— Tak, ale…
Dura uśmiechnęła się.
— Istoty Ludzkie potrzebują wielu lat praktyki, żeby się nauczyć tak dobrego wyplatania, a ty już prawie opanowałaś tę umiejętność.
Oszołomiona tą pochwałą Lea musiała bardzo się wysilać, żeby zachować gniewną minę. Odgarnęła z czoła wymyślnie ufarbowane włosy.
Dura podała jej sznurek.
— Z niewielką pomocą Mura osiągniesz taką wprawę, że będę przychodziła do ciebie na lekcje. Chodź, Tobą, zróbmy przerwę. Chciałabym zobaczyć, jak sobie radzi Adda.
Kiedy odlatywali, Dura obejrzała się, bardzo dyskretnie, i zobaczyła, że Mur i Lea niechętnie zbliżają się do siebie i znowu chwytają kawałki sznurka.
Była zadowolona z rozładowania drobnego konfliktu. W skry-tości ducha cieszyła się, że jej współplemieńcom udaje się dostosowywać do sytuacji, którą zastały tu, na Biegunie, a w dodatku idzie im to lepiej niż niektórym mieszkańcom Miasta.
Dura spodziewała się, że Istoty Ludzkie będą wstrząśnięte i rozczarowane, kiedy po długiej podróży-przez niebo zastaną tylko rozpraszającą się chmurę szczątków. Zareagowały o wiele spokojniej, niż przewidywała… zwłaszcza gdy znowu ujrzały swoje dzieci. Po prostu nie miały pojęcia, czego tu oczekiwać. Nie mogły wyobrażać sobie Parz w całej jego świetności — podobnie jak ona, zanim została tu przywieziona przez Tobę. Już sama liczba mieszkańców, potężne, tajemnicze silniki, drogocenne przedmioty porozrzucane wręcz niedbale w Powietrzu — to wszystko musiało się wydać małej grupce jej ziomków wystarczająco wspaniałe.
Część nieregularnego, rozszerzającego się obłoku została odgrodzona i była traktowana, nieformalnie, jako rejon szpitala. Dura i Tobą przepchnęli się przez kłębowisko szczątków i zaczęli mijać szeregi pacjentów, unoszących się wygodnie w Powietrzu i luźno powiązanych linami. Dziewczyna zerkała na nich ukradkiem, nieco zakłopotana. Wielu ludzi odniosło tak poważne obrażenia, że nie mogło liczyć na całkowite odzyskanie sprawności. Niemniej jednak, poszkodowani byli otoczeni fachową opieką. Bandaże i łubki wydawały się nienaruszone i czyste.
Zniszczenie Parz miało przynajmniej tę dobrą stronę, że odbyło się na wielką skalę. Dzięki temu wiele mniejszych przedmiotów — na przykład sprzęt medyczny — zostało po prostu wyrzuconych w Powietrze i nie uległo uszkodzeniu.
Kiedy zbliżyli się do prowizorycznego szpitala, powitał ich Muub, dawny lekarz Dworu. Medyk zarzucił swą niepraktyczną elegancję; miał na sobie ubiór przypominający kaftan Poławiacza, zaopatrzony w mnóstwo kieszonek. Zamiast błyszczącej łysiny, uwagę przykuwał jego promienny uśmiech. Dura nigdy nie widziała lekarza w tak dobrym nastroju — sprawiał wrażenie szczęśliwego, wręcz wyzwolonego.
Muub zaprowadził ich do Addy. Stary nadpływowiec dryfował z ponurą miną obok wypchanego, zapieczętowanego kokonu. Dura wiedziała, że w kokonie znajduje się Bzya, okaleczony Poławiacz, który wciąż mógł co najwyżej bełkotać prawie niezrozumiale przez to, co zostało z jego ust. Bzya najwyraźniej spał, lecz Adda był zadowolony, że może czuwać przy swoim przyjacielu, pielęgnować go, ilekroć zachodziła taka potrzeba, i pomagać w ten sposób Jool i jej córce Shar (która wróciła z farm sufitowych).
Stary myśliwy uścisnął Durę i wypytał ją o pozostałe Istoty Ludzkie. Córka Logue'a opowiedziała mu o Murze i Lei.
— Istnieją sporne kwestie — dodał Muub. — Jednakże wasi nadpływowcy dobrze współpracują z obywatelami Parz. Zgodzisz się ze mną, Adda?
— Może — burknął stary człowiek, jak zawsze z kwaśną miną. — A może nie. Może „dopasowujemy się" zbyt łatwo. Dura uśmiechnęła się.
— Jesteś strasznym cynikiem, kochany Addo. Nikt nie zmuszał Istot Ludzkich, żeby tu przybyły i pomagały społeczności Miasta w uprzątaniu gruzów.
— Aczkolwiek bardzo się cieszymy, że tu jesteście — rzekł lekarz wylewnie. — Bez waszych silnych, nadpływowych mięśni nie zrobiliśmy nawet połowy tego, co już zostało wykonane.
— Jasne. Pod warunkiem, że nie będziemy używali naszych „silnych, nadpływowych mięśni" do budowy kolejnej miłej, schludnej klatki dla siebie samych.
— Daj spokój, Adda — odezwała się Dura.
— Ale przecież nigdy nie byliście w klatce — powiedział Tobą Mixxax zdenerwowanym głosem. — Nic nie rozumiem. Medyk uniósł ręce.
— Adda ma rację. Odbudowując nasze Miasto, powinniśmy zastanowić się również nad odbudową naszych serc. Istoty Ludzkie były w klatce. Tobą. Tak jak my wszyscy: w klatce ignorancji, uprzedzeń i przemilczeń.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie.
— Naprawdę popierasz coś takiego?
— Czy my w ogóle potrzebujemy Miasta? — zapytał stary nadpływowiec z ironią w głosie. — Może przyszła pora, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa bez niego.
Dura potrząsnęła głową.
— Chyba nie zgodzę się z tobą. Korzyści wiążące się z istnieniem Miasta — stabilność, składnica wiedzy, dostęp do usług medycznych — pomogą wszystkim osobom zamieszkującym Płaszcz. — Przygwoździła Muuba zdecydowanym spojrzeniem. — Nieprawdaż?
Lekarz skinął głową z powagą.
— Nigdy nie osiągnęlibyśmy postępu, bazując na uprawie pól. Jednakże Miasto nie może znowu stać się więzieniem-twier-dzą. Właśnie dlatego planujemy stworzenie wielu społeczności satelickich, z Miastem jako centrum. Nie powinniśmy więzić ludzkości w jednym miejscu, które tak łatwo może ulec zniszczeniu z zewnątrz — i za sprawą naszych serc.
Adda prychnął.
— Mówisz o naturze ludzkiej. Cóż ją powstrzyma od powtórzenia odwiecznych błędów, jeśli chodzi o więzienia i twierdze?
— Tylko uparty i nieprzerwany wysiłek dobrych mężczyzn i kobiet — odparł medyk spokojnie. — Hork dąży do tego samego. Mówi o nowych strukturach władzy — o radach przedstawicielskich, za których pośrednictwem wszyscy mieszkańcy Płaszcza mieliby wpływ na rządzenie.
— Znam Horka i trochę trudno mi w to uwierzyć — przyznała Dura.
— Wobec tego musisz się postarać w to uwierzyć — powiedział Muub surowo. — Dura, Hork nie jest jakimś sentymentalnym marzycielem. Wie, jaka jest rzeczywistość, i potrafi sobie z nią radzić. Rozumie, że bez pradawnej mądrości Istot Ludzkich — bez waszej wiedzy dotyczącej Wojen Rdzeniowych i możliwości odzyskania części starożytnej technologii — Miasto zostałoby zmiecione przez atak Xeelee i nawet nie mielibyśmy pojęcia, dlaczego. Być może cała rasa uległaby zagładzie… Potrzebujemy siebie nawzajem. Hork godzi się z tym i chce mieć pewność, że nie stracimy tego, co już uzyskaliśmy. Z pewnością jego dzisiejsza litania jest dowodem dobrej woli. Może moglibyśmy ułożyć nową, połączoną filozofię zawierającą najlepsze elementy wszystkich nurtów — filozofii Xeelee, kultu Koła — i stworzyć nową wiarę, która by nas poprowadziła… Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
— Może. Ale najpierw będziemy musieli poskładać Parz do kupy.
Adda potarł nos.
— Zapewne. Jednak Farr chyba nam w tym nie pomoże.
— Rzeczywiście — odparła Dura. — Postanowił wrócić do Morza Kwantowego w nowej, ulepszonej „Latającej Świni". Chce znowu odnaleźć Kolonistów. Niemniej zrozumiał, że potrzebuje trochę czasu, żeby najpierw odbudować własny świat, a dopiero potem wyruszy na podbój innych…
— Spore ambicje — rzekł Muub, uśmiechając się blado. — Wielu z nas interesuje to, czego dowiedzieliście się o Kolonistach… i o potężnych silnikach Ur-ludzi na Biegunie Północnym. Oczywiście nie mamy pojęcia, jak odbyć podróż dłuższą niż kilkadziesiąt metrów od Bieguna Południowego, a co dopiero mówić o przekroczeniu równika… ale coś wymyślimy.