięki — odparł Buckman. Zdążył już wypalić swój tygodniowy przydział.
— Chcę omówić z panem pewną sprawę — oznajmił Herb. — Wolałbym z tym poczekać, ale nie mogę.
— Nawet do czasu, gdy znajdziemy się w biurze?
— Tam możemy zastać innych wysokich rangą funkcjonariuszy albo po prostu innych ludzi — na przykład mój personel.
— Nie mam niczego do…
— Proszę posłuchać — przerwał mu Herb. — Chodzi o Alys. O pańskie małżeństwo z nią. Z siostrą.
— Kazirodztwo — burknął Buckman.
— Niektórzy marszałkowie mogą o tym wiedzieć. Alys opowiadała o tym zbyt wielu ludziom. Wie pan, jaka była.
— Była z tego dumna — rzekł Buckman, z trudem zapalając papierosa. Wciąż nie mógł oswoić się z myślą, że płakał. Naprawdę musiałem ją kochać, powiedział sobie. A zdawało mi się, że czuję tylko lęk i niechęć, a także pociąg seksualny. Ileż razy, pomyślał, dyskutowaliśmy o tym, zanim to zrobiliśmy. Całe lata. — Nigdy nie mówiłem o tym nikomu oprócz ciebie.
— Jednak Alys…
— Dobrze. No cóż, może wiedzą o tym niektórzy marszałkowie, a może i dyrektor — jeśli chce wiedzieć.
— Marszałkowie będący w opozycji, którzy wiedzą o… — zawahał się — o tym kazirodztwie, powiedzą, że popełniła samobójstwo. Ze wstydu. Powinien pan być na to przygotowany. I postarają się, żeby to przeciekło do prasy.
— Tak uważasz? — spytał Buckman. Tak, pomyślał, to byłaby niesamowita sensacja. Generał policji żonaty z własną siostrą, z którą ma dziecko ukryte gdzieś na Florydzie. Generał i jego siostra udający męża i żonę na Florydzie, kiedy byli z dzieckiem. I chłopiec: produkt obciążony genetyczną skazą.
— Chcę, żeby pan zrozumiał — ciągnął Herb — i obawiam się, że musi pan to pojąć teraz, chociaż nie jest to najlepszy moment, tak zaraz po śmierci Alys i…
— Przecież to nasz koroner — rzekł Buckman. — Nasz, z Akademii. — Nie rozumiał, o co chodzi Herbowi. — Oświadczy, że to było przedawkowanie semitoksycznego środka, jak to już zrobił.
— Świadome — powiedział Herb. — W celach samobójczych.
— Co mam zrobić?
— Zobowiązać — rozkazać, żeby orzekł morderstwo. Teraz zrozumiał. Później, kiedy trochę opanowałby żal, sam by o tym pomyślał. Herb Maime ma rację; trzeba stawić temu czoło teraz, zanim wrócą do budynku Akademii i personelu.
— Tak więc możemy ogłosić — powiedział Herb — że…
— Że pewne jednostki z kręgów policyjnej hierarchii, wrogo nastawionej do mojej polityki wobec kampusów i obozów pracy, zemściły się, mordując moją siostrę — cedził Buckman przez zaciśnięte zęby. Doprowadzało go do szału, że już teraz musi myśleć o takich sprawach. Jednak…
— Coś w tym rodzaju — rzekł Herb. — Nie wymieniając niczyjego nazwiska, żadnych marszałków, zasugerujmy, że to oni wynajęli kogoś w tym celu albo kazali zrobić to jakiemuś niższemu rangą, żądnemu awansu ofcerowi. Czy zgadza się pan ze mną? Musimy działać szybko; trzeba ogłosić to natychmiast. Jak tylko wrócimy do Akademii, niech pan poleci rozesłać pismo tej treści do wszystkich marszałków i do dyrektora.
Muszę posłużyć się tą straszną osobistą tragedią dla własnych korzyści, zdał sobie sprawę Buckman. Muszę wykorzystać przypadkową śmierć mojej siostry; jeśli była przypadkowa.
— Może to prawda — zasugerował. Może, na przykład, zaaranżował to marszałek Holbein, który nienawidził go jak zarazy.
— Nie — odparł Herb. — To nieprawda, ale trzeba wszcząć śledztwo. Należy znaleźć kogoś, kogo można obwinić; musi dojść do procesu.
— Tak — przytaknął odruchowo. Ze wszystkimi szykanami. Zakończonego egzekucją, z wieloma wzmiankami w prasie o zamieszanych w tę zbrodnię „wyższych funkcjonariuszach”, którzy pozostają nietykalni z racji zajmowanych stanowisk. Dyrektor, być może, ofcjalnie wyrazi swoje współczucie z powodu tragedii oraz nadzieję, że winni zostaną odnalezieni i ukarani.
— Przepraszam, że podnoszę tę kwestię tak szybko — powiedział Herb. — Zdegradowali pana z marszałka do generała; jeżeli kazirodztwo stanie się publiczną tajemnicą, mogą zmusić pana do przejścia na emeryturę. Oczywiście, mogą wygrzebać tę historię z kazirodztwem nawet wtedy, kiedy przejmiemy inicjatywę. Miejmy nadzieję, że jest pan dobrze kryty.
— Zrobiłem wszystko, co możliwe — rzekł Buckman.
— Na kogo to zrzucimy?
— Na marszałka Holbeina i marszałka Ackersa. Nienawidził ich tak bardzo, jak oni jego. To oni pięć lat temu doprowadzili do rzezi ponad dziesięciu tysięcy studentów w kampusie Stanford; ostatniej krwawej i niepotrzebnej zbrodni tej zbrodni nad zbrodniami, jaką była Druga Wojna Domowa.
— Nie chodzi mi o tych, którzy to zaplanowali — mówił Herb. — To oczywiste: jak pan powiedział, Holbein, Ackers i inni. Mówię o tym, kto wstrzyknął jej narkotyk.
— Jakaś mała płotka — odparł Buckman. — Jakiś więzień polityczny z jednego z obozów pracy.
To naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Można w to wrobić któregokolwiek z miliona więźniów lub któregokolwiek studenta z podupadających kibuców.
— Uważam, że powinniśmy przypisać to komuś stojącemu wyżej.
— Dlaczego? — Buckman nie nadążał za tokiem jego rozumowania. — Zawsze robi się w ten sposób; aparat wybiera kogoś nieznanego, nieważnego…
— Niech to będzie któryś z jej znajomych. Ktoś, kto mógł być jej równy, ktoś dobrze znany. Najlepiej któryś ze sławnych ludzi mieszkających w tej okolicy; ona była cholerną snobką.
— Dlaczego ma to być ktoś ważny?
— Aby powiązać Holbeina i Ackersa z tymi parszywymi, zdegenerowanymi draniami od orgii telefonicznych, z którymi przestawała. — Herb powiedział to z prawdziwą złością; Buckman spojrzał na niego ze zdziwieniem. — Z tymi, którzy naprawdę ją zabili. Jej współwyznawcami. Trzeba wybrać kogoś stojącego najwyżej, jak się da. Wtedy naprawdę będzie co przypisać marszałkom. Proszę pomyśleć o skandalu, jaki wybuchnie. Holbein współwinnym prowadzenia seks-sieci.
Buckman zgasił papierosa i zapalił następnego. Myślał intensywnie. Muszę załatwić ich większym skandalem. Moja historia musi być bardziej sensacyjna niż ich.
A to naprawdę nie będzie łatwe.
25
W swoim gabinecie w budynku Akademii Policyjnej Los Angeles Felix Buckman sortował na biurku notatki, listy i dokumenty; machinalnie wybierał te, które będzie musiał załatwić Herbert Maime, a odkładał te, które mogą zaczekać. Pracował szybko, bez zainteresowania. W czasie gdy przeglądał papiery, Herb w swoim gabinecie zabrał się do pisania pierwszego nieofcjalnego komunikatu, jaki Buckman przekaże opinii publicznej w związku ze śmiercią siostry.
Obaj skończyli niemal jednocześnie i spotkali się w biurze Buckmana, skąd kierował on najważniejszymi operacjami. Usiedli przy wielkim dębowym biurku. Buckman przeczytał pierwszą wersję oświadczenia przygotowanego przez Herba.
— Czy musimy to robić? — zapytał.
— Tak — odparł Herb. — Gdyby nie był pan tak pogrążony w żalu, zrozumiałby pan to od razu. Pańska umiejętność dostrzegania takich rzeczy zapewniła panu stanowisko; bez tego już pięć lat temu zrobiliby pana majorem w jakiejś szkole podofcerskiej.
— A zatem wydaj to oświadczenie — postanowił Buckman. — Zaczekaj. — Ruchem ręki przywołał Herba z powrotem. — Cytujesz koronera. Czy środki masowego przekazu nie wiedzą, że dochodzenie koronera nie mogło zakończyć się tak szybko?