— Zgadza się — rzekł Westerburg, kiwając głową. — Ale podczas gdy preparat działa, obiekt egzystuje, a raczej myśli, że egzystuje w…
— Nie ma żadnej różnicy — przerwał mu Herb — między tymi dwoma stanami. W ten sposób działa ten środek, znosi zdolność rozróżniania.
— Technicznie rzecz biorąc — tak. Obiekt uważa jednak, że otacza go zmienione środowisko, różne od tego, jakie dotychczas znał, a zatem postępuje tak, jakby znalazł się w innym świecie, w zupełnie innej rzeczywistości… zmienionej w stopniu zależnym od tego, jak duża jest ta, umownie mówiąc, „odległość” między uprzednio znanym mu światem czasoprzestrzennym a tym, w jakim jest zmuszony funkcjonować.
— Idę do domu — oznajmił Buckman. — Dłużej już tego nie zniosę.
Wstał.
— Dziękuję, Westerburg — powiedział, odruchowo wyciągając rękę do naczelnego koronera. Uścisnęli sobie ręce. — Przygotuj mi wyciąg — polecił Herbowi Maime’owi — to przeczytam go rano.
Ruszył do wyjścia, niosąc szary prochowiec przerzucony przez ramię. Zawsze go tak nosił.
— Czy teraz pan rozumie, co przydarzyło się Jasonowi Tavernerowi?
— Nie — odparł Buckman, przystanąwszy.
— Przeszedł do wszechświata, w którym nie istniał. My przeszliśmy razem z nim jako obiekty jego układu percepcji. Potem, kiedy narkotyk przestał działać, znowu powrócił. Naprawdę zatrzymało go tutaj nie to, co zażył lub czego nie zażył, lecz jej śmierć. Wtedy, oczywiście, otrzymaliśmy jego akta z Danpolu.
— Dobranoc — powiedział Buckman. Opuścił biuro, przeszedł przez wielką cichą salę pełną pustych metalowych biurek, podobnych do siebie, uporządkowanych pod koniec dnia, z biurkiem McNulty’ego włącznie. Wreszcie znalazł się w szybie wyjściowym i wjechał na dach.
Od nocnego powietrza, chłodnego i rześkiego, głowa rozbolała go jeszcze bardziej; zamknął oczy i zacisnął zęby. Mógłbym wziąć jakiś środek przeciwbólowy od Phila Westerburga, pomyślał. W wydziałowej aptece jest pewnie pięćdziesiąt różnych lekarstw, Westerburg ma do niej klucze.
Przesiadł się do szybu zjazdowego i wrócił na czternaste piętro, do swoich biur, gdzie Westerburg i Maime nadal siedzieli i dyskutowali.
— Chcę wyjaśnić jedną rzecz, o której mówiłem. O tym, że jesteśmy obiektami jego układu percepcji — powiedział Herb do Buckmana.
— Nie jesteśmy — rzekł Buckman.
— I tak, i nie — powiedział Herb. — To nie Taverner zażył KR-3, lecz Alys. Taverner, tak jak i my, stał się częścią układu percepcji pańskiej siostry i został przez nią pociągnięty, kiedy zmienił się jej system współrzędnych. Widocznie był dla niej bardzo ważny jako podziwiany artysta i od dawna fantazjowała, że poznaje go naprawdę. Chociaż dokonała tego, zażywając narkotyk, zarówno on, jak i my, pozostaliśmy jednocześnie w naszym własnym wszechświecie. Zajmowaliśmy dwa korytarze przestrzeni na raz — jeden realny, drugi nie. Jednym była bieżąca rzeczywistość, drugim jedna z wielu możliwości, wykreowana czasowo przez KR-3, lecz tylko czasowo, mniej więcej na dwa dni.
— Co wystarczy — wtrącił się Westerburg — aby znacznie uszkodzić tkankę mózgową. Mózg pańskiej siostry, panie Buckman, prawdopodobnie nie został zniszczony przez toksyczne działanie preparatu, ale na skutek utrzymującego się przeciążenia. Zapewne stwierdzimy, iż bezpośrednią przyczyną jej śmierci były nieodwracalne zmiany w korze mózgowej, przyspieszony rozpad neurologiczny… można powiedzieć, że jej mózg osiągnął wiek starczy w ciągu dwóch dni.
— Czy mógłby mi pan dać tabletkę darwonu?
— Apteka jest zamknięta — odparł Westerburg.
— Ale pan ma klucze.
— Nie wolno mi ich używać, kiedy nie ma farmaceuty.
— Proszę zrobić wyjątek — polecił ostro Herb. — Tym razem. Westerburg odszedł, szukając po drodze właściwego klucza.
— Gdyby farmaceuta był obecny — rzekł po dłuższej chwili Buckman — nie potrzebowałby klucza.
— Całą tą planetą — oświadczył Herb — rządzą biurokraci. — Przyjrzał się Buckmanowi. — Jesteś zbyt chory, żeby to znosić. Kiedy przyniesie darwon, idź do domu.
— Nie jestem chory — odparł generał. — Po prostu nie czuję się dobrze.
— Ale nie siedź tutaj. Ja to dokończę. Wychodzisz, a za chwilę wracasz.
— Jestem jak zwierzę — rzekł Buckman. — Jak szczur w labiryncie.
Zadzwonił telefon na jego wielkim dębowym biurku.
— Czy to może być któryś z marszałków? — zapytał Buckman. — Nie mogę dzisiaj z nimi rozmawiać; to musi zaczekać.
Herb odebrał telefon. Posłuchał. Zakrywszy dłonią słuchawkę, oznajmił:
— To Tavemer. Jason Taverner.
— Porozmawiam z nim. — Buckman wziął słuchawkę od Herba Maime’a i powiedział: — Halo, Taverner. Już późno.
Usłyszał metaliczny głos Tavernera.
— Chcę się oddać w ręce policji. Jestem w apartamencie Heather Hart. Czekamy tu razem.
— Chce się oddać w nasze ręce — powiedział Buckman do Herba Maime’a.
— Powiedz mu, żeby tu przyszedł.
— Przyjdź tutaj — rzekł Buckman do telefonu. — Dlaczego chcesz się poddać? W końcu byśmy cię zabili, ty nędzny popieprzony morderco, dobrze o tym wiesz. Dlaczego nie uciekasz?
— Dokąd? — jęknął Taverner.
— Do jakiegoś kampusu. Wybierz Columbia University. Mają ustabilizowaną sytuację; na jakiś czas starczy im żywności i wody.
— Nie chcę już być zwierzyną łowną — odparł Taverner.
— Żyć, to być zwierzyną łowną — warknął Buckman. — W porządku, Taverner. Przyjdź tu, a ja cię aresztuję. Przyprowadź z sobą tę Hart, żeby złożyła zeznanie.
Ty przeklęty głupcze, pomyślał, poddajesz się.
— Urwiemy ci jaja, ty głupi skurwielu — dorzucił drżącym głosem.
— Chcę się oczyścić z zarzutów. — Głos Tavernera dźwięczał metalicznie w uchu Buckmana.
— Kiedy się tutaj zjawisz — rzekł Buckman — zastrzelę cię osobiście, ty degeneracie. Za stawianie oporu podczas aresztowania albo za cokolwiek, co przyjdzie nam do głowy. Cokolwiek.
Rozłączył się.
— Przyleci tu, żeby dać się zabić — powiedział do Herba Maime’a.
— Ty go wybrałeś. Możesz z niego zrezygnować, jeśli chcesz. Oczyścić, odesłać z powrotem do jego nagrań i głupiego programu telewizyjnego.
— Nie. — Buckman potrząsnął głową. Nadszedł Westerburg z dwoma różowymi kapsułkami i tekturowym kubkiem.
— Darwon — oznajmił, dając kapsułki Buckmanowi.
— Dziękuję. — Generał połknął lekarstwo, popił wodą, zgniótł kubek i wrzucił do niszczarki. Zęby niszczarki obróciły się bezgłośnie i znieruchomiały. Cisza.
— Proszę iść do domu — powiedział Herb. — Albo jeszcze lepiej, niech się pan zatrzyma na noc w motelu, dobrym motelu w centrum miasta, i pośpi długo. Ja zajmę się marszałkami, kiedy zadzwonią.
— Muszę spotkać się z Tavernerem.
— Nie, nie musi pan. Ja go aresztuję albo dyżurny sierżant. Jak zwykłego kryminalistę.
— Herb — powiedział Buckman. — Zamierzam zabić tego faceta, tak jak powiedziałem.
Podszedł do biurka, otworzył dolną szufadę, wyjął pudełko z cedrowego drzewa i postawił na blacie. Otworzył je i wyjął jednostrzałowy pistolet Derringera, kaliber dwadzieścia dwa. Załadował go nabojem z wydrążonym czubkiem i odbezpieczył, kierując lufę w suft ze względów bezpieczeństwa. Nawyk.