Nieznajomy uśmiechnął się do Borza.
— Co za ulga — oznajmił. — Potrzebowaliśmy odrobiny świeżego Powietrza. — Zajrzał do wnętrza cylindra. — Widzisz, Dura, byłem przekonany, że Karen Macrae dowiezie nas do domu.
— Hej! — Borz wierzgał grubymi nogami, aż jego twarz znalazła się na tym samym poziomie, co brodate oblicze przybysza. — Hej, ty! Gdzie są nasze świnie?
— Świnie? — Mężczyzna wydawał się zbity z tropu. Popatrzył na martwe Złącze. — Och, rozumiem. Trzymałeś swoje świnie wewnątrz tego przejścia, prawda?
— Gdzie one są?
Mężczyzna sprawiał wrażenie rozbawionego, ale odparł życzliwym tonem:
— Obawiam się, że daleko stąd. — Powąchał Powietrze i rozejrzał się dookoła. Z jego oczu emanowała pewność siebie i autentyczne zaciekawienie. — Powiedz mi, którędy na Południe.
29
Tobą Mixxax, którego okrągła twarz pobladła z gorąca, wysunął głowę ze swojego auta powietrznego.
— Wygląda na to, że Mur i Lea znowu się kłócą. Jego auto nadciągnęło niepostrzeżenie. Dura właściwie zajmowała się przymocowywaniem lin do fragmentu zniszczonej Skóry. Przerwała pracę. Bolały ją ręce i nogi. Nawet tu, na zewnętrznej powierzchni obłoku odłamków, który rozpraszał się po eksplozji Miasta, panował nieznośny upał i hałas, a praca była długa, ciężka i niebezpieczna. Słyszała podniesione głosy Lei i Mura. Ogarnęła ją irytacja — jak długo jeszcze będzie musiała trzymać ich w ryzach, zanim nie nauczą się pracować razem jak dorośli ludzie?
Kiedy jednak przyjrzała się okrągłej twarzy Toby — jego rozszerzonym na skutek ciepła porom, niepewnej minie — natychmiast zapomniała o złości. Wyprostowała się i uśmiechnęła.
— Miło cię widzieć, farmerze. Mężczyzna uśmiechnął się blado.
— Wyglądasz na zmęczoną, Dura… Zdaje się, że wszyscy jesteśmy wyczerpani. W każdym razie — dorzucił z lekkim napięciem w głosie — już nie jestem farmerem.
— Ale znowu nim będziesz — odparła Dura, falując w jego stronę. — Przepraszam, Tobą.
Musiała się przeciągnąć, gdyż miała zesztywniały kręgosłup. Spojrzała na niebo. Linie wirowe wyprostowały się i przecinały niebo w charakterystycznych sześciokątnych układach, uspokajając obrazem zorganizowanego porządku. Ustabilizowane Mag-pole tworzyło mocną sieć pływu w Powietrzu — znowu można było falować i odbudowywać to, co uległo zniszczeniu.
Dura rozstawiła palce i skontrolowała odległości między liniami. Ich powolne pulsowanie sugerowało, że wkrótce nadejdzie stosowny moment na ceremonię Koła w sercu zrujnowanego Miasta.
— Co z farmą? — zapytała ostrożnie. — Czy Ito…
— Farmę doprowadzamy do porządku — rzekł Tobą. — Powoli. Ito… próbuje się nie załamywać. Jest bardzo spokojna.
— Przez chwilę poruszał małymi, niemal komicznymi wargami, jakby wyrażanie uczuć przychodziło mu z najwyższym trudem.
— Wiesz, że towarzyszy jej Farr. I kilku przyjaciół Crisa, surfe-rów. Crisa nie ma, ale myślę, że obecność młodych ludzi stanowi jakąś pociechę dla Ito.
Dura dotknęła jego ramienia.
— W porządku. Nie musisz nic mówić. Chodź, może pomożesz mi załagodzić kłótnię między Leą i Murem…
Tobą wygramolił się z samochodu.
Razem brnęli przez Miasto. Parz przeobraziło się w obłok szybujących odłamków Skóry i powyginanych elementów dźwigarów z materii rdzeniowej, który spajał niezliczone drobiazgi ludzkiego świata, beztrosko rozsypane w Powietrzu. Mniej więcej w środku obłoku unosiło się Koło do wykonywania egzekucji, oderwane od starego Rynku. Dryfując tuż przy brzegu chmury odpadków, Dura widziała części garderoby, zabawki, zwoje manuskryptów, kokony, przybory do gotowania — zawartość tysięcy zniszczonych gospodarstw domowych.
Nieliczne sektory Miasta, które przetrwały ostatnie Zaburzenie, nadal zapadały się konwulsyjnie, mimo iż od wycofania się Xeelee upłynęło parę tygodni. Nieuważny obserwator mógłby pomyśleć, że gromady ludzi, którzy pełzali po unoszących się resztkach, to pijawki, czyściciele przyśpieszający niszczenie jakiegoś wielkiego gnijącego trupa, szybującego w napęczniałym Powietrzu Bieguna. Wielu byłych mieszkańców drewnianej metropolii, którzy niedawno ją opuścili, wróciło do Parz, żeby szukać swoich rzeczy i pomagać przy odbudowie. Przy okazji zdarzały się przypadki szabrownictwa; zbyt wielu ludziom zależało jedynie na przetrząśnięciu szczątków Miasta, które nieprędko miało osiągnąć dawną świetność.
Jednakże obowiązywał specjalny edykt Horka, zabraniający masowego powracania do Parz. Sporo dawnych mieszkańców metropolii rozproszyło się po farmach sufitowych zagłębia i zostawało tam, aby pracować i uchronić się przed głodem. W ruinach Miasta przystąpiono do likwidacji zniszczeń i odbudowy. Ekipy robotników zdołały zlokalizować ocalałe prądnice. Wielkie silniki, które kiedyś wytwarzały prąd we wstęgach kotwicznych, zostały oczyszczone z gruzów infrastruktury. Teraz unosiły się w wolnej przestrzeni, a ich grube powłoki z materii rdzeniowej lekko połyskiwały w fioletowym świetle Morza Kwantowego, jak gdyby były ogromnymi opancerzonymi zwierzętami.
Dura pomyślała z zaniepokojeniem, że szczęśliwy koniec nie jest wcale taki pewny. Nietrwałe społeczeństwo, dryfujące bezradnie po Zaburzeniu spowodowanym przez Xeelee, mogło się rozpaść, ulec całkowitej dezintegracji. Wystarczyłby samobójczy konflikt związany z kurczącymi się zasobami, z niegdyś cennymi dobrami starego Parz, które na skutek katastrofy stały się bezwartościowymi ozdóbkami.
To była jednak kwestia czasu. Na razie ludzie wydawali się — na ogół — przygotowani do wspólnego wysiłku i odbudowy. Dominował nastrój nadziei, chęć rozpoczęcia życia od nowa.
Dura z zadowoleniem odnotowała ból w mięśniach i sztywność pleców. Miała pewność, że przyczyniła się ciężką pracą do odbudowy skromnej cząstki Płaszcza. Czuła przypływ energii i optymizmu. Odnosiła wrażenie, że następne dni będą jednymi z najszczęśliwszych w jej życiu.
W oczyszczonej przestrzeni, w odległości kilku ludzi od samochodu, Mur pokazywał Lei — ładnej dziewczynie, która kiedyś była surferem — jak robić sieci z plecionej kory drzew skorupowych. Otaczała ich plątanina częściowo zwiniętych sznurów i resztek sieci. Mały Jai — ponownie połączony z ojcem — kręcił się w Powietrzu wokół tych dwojga. Nagie i śliskie dziecko chwytało kawałki lin, gaworząc radośnie. Lea wymachiwała sznurkiem przed twarzą Mura.
— No dobrze, ale nie rozumiem, dlaczego każesz mi zrobić to jeszcze raz.
Mur był tak wściekły, że jego głos załamywał się jak u młodzieńca przechodzącego mutację. Dura doszła do wniosku, że w porównaniu z dziewczyną z Miasta wciąż wydawał się bardzo chudy.
— Ponieważ sieć nie jest spleciona jak należy. Wykonałaś robotę źle. Jeszcze raz! I nie…
— I nie mam zamiaru wysłuchiwać tego rodzaju gadki od kogoś takiego jak ty, nadpływowcze.
Tobą położył ręce na ramionach dziewczyny.
— Lea, Lea. Nie powinnaś odzywać się w ten sposób do naszych przyjaciół.
— Przyjaciół? — Dziewczyna rzuciła imponującym stekiem przekleństw. Tobą zbladł i oddalił się od niej z przerażeniem. Dura wzięła sznurek wyrzucony przez Leę.
— Być może Mur nie wyjaśnił wszystkiego — odezwała się swobodnie. — Musisz pleść sznurek podwójnie, żeby zwiększyć wytrzymałość sieci. — Pociągnęła kawałki liny, pokazując, jaka jest mocna.
— Ale sposób, w jaki on do mnie mówi…
— Ta plecionka to świetny kawał roboty. — Dura spojrzała na dziewczynę. — Ty ją wykonałaś?