— Oto twoje prawo jazdy — oznajmiła Kathy. Ostrożnie podała mu mały czarny kartonik. — Teraz zajmę się twoją książeczką wojskową. To będzie trochę trudniejsze ze względu na fotografe en face i z proflu, ale zrobię je tam.
Wskazała na biały ekran, przed którym stał aparat na trójnogu, z umocowaną z boku lampą błyskową.
— Masz tu całe wyposażenie — rzekł Jason, siadając sztywno przed białym tłem.
W czasie wieloletniej kariery zrobiono mu tyle zdjęć, że doskonale wiedział, gdzie stanąć i jaką przybrać minę.
Tym razem jednak najwidoczniej zrobił coś nie tak, jak trzeba. Kathy spoglądała na niego z dziwnym wyrazem twarzy.
— Jesteś zbyt uradowany — powiedziała, na pół do siebie. — Tryskasz pozornym zadowoleniem.
— To dla publiczności — odparł Jason. — Błyszczące odbitki osiem na dziesięć…
— Nie tym razem. Te zdjęcia mają uchronić cię przed dożywotnim zamknięciem w obozie pracy. Nie uśmiechaj się.
Posłuchał.
— Dobrze — powiedziała Kathy. Wyjęła zdjęcia z aparatu i ostrożnie przeniosła na stół, machając nimi, żeby wyschły. — Te przeklęte animowane fotki trójwymiarowe do książeczki wojskowej — kamera kosztowała mnie tysiąc dolarów, a używam jej tylko do tego i do niczego więcej… ale musiałam ją kupić. — Zmierzyła go wzrokiem. — To cię będzie kosztowało.
— Tak — odrzekł z niewzruszonym spokojem. Zdawał sobie z tego sprawę.
Kathy przez jakiś czas szperała w przyborach, potem gwałtownie odwróciła się i zapytała:
— Kim ty naprawdę jesteś? Umiesz pozować, widziałam, jak zastygłeś z tym sztucznym uśmiechem na twarzy i z błyszczącymi oczami.
— Mówiłem ci. Jestem Jason Taverner. Gospodarz telewizyjnego programu rozrywkowego. Występuję w każdy wtorkowy wieczór.
— Nie — powiedziała Kathy, potrząsając głową. — Ale to nie moja sprawa… Przepraszam, nie powinnam pytać.
Mimo to nadal mierzyła go wzrokiem, jakby z rozgoryczeniem.
— Popełniasz błąd. Naprawdę jesteś jakąś osobistością — widać to po sposobie, w jaki pozowałeś do zdjęć, ale nie jesteś nikim znanym. Nie ma żadnego Jasona Tavernera, który liczyłby się, który byłby kimś. A więc kim jesteś? Człowiekiem, któremu wciąż robiono zdjęcia, ale o którym nikt nigdy nie słyszał.
— Zachowuję się tak, jak zachowywałaby się każda osobistość, o której nikt nigdy nie słyszał.
Przez chwilę wpatrywała się w niego, potem wybuchnęła śmiechem.
— Rozumiem. No cóż, to dobre, naprawdę dobre. Będę musiała to sobie zapamiętać.
Znów zajęła się podrabianymi dokumentami.
— W tym interesie — powiedziała, zaabsorbowana pracą — nie chcę nic wiedzieć o ludziach, dla których robię papiery. Ciebie — zerknęła na Jasona — mam jednak ochotę poznać. Jesteś dziwny. Poznałam najróżniejsze typy ludzi — chyba całe setki — ale nikogo takiego jak ty. Czy wiesz, co mam na myśli?
— Myślisz, że jestem szaleńcem — rzekł Jason.
— Tak — kiwnęła głową. — W medycznym, prawnym czy jakimkolwiek znaczeniu tego słowa. Jesteś psychiczny, cierpisz na rozdwojenie jaźni. Pan Nikt i Pan Wszyscy. Jak zdołałeś przeżyć do tej pory?
Nie odpowiedział. Tego nie mógł jej wyjaśnić.
— W porządku — powiedziała Kathy. Jeden po drugim, fachowo i sprawnie, podrabiała niezbędne dokumenty.
Eddy, recepcjonista z hotelu, trzymał się na uboczu, paląc podróbkę hawajskiego cygara. Nie miał tu nic do roboty, ale z jakiegoś niejasnego powodu nie odchodził. Wolałbym, żeby stąd spierdalał, pomyślał Jason. Chciałbym swobodniej porozmawiać z tą dziewczyną…
— Chodź ze mną — powiedziała nagle Kathy. Ześlizgnęła się z drewnianego stołka i wskazała drzwi po prawej stronie stołu. — Chcę, żebyś pięć razy złożył swój podpis, za każdym razem inny, tak aby nie nakładały się na siebie. Właśnie w ten sposób wielu dokumentalistów — uśmiechnęła się, otwierając drzwi — bo tak siebie nazywamy — właśnie w ten sposób wielu z nas przepadło. Biorąc tylko jeden wzór podpisu i przenosząc go na wszystkie dokumenty. Rozumiesz?
— Tak — odrzekł, wchodząc za nią do zatęchłego pokoiku. Kathy zamknęła drzwi, przystanęła na moment, po czym oznajmiła:
— Eddy to policyjny kapuś. Jason spojrzał na nią ze zdziwieniem i wykrztusił:
— Dlaczego?
— Dlaczego? Co „dlaczego”? Dlaczego jest kapusiem? Dla pieniędzy. Z tego samego powodu, co ja.
— Niech cię szlag — warknął Jason. Złapał ją za prawy przegub i przyciągnął do siebie. Skrzywiła się, gdy zacisnął palce. — I już…
— Eddy jeszcze nic nie zrobił — odparła, usiłując wyrwać rękę. — To boli. Słuchaj, uspokój się, a coś ci pokażę. Dobrze?
Niechętnie, z sercem łomoczącym ze strachu, puścił ją. Kathy włączyła małą, jasno świecącą lampę i położyła trzy podrobione dokumenty w kręgu jej blasku.
— Purpurowa plamka na brzegu każdego — objaśniła, pokazując niemal niewidoczny ślad — to mikronadajnik, który co pięć sekund wysyła sygnał, gdziekolwiek się ruszysz. Oni szukają konspiratorów, chodzi im o ludzi, z którymi nawiązujesz kontakt.
— Z nikim nie konspiruję — wykrztusił Jason.
— Oni o tym nie wiedzą. — Pomasowała nadgarstek, marszcząc brwi w ponurym, dziewczęcym grymasie. — Wy, gwiazdy telewizji, o których nikt nie słyszał, macie szybki refeks — mruknęła.
— Czemu mi o tym powiedziałaś? — zapytał. — Kiedy tyle się napracowałaś przy podrabianiu i…
— Chcę, żebyś im uciekł — odparła z prostotą.
— Dlaczego? — Wciąż nie rozumiał.
— Ponieważ… do licha! Ponieważ masz jakiś magnetyczny czar; poczułam to, jak tylko tu wszedłeś. Jesteś… — szukała odpowiedniego słowa — …seksowny. Mimo swego wieku.
— Moja prezencja.
— Tak — Kathy skinęła głową. — Widziałam to już wcześniej u różnych znanych osób, ale z daleka, nigdy tak blisko. Rozumiem, dlaczego wyobrażasz sobie, że jesteś gwiazdą telewizji; naprawdę wyglądasz tak, jakbyś nią był.
— Jak mogę uciec? Powiesz mi? Czy to będzie kosztowało trochę więcej?
— Boże, jaki ty jesteś cyniczny. Roześmiał się i znów złapał ją za rękę.
— Chyba nie mam ci tego za złe — powiedziała Kathy, potrząsając głową i przybierając nieprzenikniony wyraz twarzy. — No dobrze, przede wszystkim możesz przekupić Eddy’ego. Kolejne pięć setek powinno załatwić sprawę. Mnie nie musisz przekupywać, jeżeli, mówię jeżeli i tak myślę, zostaniesz ze mną przez jakiś czas. Jesteś… kuszący, jak dobre perfumy. Działasz na mnie tak, jak nigdy żaden mężczyzna.
— A więc wolisz kobiety? — rzekł drwiąco. Nie zwróciła na to uwagi.
— Zostaniesz?
— Do licha — powiedział. — Zaraz stąd pójdę. Otworzył drzwi za plecami dziewczyny, przecisnął się obok niej i wszedł do pracowni. Kathy szybko poszła za nim.
Dogoniła go w mętnym, pustym półmroku opuszczonej restauracji. Spojrzała mu w oczy. Dysząc, powiedziała:
— Już nosisz jeden nadajnik.
— Wątpię — odparł.
— To prawda. Eddy ci go przyczepił.
— Bzdura — rzekł i odsunął się od niej w kierunku opadniętych, rozbitych frontowych drzwi restauracji.
Idąc za nim jak szybkonogie roślinożerne zwierzę, Kathy westchnęła: