— Proszę mi go pokazać — powiedział Herb. Buckman podał mu broń.
— Wyprodukowany przez Colta — rzekł. — Colt przejął znak handlowy i patent, nie pamiętam kiedy.
— Ładna broń — ocenił Herb, ważąc ją w dłoni. — Świetny pistolet.
Oddał go generałowi.
— Pocisk dwadzieścia dwa będzie jednak za mały. Musi pan trafć go prosto między oczy. Powinien stać dokładnie naprzeciw pana. — Położył dłoń na ramieniu Buckmana. — Proszę użyć trzydziestki ósemki albo czterdziestki piątki, dobrze? Zrobi pan to?
— Wiesz, czyja to broń? — spytał Buckman. — Alys. Trzymała ją tutaj, bo mówiła, że w domu mogłaby jej użyć przeciw mnie w trakcie kłótni albo późną nocą, kiedy była przygnębiona. Ale to nie jest kobieca broń. Derringer robił broń dla kobiet, ale ten pistolet do niej nie należy.
— Pan go jej kupił?
— Nie. Znalazła go w lombardzie, gdzieś w Watts. Dała za niego dwadzieścia pięć papierów. Niezła cena, zważywszy na stan broni.
Podniósł wzrok na Herba.
— Naprawdę musimy go zabić. Marszałkowie ukrzyżują mnie, jeśli nie zrzucę winy na niego, a ja muszę mieć wpływ na politykę.
— Zajmę się tym.
— Dobrze — kiwnął głową Buckman. — Pójdę do domu. Umieścił pistolet z powrotem w pudełku, na wyściółce z czerwonego aksamitu, zamknął wieko, ponownie je otworzył i wyjął nabój z komory. Herb Maime i Phil Westerburg obserwowali go.
— W tym modelu lufa łamie się na bok — objaśnił. — To niezwykłe.
— Lepiej niech pan weźmie wóz służbowy — poradził Herb. — W tym stanie i po tym, co się stało, nie może pan prowadzić.
— Mogę — rzekł Buckman. — Zawsze mogę prowadzić. Czego nie mogę zrobić, to zabić stojącego przede mną człowieka kulą kaliber dwadzieścia dwa. Ktoś musi to zrobić za mnie.
— Dobranoc — powiedział cicho Herb.
— Dobranoc.
Buckman zostawił ich, przeszedł przez opustoszałe biura i sale Akademii ponownie do szybu wyjściowego. Darwon już zaczął łagodzić ból głowy; Buckman był za to wdzięczny losowi. Nareszcie mogę odetchnąć nocnym powietrzem, pomyślał, nie cierpiąc przy tym.
Drzwi szybu otworzyły się. Stanął w nich Jason Taverner, a przy nim jakaś atrakcyjna kobieta. Oboje byli bladzi i przestraszeni. Dwoje wysokich, przystojnych, wystraszonych ludzi. Oczywiście szóstacy. Przegrani szóstacy.
— Jest pan aresztowany — oznajmił Buckman. — Oto pańskie prawa. Cokolwiek pan powie, może zostać użyte przeciwko panu. Ma pan prawo do adwokata, a jeśli nie stać pana na prawnika, otrzyma pan obrońcę z urzędu. Ma pan prawo stanąć przed sądem lub też zrezygnować z tego prawa i zostać osądzonym przez sędziego wyznaczonego przez Akademię Policyjną Miasta i Okręgu Los Angeles. Czy rozumie pan, co powiedziałem?
— Przyszedłem tu oczyścić się z zarzutów — rzekł Jason Taverner.
— Mój personel weźmie w depozyt pańskie rzeczy — mówił Buckman. — Pójdzie pan do tych pomalowanych na niebiesko biur, w których był pan przedtem. — Wskazał ręką. — Widzi go pan? Tego człowieka w jednorzędowym garniturze i w żółtym krawacie?
— Czy mogę oczyścić się z zarzutów? — spytał Jason Taverner. — Przyznaję, że byłem w domu w chwili jej śmierci, ale nie miałem z tym nic wspólnego. Wszedłem na górę i znalazłem ją w łazience. Poszła po torazynę dla mnie, aby złagodzić działanie meskaliny, którą mi podała.
— Zobaczył ją jako szkielet — powiedziała kobieta, zapewne Heather Hart. — Przez meskalinę. Czy nie może obronić się tym, że był pod wpływem silnego środka halucynogennego? Czy to nie jest okoliczność łagodząca? Nie panował nad tym, co robi, a ja nie miałam z tym nic wspólnego. Nawet nie wiedziałam, że ona nie żyje, dopóki nie przeczytałam wieczornej gazety.
— W niektórych stanach wykręciłby się tym — rzekł Buckman.
— Ale nie tu — dodała niepotrzebnie kobieta. Ze zrozumieniem.
Wyłoniwszy się ze swojego gabinetu, Herb Maime ocenił sytuację i oświadczył:
— Ja go aresztuję i wysłucham ich zeznań, panie Buckman. Niech pan idzie do domu, jak uzgodniliśmy.
— Dziękuję — rzekł Buckman. — Gdzie mój płaszcz? — spytał, rozglądając się wokół. — Boże, jak zimno — powiedział. — Na noc wyłączają ogrzewanie — wyjaśnił Tavernerowi i Heather Hart. — Przykro mi.
— Dobranoc — odezwał się Herb.
Buckman wszedł do szybu i wcisnął guzik zamykający drzwi. Nadal nie miał swojego płaszcza. Może powinienem wziąć służbowy wóz, powiedział do siebie. Jakiś gorliwy kadet odwiózłby mnie do domu albo — jak proponował Herb — do jakiegoś motelu lub jednego z nowoczesnych hoteli w pobliżu lotniska. Ale wtedy mój śmigacz zostałby tutaj i nie miałbym czym jutro przylecieć do pracy.
Skrzywił się, gdy wyszedł w chłód nocy na dachu budynku. Nawet darwon mi nie pomoże, pomyślał. Wciąż to czuję.
Otworzył drzwi swojego śmigacza, wsiadł i zatrzasnął je za sobą. Zimniej w środku niż na zewnątrz, myślał, Jezu. Uruchomił silnik i włączył ogrzewanie. Z nawiewników w podłodze dmuchnęło mroźnym powietrzem. Zaczął dygotać. Poczuję się lepiej, kiedy będę w domu. Spojrzawszy na zegarek, zobaczył, że jest druga trzydzieści. Nic dziwnego, że jest tak zimno, pomyślał.
Dlaczego wybrałem Tavernera? — zadawał sobie pytanie. Z sześciu miliardów mieszkańców planety… akurat takiego, który nigdy nikogo nie skrzywdził, nigdy niczego nie zrobił, tylko pozwolił na to, aby jego akta zwróciły uwagę policji. Na tym to polega, uświadomił sobie. Jason Taverner zwrócił na siebie naszą uwagę, a — jak powiadają — jeśli raz zwrócisz uwagę władz, nigdy o tobie nie zapomną.
Przecież mogę z niego zrezygnować, jak powiedział Herb.
Nie. Niestety, nie. Role były rozdzielone od dawna, zanim ktokolwiek z nas wszedł na scenę. Taverner, pomyślał, byłeś zgubiony od początku. Od twego pierwszego kroku w górę drabiny.
Gramy swoje role, rozmyślał Buckman. Zajmujemy pozycje, jedni skromne, inni ważne. Jedni zwyczajne, drudzy dziwne. Niektórzy niezwykłe i niesamowite. Jedni eksponowane, drudzy ledwie widoczne lub nic nie znaczące. Rola Jasona Tavernera w fnale była duża i znacząca, tak że decyzję należało podjąć w fnale. Gdyby został tym, kim był na początku: człowieczkiem bez dokumentów, mieszkającym w nędznym podupadłym hoteliku w slumsach… gdyby pozostał tam, skąd mógł uciec… a w najgorszym razie skończyć w obozie pracy. Taverner nie skorzystał jednak z tych możliwości.
Z jakichś irracjonalnych powodów musiał się pojawić, być widziany, znany. W porządku, Jasonie Taverner, pomyślał Buckman, znów jesteś sławny tak jak kiedyś, ale sławny w zupełnie inny sposób; w sposób służący wyższym celom — celom, o których nic nie wiesz, ale które musisz zaakceptować, nie rozumiejąc. Schodząc do grobu, będziesz nadal rozdziawiał usta, pytając: „Co ja zrobiłem?” I tak zostaniesz pochowany: z rozdziawionymi ustami.
Nigdy nie będę mógł ci tego wyjaśnić, myślał Buckman. Powiem tylko: Nie zwracaj na siebie uwagi władzy. Nigdy nie stawaj się obiektem naszego zainteresowania. Nie pozwól, abyśmy zechcieli dowiedzieć się o tobie czegoś więcej.
Może pewnego dnia twoja historia, rytuał i sposób upadku zostaną podane do publicznej wiadomości — w dalekiej przyszłości, kiedy to nie będzie miało już żadnego znaczenia; kiedy nie będzie już obozów pracy i kampusów otoczonych pierścieniami policji uzbrojonej w szybkostrzelne karabiny maszynowe, noszącej maski gazowe nadające im wygląd odrażających, podłych zwierząt, korzeniojadów o wielkich gębach i olbrzymich oczach. Pewnego dnia zostanie przeprowadzone dochodzenie pośmiertne i okaże się, że w rzeczywistości nie popełniłeś żadnej zbrodni, nie zrobiłeś nic, zwróciłeś jedynie na siebie uwagę.