— Dlaczego miałby istnieć jakikolwiek sposób? — zagadnął Adda cynicznie. — Pamiętaj, że Gwiazda stanowi nieprzyjazne środowisko. Zaburzenia wbiły nam do głów, że powinniśmy zabiegać o jakieś bezpieczne schronienie. Nie mamy gwarancji, że zdołamy dokonać czegoś więcej ponad to, co możemy zrobić teraz. Ostatecznie Ur-ludzie zostawili nas, byśmy zginęli razem z Gwiazdą; nie wierzyli, że czeka nas jakakolwiek przyszłość.
— Być może. — Muub uśmiechnął się. — Ale kto wie, jak było. Rozważ następującą rzecz. A jeśli Ur-ludzie wcale nie chcieli, żebyśmy ulegli zagładzie w momencie, gdy Gwiazda uderzy w Pierścień? Jeśli zostawili nam do dyspozycji jakieś sposoby ucieczki?
— Na przykład tunel do planety — odezwała się Dura.
— Albo — dorzucił lekarz — nawet statek. Samochód powietrzny, który mógłby podróżować poza obrębem Gwiazdy. — Popatrzył na Skorupę i na jego twarzy odmalowała się nieokreślona satysfakcja. — Co znajduje się za dachem przykrywającym nasz świat? Widziałaś przelotnie inne gwiazdy, Dura — setki, miliony gwiazd. Każda z nich może być siedliskiem życia; tamci ludzie nie są tacy jak my, ale również wywodzą się z rasy Ur-ludzi… A jeszcze dalej znajdują się sami Ur-ludzie, wciąż usiłujący realizować swoje mroczne cele. Zobaczyć to wszystko — cóż to byłaby za nagroda! Tak, Adda, wielu z nas autentycznie interesuje to, co może istnieć na drugim Biegunie… Jednakże nawet odkrycie tamtych cudów powiedziałoby nam bardzo mało o prawdziwej historii naszego wszechświata. W jakim celu powstał Pierścień Boldera? Jakie są rzeczywiste intencje Xeelee — kim jest wróg, którego tak bardzo się obawiają, i gdzie się znajduje? — Medyk uśmiechnął się, ale był zamyślony. — Nie chcę umierać, nie poznawszy odpowiedzi na te pytania, ale wydaje się to nieuniknione…
W otwartym sercu Miasta, setki ludzi dalej, zabrzmiały kobzy: to Hork wzywał swoich obywateli. Muub szybko pożegnał się z przyjaciółmi.
Dura zaczęła przedzierać się wraz z Addą do środkowej części obłoku szczątków. Falowali spokojnie. W pewnym momencie Dura wsunęła dłoń w rękę wiekowego myśliwego.
— Przebyliśmy długą drogę, córko Logue'a — odezwał się starzec.
Dura zerknęła na jego twarz podejrzliwie, ale nie dostrzegła ironii. Adda odwzajemnił się czułym spojrzeniem, które dotychczas rzadko u niego widywała.
Pokiwała głową.
— Rzeczywiście… — A niektórzy z nas przebyli dłuższą drogę niż inni, pomyślała. — Jak się miewa Bzy a? Adda pociągnął nosem.
— Jakoś żyje. Cieszy się tym, co ma. Wydaje mi się, że to i tak dużo. Ma teraz przy sobie Jool i Shar…
— I ciebie — dodała. Nie odpowiedział.
— Myślisz, że zostaniesz z nimi?
Wzruszył ramionami, jakby demonstrując dawne przykre usposobienie, ale nadal miał łagodny wyraz twarzy. Uścisnęła jego rękę.
— Cieszę się, że znalazłeś dom — powiedziała. Kiedy zbliżyli się do Koła w środku chmury szczątków, jeszcze raz usłyszeli piskliwy, wyraźny głos Muuba, który przemawiał do zbierającego się tam tłumu.
— … Kult Xeelee, który kładł nacisk na wyższe cele, a nie na bieżące sprawy, był nie do przyjęcia dla zamkniętej, kontrolowanej społeczności Parz. Władze uważały, że tylko stłumienie tych elementów — wypędzenie czcicieli Xeelee, usunięcie podczas Reformacji wszelkich prawdziwych informacji o przeszłości — pozwoli Miastu przetrwać… Myliły się. Natura ludzka zawsze dojdzie do głosu, nawet pomimo najsurowszych ograniczeń. Nadpływowcy zachowali pradawną wiedzę w niemal nienaruszonym stanie; przekazywali ją z pokolenia na pokolenie, z rzadka tylko uciekając się do archiwów czy zapisków. Na terenie ogołoconym z religii i wiedzy rozkwitały nowe wierzenia — takie jak kult Koła. — Muub zawahał się. Nie mogąc zobaczyć lekarza, Dura przypomniała sobie, że siatkówki jego oczu na krótko mętniały, powodując utratę czujnego wyrazu twarzy medyka, ilekroć pochłaniały go jakieś wizje. — Ciekawe, że zarówno wśród wygnanych Istot Ludzkich, jak i w przypadku równie upośledzonych mieszkańców Dołu, tu w Parz, bogata wiedza z przeszłości zachowała się wyłącznie dzięki przekazom ustnym. Jeśli wszyscy wywodzimy się od gwiezdnych inżynierów — z wyselekcjonowanej grupy bardzo inteligentnych ludzi — być może nie powinien nas dziwić ten przejaw aktywności umysłowej, kontynuowanej przez pokolenia. W gruncie rzeczy, systematyczne marnowanie takiego talentu wydaje się zbrodnią. O ileż więcej człowiek mógłby dokonać w tej Gwieździe, gdyby nie śmieszne uprzedzenia i przesądy…
Adda prychnął.
— Obłudny stary pierdziel. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
— Żałuję, że nie mogę zobaczyć twarzy Horka, jak faluje i jest zmuszony tego słuchać — uzupełnił stary myśliwy.
— Może mylisz się co do niego.
— Może. Ale przecież — wycedził (Durze wydało się, że starzec ostrożnie próbuje znaleźć właściwe słowa) — nigdy nie byłem tak blisko niego jak ty.
Znowu uważnie przyjrzała się staremu człowiekowi. Zastanawiała się, ile wiedział, albo co potrafił wyczytać z jej twarzy. Obserwował ją, oczekując jakiejś reakcji. Jego pokiereszowane oblicze nie zdradzało żadnych emocji.
Ale jaka powinna być jej reakcja? Czego właściwie teraz chciała?
Tyle się wydarzyło od tamtego pamiętnego Zaburzenia — tego, które zabrało jej ojca. Wiele razy myślała, że jej życie już się skończyło — właściwie od chwili, gdy znalazła się na pokładzie „Latającej Świni" w Porcie Parz, nigdy nie wierzyła, że wróci do Płaszcza. Uświadomiła sobie, iż teraz po prostu cieszy się, że nie zginęła. I wiedziała, iż nigdy nie zapomni o tym prostym fakcie i że będzie on dla niej natchnieniem do końca życia.
A mimo to…
A mimo to przeżyte doświadczenia zmieniły ją. Zobaczyła tak wiele — podróżowała dalej i zrobiła więcej niż jakikolwiek człowiek od czasów samych Kolonistów — że już nie mogłaby wrócić do ciasnego życia mieszczucha, a tym bardziej do świata Istot Ludzkich.
W roztargnieniu splotła ręce na brzuchu. Przypomniała sobie tę jedyną chwilę namiętności z Horkiem. Wtedy myślała, że czeka ją pewna śmierć w głębinach Podpłaszcza i zlekceważyła wewnętrzne, intensywne pragnienie, by być samą. Przez chwilę doświadczała odrobiny ludzkiego ciepła. Zresztą były Przewodniczący okazał się mądrzejszy, niż sądziła na początku. Jednakże gdy przebywali w komnacie Ur-ludzi, zajrzała w głąb jego duszy i to, co tam zobaczyła — złość, desperację, chęć znalezienia czegoś, za co warto byłoby umrzeć — odrzuciło ją.
Hork nie mógł być towarzyszem jej życia.
— Zmieniłam się, Adda — powiedziała. — Ja…
— Nie. — Patrzył jej w oczy i kręcił głową ze smutkiem. — W gruncie rzeczy nie. Byłaś sama, zanim zdarzyło się to wszystko — zanim zjawiliśmy się tutaj — i nadal jesteś sama, prawda?
Westchnęła.
— Skoro tak ma być — odparła nieco szorstkim tonem — może powinnam się z tym pogodzić. — Odwróciła się. Za przesłaniającym Parz obłokiem szczątków widziała pola sufitowe zagłębia: gołe, całkowicie pozbawione upraw, a mimo to jakby odnowione. — Może właśnie tam się wybiorę — oznajmiła.
Odwrócił się i spojrzał.
— I co? Zostaniesz farmerem? Będziesz robiła pszeniczną papkę dla mas? Ty? Wyszczerzyła zęby.
— Nie. Chcę mieć swoje własne miejsce… małą oazę porządku w całej tej pustce.
Adda prychnął pogardliwie, ale uścisnął palce Dury z łagodną serdecznością.