Manship przejrzał sobie instrukcję obsługi statku kosmicznego w mózgu Rabda, zatrzymując się co chwila, żeby wyjaśnić pojęcie właściwe terminologii flefnobów, tu i ówdzie niecierpliwiąc się, gdy roześmiana myśl o Tekt wchodziła mu w paradę i rozmywała obraz.
Zauważył, że każda informacja przyswojona w ten sposób zdawała się wpisywać na trwałe do pamięci. Nie musiał wracać do raz przerobionych rzeczy. Uznał, że widocznie pozostawiają trwały ślad w jego mózgu.
Miał już wszystko zapisane, a przynajmniej wszystko o obsłudze statku, na ile był w stanie to zrozumieć. Pod koniec czuł się, jakby już kiedyś prowadził statek — i to nie raz! — przynajmniej we wspomnieniach Rabda. Po raz pierwszy Manship nabrał nieco wiary we własne siły.
Ale jak miał znaleźć ten stateczek pośród zaułków zupełnie nieznanego miasta? Spocony z wysiłku załamał ręce wobec tej nowej przeszkody. Po wszystkich tych…
Zaraz, zaraz, Może się tego dowiedzieć z mózgu Rabda! No jasne. Stara, poczciwa encyklopedia! Kto jak kto, ale on powinien pamiętać, gdzie zaparkował swój pojazd.
I rzeczywiście pamiętał. Z dziką zręcznością, jakby od lat nic innego nie robił, Clyde Manship przerzucał myśli flef-noba, tę odrzucając, tamtą zapamiętując — …strumyk koloru indygo przez pięć skrzyżowali. Potem pierwszy czerwony i… — póki nie zapamiętał drogi do trzysilnikowego stateczku Rabda równie trwale i szczegółowo, jak gdyby uczył się tego w szkole średniej przez pół roku.
Całkiem nieźle jak na pękatego profesorka literaturoznawstwa, który do tej pory wiedział o telepatii tyle, co o polowaniu na lwy afrykańskie! Ale może… może cała sprawa polegała na braku świadomości; może umysł ludzki jest od dzieciństwa zdolny do czegoś w rodzaju ukrytej, nieświadomej telepatii i gdy napotkał istoty w rodzaju flefno-bów, wychodziły na jaw jego utajone możliwości?
To by tłumaczyło szybkie nabycie tej umiejętności przypominającej nagłe odkrycie, że można napisać całe wyrazy i zdania po miesiącach ćwiczenia wyłącznie bezsensownych kombinacji liter według ustalonej kolejności alfabetycznej.
Rzeczywiście ciekawe, ale te akurat rozmyślania to nie była jego specjalność, ani jego zmartwienie. W każdym razie nie dzisiaj.
W tej chwili musiał jakoś wymknąć się z tego budynku i nie zauważony przez tłum flefnobów-ochotników szybko dotrzeć, gdzie trzeba. Niedługo pewnie wezwą wojsko, żeby zajęło się takim złośliwym draniem jak on…
Wysunął się ze swej kryjówki i ruszył w stronę ściany. Zygzakowate drzwi otworzyły się. Przestąpił próg i… padł jak długi, zaczepiwszy nogą o czarną, pełną macek walizkę, która widocznie chciała wejść do środka.
Flefnob szybko oprzytomniał. Jeszcze leżąc, wycelował ze swej spiralnej broni do Manshipa i zaczął ją nakręcać. Znów Ziemianin zesztywniał ze strachu; już raz widział, co takie niby nic potrafi. Dać się zabić teraz, po tylu trudach…
I znów flefnob zadrżał i wydał w myślach bolesny jęk:
— Płaskooki potwór… znalazłem go… jego oczy… oczy. Zogt, Rabd, pomocy! JEGO OCZY…
Nic nie zostało, tylko jedna czy dwie skręcone macki i kałuża cieczy bulgocząca w zagłębieniu pod ścianą. Mans-hip dał drapaka, nie oglądając się za siebie.
Potok czerwonych kropek terkocząc przeleciał nad jego ramieniem i usunął kopułę z budynku przed nim. Manship skręcił za róg i przyspieszył kroku. Słysząc za plecami cichnące telepatyczne krzyki, z ulgą stwierdził, że nogi biegną szybciej od macek.
Odnalazł właściwe kolory strumyków i zaczął pędzić w stronę statku Rabda. Tylko raz. czy drugi natknął się na flefnoba. W dodatku żaden nie był uzbrojony.
Na jego widok owi przechodnie owijali macki wokół tułowia, wciskali się w najbliższą ścianę i wyglądało na to, że po paru żałosnych westchnieniach w stylu „Qrm ratuj, Qrm ratuj” umierali ze strachu.
Wprawdzie brak ruchu ulicznego był mu na rękę, ale zastanawiał się, czemu tak jest, zwłaszcza że obecnie przemierzał dzielnicę mieszkalną, sądząc po wyciągniętej od Rabda mapie.
Kolejny ogłuszający ryk w jego mózgu wyjaśnił mu tę kwestię.
— Tu ponownie Pukr, syn Kimpa, z nowymi wiadomościami o płaskookim potworze. Przede wszystkim, Rada życzy sobie, abym powiadomił tych, którzy jeszcze nie skorzystali z serwisu blelg, że w mieście ogłoszono stan wojenny! Powtarzam: w mieście ogłoszono stan wojenny! Wszyscy obywatele mają pozostać w domach aż do odwołania. Jednostki wojska i floty kosmicznej, jak również ciężkie maizeltoovery pospiesznie wchodzą do miasta. Uprasza się o nietarasowanie im drogi! Nie toczyć się po ulicach! Pła-skooki potwór znów zaatakował. Zaledwie dziesięć skim temu zabił Lewva, syna Yifga, w błyskawicznej potyczce pod Wyższą Szkołą Turkaslergi i omal nie stratował Rabda, syna Glomga, który odważnie wtoczył mu się pod nogi w bohaterskiej próbie zapobieżenia ucieczce potwora. Niemniej jednak, Rabd twierdzi, że potwór jest poważnie ranny wskutek celnego strzału z jego blastera. Bronią potwora był znów promień wysokiej częstotliwości wystrzelony z oczu… Tuż przed bitwą płaskookie straszydło ze śmietniska Galaktyki najwidoczniej zbłądziło do muzeum, gdzie całkowicie zniszczyło bezcenną kolekcję zielonych fermfnaków. Zostały znalezione w stanie uskrzydlonym, czyli nie nadającym się do użytku. Dlaczego to zrobił? Czysta złośliwość? Naukowcy twierdzą, że czyn ten wskazuje na inteligencję wyższego rzędu i że ta inteligencja, wraz z ujawnioną już straszliwą mocą, może bardzo utrudnić miejscowym władzom zabicie tego potwora. Profesor Wuvb jest jednym z tych ekspertów. Uważa on, że jedynie poprzez właściwą psychosocjologicz-ną ocenę postępowania potwora w kontekście szczególnego środowiska kulturalnego, z jakiego najwyraźniej się wywodzi, można będzie wypracować odpowiednie kontrśrodki dla uratowania planety. Dlatego w interesie uratowania flef-nobości zaprosiliśmy dziś profesora, aby przedstawił nam swoje poglądy. Oddaję myśli profesorowi Wuvbowi.
W chwili gdy nowy głos zaczął złowieszczo: — „Aby zrozumieć dane środowisko kulturalne, musimy najpierw zadać sobie pytanie, co rozumiemy przez kulturę. Czy chodzi nam na przykład o…” — Manship dotarł do lądowiska.
Wyszedł na jego płaszczyznę w pobliżu narożnika, gdzie Rabd zaparkował swego trójsilnikowca pomiędzy olbrzymim frachtowcem międzyplanetarnym, na którym właśnie odbywał się załadunek, a czymś, co Manship z pewnością wziąłby za dom towarowy, gdyby nie wiedział, jak mylne są jego wyobrażenia o tutejszych odpowiednikach obiektów ziemskich.
Nie dostrzegł żadnych strażników, lądowisko nie było szczególnie jasno oświetlone, a wszyscy w pobliżu byli zajęci załadunkiem frachtowca.
Nabrał tchu i popędził w stronę stosunkowo niewielkiego, owalnego stateczku, który miał na szczycie i u spodu wgłębienia, przez co przypominał olbrzymie metalowe jabłko. Dopadł go, obiegł z prawej strony, dopóki nie znalazł zygzakowatej linii oznaczającej wejście, po czym wcisnął się do środka.
Raczej chyba nikt go nie spostrzegł. Poza cichymi poleceniami kierujących załadunkiem wielkiego statku obok, słyszał tylko głośne myśli profesora Wuvba, który snuł pajęczynę zawiłych wywodów socjologicznych. — „Dochodzimy więc do wniosku, że przynajmniej pod tym względem płaskooki potwór nie jest typowym przykładem wzorcowej osobowości analfabety. Jednak, jeśli podejmiemy próbę powiązania cech charakterystycznych kultury miejskiej z okresu przed wynalezieniem pisma…