Adda rozpaczliwie kopał gęste Powietrze, ignorując odrętwienie w nogach i tępy ból w palcach, ciągnących kokon niby zachłanne szpony. Powietrze nadal sypało szczątkami linii wirowych w kształcie pierścieni i innych fantastycznych form.
Nagle ciało Bzyi okręciło się. Ciężkie nogi Poławiacza wyrżnęły w klatkę piersiową Addy, który z wrażenia wypuścił chorego z rąk i usłyszał jego jęk.
Starzec zatrzymał się i sięgnął po błyszczący, kosztowny materiał kokonu, usiłując ponownie go złapać.
Farr przestał falować. Zatrzymał się w Powietrzu i upuścił kokon. Patrzył na Miasto.
— Na krew Xeelee, chłopcze…
— Spójrz. — Brat Dury wskazał wejście do Szpitala. — To chyba Deni.
Adda otarł brud ze zdrowego oka i przyglądał się postaciom w otworze. Wydawały się malutkie w porównaniu z potężną drewnianą panoramą Skóry. To rzeczywiście była Deni Maxx. Filigranowa lekarka energicznie, z wprawą, przygotowywała kolejnego pacjenta do ewakuacji.
Z głębin Miasta wydobywał się nowy dźwięk przypominający pokorne westchnienie, które błyskawicznie osiągnęło wyższą tonację, jakby miało wyrażać ulgę. Skóra dzieliła się na wielkie drewniane tratwy, odsłaniając konstrukcję nośną z materii rdzeniowej. Miało się wrażenie, że to kości wynurzają się z gnijącego cielska. Lekko błyszczące dźwigary fałdowały się i pękały.
Adda chwycił kokon i zaczął wierzgać. Ręce starca ześlizgnęły się i bezwładne ciało Bzyi prawie się nie poruszyło, lecz nadpływowiec podjął kolejną próbę. Po chwili Farr dołączył do niego i teraz obaj oddalali się od Parz, falując nierównomiernie, z wysiłkiem.
Fasada drewnianej metropolii — zionąca wielkimi otworami — zapadała się pod powłoką wstęg kotwicznych i opadała fałdami na ich dolne części. Konstrukcja z materii rdzeniowej okazywała się tak słaba, jakby wykonano ją z miękkiej skóry świńskiej. Z kruszącej się Skóry spadał deszcz odłamków.
— Deni! — wrzasnął Farr.
Pomimo chaosu panującego przy szpitalnym wyjściu Adda widział szczupłą sylwetkę pani doktor. Nie przerywała pracy. Przez chwilę patrzyła w górę, na zapadającą się Skórę, ale zaraz wróciła do swoich pacjentów.
Wylot oddziału szpitalnego zamknął się jak pyszczek.
Przez ułamek sekundy Adda widział, jak Deni zasłania się ramieniem przed potężnymi szczękami z drewna i materii rdzeniowej, jakby wreszcie próbowała ocalić własne życie. Postrzępione krawędzie rozerwały jej ciało niczym zaciskające się zębiska. Obłok drewnianych szczątków i pyłu, który wzbił się nad zniszczoną fasadą Miasta, przesłonił widok szpitala.
Farr bełkotał coś głośno, ale cały czas falował, wlokąc kokon Bzyi.
— Krzycz! — wrzasnął Adda, chociaż jego słowa zagłuszał rozdzierający ryk Miasta. — Niech cię diabli, krzycz i płacz, jeśli chcesz! Tylko nie przestawaj falować!
Hork przybliżył twarz do nierealnie cichego przestrzennego obrazu.
— To wiatroodrzut — powiedział ze zdumieniem i wybuchnął śmiechem. — Wprost nie mogę w to uwierzyć. Wiatroodrzut z Bieguna Północnego Gwiazdy!
Dura ścisnęła mocniej dźwignie sterownicze. Były ciepłe i wygodne; pasowały do jej dłoni. Miała wrażenie, że jest więźniem własnego umysłu, bezradnym obserwatorem swoich poczynań. Usiłowała wyobrazić sobie, co musi się dziać w Płaszczu, jeśli ta kulista mapa rzeczywiście przedstawiała Gwiazdę.
Hork zbliżył się do przezroczystej ściany i oglądał malutki obraz bitwy. Wreszcie odwrócił się do Dury i krzyknął:
— Myślę, że to wystarczy… Możesz puścić.
Dziewczyna spojrzała na swoje ręce. Palce nie chciały się wyprostować. Musiała groźnie spojrzeć na zbuntowane dłonie i wysiłkiem woli zmusić je do rozwarcia się.
Uwolnione dźwignie delikatnie powróciły do pozycji wyjściowej.
Strumień na gwiezdnej mapie skurczył się, przerodził w cienkie piórko, aż w końcu całkowicie zanikł. Mapa zblakła i powoli rozmyła się.
— Czy to już koniec? Już nie zmierzamy w kierunku Pierścienia?
Hork wrócił, falując przez potężną komorę. Kręcił strzałką urządzenia w krześle na przemian w lewo i w prawo, spoglądał to na łuk gwiezdny, to na pole gwiazd, usiłując ocenić zakres zmiany, dokonanej przez jego towarzyszkę.
Dura rozsiadła się w fotelu i obserwowała ciche eksplozje gwiezdnych pól na nieboskłonie.
— Nie obróciliśmy Gwiazdy, jeśli o to ci chodzi — rzekł Hork. — Ale nadaliśmy jej inny kierunek. W każdym razie, tak sądzę… Pierścień odsunął się od środka tamtej ściany. — Wskazał na obraz nieba. — Wciąż zmierzamy w stronę pola bitwy, ale odchyliliśmy trajektorię Gwiazdy; nie natkniemy się na Pierścień.
Nachmurzyła się. Nie opuszczało jej poczucie, iż jest nic nie znaczącym pyłkiem w oddali.
— Myślisz, że to wystarczy?
— Żeby Xeelee przestali nas niszczyć? — Wzruszył ramionami. — Nie wiem, Dura. Ale zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy.
Córka Logue'a przypatrywała się Horkowi. Na jego twarzy również malowało się oszołomienie i uczucie zawodu.
Mężczyzna wyciągnął rękę.
— Chodź. Wydaje mi się, że po tych epickich czynach powinniśmy odpocząć. Wracajmy do naszego drewnianego statku. Zjemy coś i spróbujemy się odprężyć.
Pozwoliła, żeby wyciągnął ją z krzesła. Trzymając się za ręce, pofalowali do wewnętrznego czworościanu.
Kiedy znaleźli się w nim, dziewczyna zaczęła sunąć w kierunku otwartego włazu „Świni", ale Hork złapał ją za ramię.
— Poczekaj, Dura, spójrz na to.
Odwróciła się. Pokazywał mapę na wewnętrznej ścianie komory Złącza — mapę Gwiazdy, diagram tuneli, który już wcześniej oglądali. Jeden ze szlaków — ścieżka, która łączyła Rdzeń ze Skorupą, na Biegunie Północnym — migotał, powoli i miarowo.
Hork pokiwał głową.
— Chyba rozumiem. Właśnie w ten sposób stworzono strumień gwiezdny. — Wodził opuszkiem palca po tunelu. — Widzisz? Kiedy pociągnęłaś te dźwignie, Dura, tunel musiał się otworzyć. Zaczerpnął materię z serca Gwiazdy i przetransportował ją do Skorupy. Materia pobrana z głębi Rdzenia zapewne od razu wybuchła w niższym ciśnieniu, uwalniając mnóstwo energii.
Dura czuła się dziwnie. Miała wrażenie, że widzi Horka w odległym końcu długiego ciemnego korytarza.
— Na Biegunie Północnym muszą istnieć potężne silniki wykorzystujące tę energię — napędy nieciągłości, o których wspominała Karen Macrae; to one popychają Gwiazdę. — Miał nieprzytomny wzrok. — Dura, musimy kiedyś dotrzeć do tych silników. Ciekaw jestem, jak powiodło się Kolonistom, gdy nastąpił wybuch z tamtego tunelu…
Durze wydawało się, że twarz Horka utraciła rumieńce. Nawet trupioblada mapa na ścianie czworościanu zrobiła się brązowawa. Dziewczyna poczuła w ustach dziwny, rozrzedzony smak.
Uświadomiła sobie, że jest zmęczona. Miała przed sobą wystarczająco dużo czasu, żeby snuć plany i marzenia. Na razie tęskniła jedynie za znajomym i względnie bezpiecznym pokładem „Świni", na którym mogła coś zjeść i przespać się.
Kiedy zbliżyła się do wejścia statku, powitał ją silny słodkawy odór świńskich wiatroodrzutów.
Adda dotknął ramienia Farra.