Ponownie łzy popłynęły mu z oczu.
Nagle zakręcił kierownicą; śmigacz gwałtownie podskoczył, stanął dęba i długim łukiem spłynął w dół; po chwili znów toczył się w oślepiającym blasku do zaparkowanego pustego pojazdu, spacerującego czarnego mężczyzny i dystrybutorów. Buckman zahamował, wyłączył silnik i wysiadł.
Czarny człowiek patrzył na niego.
Buckman szedł w jego kierunku. Mężczyzna nie cofnął się; stał tam, gdzie był. Buckman doszedł do niego, wyciągnął ramiona, objął go i uścisnął. Mężczyzna sapnął ze zdziwienia i niechęci. Nie odezwali się ani słowem. Stali tak przez chwilę, aż Buckman puścił go, odwrócił się i niepewnym krokiem poszedł do swego śmigacza.
— Zaczekaj — odezwał się czarny mężczyzna. Buckman odwrócił się i spojrzał mu w oczy. Mężczyzna stał, drżąc; po krótkim wahaniu zapytał:
— Czy wie pan, jak dostać się stąd do Ventura? Przy korytarzu powietrznym trzydzieści?
Czekał. Buckman nie odpowiadał.
— To jakieś pięćdziesiąt mil stąd — dorzucił czarny. Buckman nadal się nie odzywał.
— Może ma pan mapę tej okolicy? — spytał mężczyzna.
— Nie — odparł Buckman. — Przykro mi.
— Zapytam na stacji — rzekł i łagodnie się uśmiechnął. — Było mi… miło pana poznać. Jak się pan nazywa?
Czekał chwilę.
— Powie mi pan?
— Nie mam nazwiska — powiedział Buckman. — Nie teraz. Naprawdę nie mógł się zdobyć, żeby o tym pomyśleć, nie o tej porze.
— Jest pan kimś ważnym? Urzędnikiem? A może z Izby Handlowej Los Angeles? Miałem z nimi do czynienia i uważam, że są w porządku.
— Nie — odparł Buckman. — Jestem jednostką. Tak jak pan.
— No cóż, ja mam nazwisko — powiedział czarny. Zręcznie sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął mały kartonik, który wręczył Buckmanowi. — Montgomery L. Hopkins to ja. Niech pan spojrzy na wizytówkę. Czy nie jest ładnie wydrukowana? Lubię takie wypukłe litery. Kosztowała pięćdziesiąt dolarów za tysiąc, po specjalnej cenie z okazji otwarcia działalności.
Litery na wizytówce były pięknie wytłaczane, wielkie i czarne.
— Produkuję tanie słuchawki analogowe z biosprzężeniem. W hurcie idą poniżej stu dolarów od sztuki.
— Proszę mnie odwiedzić — rzekł Buckman.
— Niech pan do mnie zadzwoni — powiedział mężczyzna. Powoli, stanowczo, trochę za głośno mówił: — Te miejsca, te stacje paliwowe na automaty wrzutowe, to w nocy kiepskie miejsca. Możemy jeszcze kiedyś porozmawiać, w jakimś bardziej przyjaznym otoczeniu. Dobrze wiem i rozumiem, jak to jest, kiedy takie miejsca jak to działają człowiekowi na nerwy. Często tankuję w drodze z fabryki do domu, żeby nie zatrzymywać się późną nocą. Z różnych powodów mam wiele nocnych wezwań. Tak, widzę, że ma pan zgryza… no wie pan, że jest pan przygnębiony. To dlatego wręczył mi pan tę kartkę, której — obawiam się — nie zrozumiałem od razu, potem zapragnął pan, przez chwilę, jak dziecko objąć mnie ramionami — i zrobił pan to. Czasami w swoim życiu ja również czułem taki przypływ natchnienia, taki impuls. Mam teraz czterdzieści siedem lat. Rozumiem. Człowiek nie chce być sam w taką noc, szczególnie tak zimną jak dziś. Tak, całkowicie się z tym zgadzam; teraz nie wie pan, co powiedzieć, gdyż nieoczekiwanie zrobił pan coś pod wpływem irracjonalnego impulsu, nie myśląc o konsekwencjach. Wszystko w porządku, rozumiem to. Niech się pan tym nie przejmuje. Musi pan do mnie wpaść. Spodoba się panu mój dom. Jest bardzo spokojny. Pozna pan moją żonę i dzieci. Mamy troje.
— Tak zrobię — obiecał Buckman. — Zatrzymam pańską wizytówkę. — Wyjął portfel i włożył do niego kartonik. — Dziękuję.
— Widzę, że mój śmigacz już gotowy — rzekł czarny mężczyzna. — Oleju też miałem mało.
Zawahał się, zaczął odchodzić, ale zawrócił i wyciągnął rękę. Buckman potrząsnął nią szybko.
— Do widzenia — powiedział mężczyzna.
Buckman patrzył, jak odchodzi; czarnoskóry zapłacił, wsiadł do nieco sfatygowanego śmigacza, wystartował i poleciał w ciemność. Przelatując nad Buckmanem, oderwał rękę od steru i pomachał.
Dobrej nocy, pomyślał Buckman, w milczeniu machając do niego zesztywniałymi z zimna palcami. Wsiadł do śmigacza i znieruchomiał, odrętwiały; odczekał chwilę; kiedy niczego nie dostrzegł, gwałtownie zatrzasnął drzwi i uruchomił silnik. Za moment osiągnął niebo.
Płyńcie, łzy moje, pomyślał. Pierwszy abstrakcyjny utwór muzyczny. John Dowland w Drugiej Księdze Lutni, w 1600 roku. Puszczę go na moim wielkim, nowym, kwadrofonicznym adapterze, kiedy wrócę do domu, gdzie przypomni mi Alys i wszystkich innych, gdzie będzie symfonia, kominek i wszędzie będzie ciepło.
Odbiorę mojego chłopca. Jutro z samego rana polecę na Florydę i zabiorę Barneya. Od tej pory będzie ze mną. My dwaj, zawsze razem. Bez względu na konsekwencje. Nie będzie żadnych konsekwencji, już po wszystkim. Bezpieczni. Na zawsze.
Jego śmigacz pełzł po nocnym niebie jak okaleczony, na pół rozłożony owad. Niósł go do domu.
CZĘŚĆ CZWARTA
EPILOG
Próba oskarżenia Jasona Tavernera o morderstwo pierwszego stopnia popełnione na osobie Alys Buckman nieoczekiwanie spełzła na niczym; sąd uniewinnił go, częściowo dzięki wspaniałej pomocy prawnej zapewnionej przez NBC i Billa Wolfera, a częściowo dzięki temu, że Taverner nie popełnił żadnego przestępstwa. Faktycznie, nie było żadnego przestępstwa i oskarżenie wysunięte przez koronera obróciło się przeciwko niemu, powodując przedwczesne przejście na emeryturę i ustąpienie miejsca młodszemu. Popularność Jasona Tavernera, która trochę spadła podczas procesu, wzrosła po uniewinnieniu, tak że teraz oglądało go nie trzydzieści, ale trzydzieści pięć milionów telewidzów.
Dom, który był własnością i miejscem zamieszkania Felixa Buckmana oraz jego siostry Alys, przez kilka lat pozostawał w swego rodzaju próżni prawnej. Alys zapisała swoją część lesbijskiej organizacji zwanej Synami Caribrona, mającej siedzibę w Lee Summit, Missouri, i pragnącej zrobić z niego przytułek dla swoich nielicznych świętych. W marcu 2003 roku Buckman sprzedał swoją część Synom Caribrona i za uzyskane pieniądze przeniósł się, zabierając swoje bogate zbiory, na Borneo, gdzie życie było tanie, a policja przyjaźnie usposobiona.
Eksperymenty ze środkiem KR-3, dającym dostęp do światów równoległych, zostały zaniechane pod koniec 1992 roku z uwagi na jego toksyczność. Jednakże policja przez kilka lat w tajemnicy testowała go na pensjonariuszach obozów pracy. Ostatecznie, z powodu ryzyka związanego z takimi próbami, dyrektor polecił zakończyć badania.
Kathy Nelson rok później dowiedziała się i przyjęła do wiadomości, że jej mąż Jack od dawna nie żyje, jak twierdził McNulty. Wywołało to u niej silny wstrząs psychiczny, tak że znów musiano ją hospitalizować, tym razem na dobre i w o wiele mniej eleganckim szpitalu psychiatrycznym niż Morningside.
Po raz pięćdziesiąty pierwszy i ostatni Ruth Rae wyszła za mąż, tym razem za starszego, bogatego, brzuchatego importera broni, działającego na przedmieściach New Jersey na pograniczu prawa. Na wiosnę 1994 roku zmarła w wyniku przedawkowania alkoholu i nowego środka uspokajającego — frenozyny, działającego na ośrodkowy system nerwowy, jak również na nerw błędny. W chwili śmierci ważyła około czterdziestu kilogramów, co było skutkiem poważnych i chronicznych problemów psychologicznych. Nigdy nie udało się wyjaśnić, czy śmierć nastąpiła w wyniku nieszczęśliwego wypadku czy samobójstwa; w końcu lek był stosunkowo nowy. Jej mąż, Jake Mongo, był w tym czasie mocno zadłużony, przeżył ją zaledwie o rok. Jason Taverner był na pogrzebie Ruth i w czasie stypy poznał jej przyjaciółkę, Fay Krankheit, z którą pozostawał w bliskim związku przez dwa lata. Od niej Jason dowiedział się, że Ruth systematycznie włączała się do seks-sieci telefonicznej; wiedząc o tym, lepiej rozumiał dlaczego stała się taką, jaką była, kiedy spotkał ją w Vegas.