Выбрать главу

Sieć zadrżała w uścisku Dury. Szorstkie włókna wrzynały się w dłonie. Ostry ból pomógł jej gwałtownie wrócić do rzeczywistości. Westchnęła. Zebrała siły, gdyż znowu ogarnęło ją znużenie.

— Dura! Dura!

Z odległości kilku ludzi dobiegł do jej uszu piskliwy, wystraszony dziecięcy głos. Uczepiona Sieci jedną ręką, obróciła się i zobaczyła swojego braciszka, który zawisł w Powietrzu niczym porzucony strzęp odzieży i mięsa, falował właśnie w kierunku siostry.

Kiedy Farr dotarł do Dury, objęła go ramieniem. Dzięki jej pomocy oplótł rękami i nogami sznury Sieci. Oddychał ciężko i dygotał, a krótkie włosy porastające jego czaszkę pulsowały w zetknięciu z ruchami nadcieczy.

— Odrzuciło mnie — powiedział między jednym haustem Powietrza a drugim. — Straciłem swoje prosiątko.

— Widzę. Dobrze się czujesz?

— Chyba tak. — Spojrzał na siostrę szeroko otwartymi, pustymi oczami, a potem zaczął się przyglądać niebu, jak gdyby chciał odszukać przyczynę, dla której utracił poczucie bezpieczeństwa. — To jest okropne, prawda, Dura? Czy umrzemy?

Niedbale przeczesała jego sztywne włosy palcami.

— Nie — odparła z przekonaniem, na które nie mogłaby się zdobyć, gdyby była sama. — Nie umrzemy. Ale zagraża nam niebezpieczeństwo. A teraz bierzmy się do roboty. Musimy złożyć Sieć, żeby nie uległa zniszczeniu podczas kolejnej niestabilności. — Pokazała mały supeł, który wydawał się luźno zawiązany. — Tam. Rozwiąż go. Tak szybko, jak tylko możesz.

Zagłębił drżące palce w węzeł i zaczął podważać sznury.

— Ile mamy czasu do uderzenia następnej fali?

— Wystarczająco dużo, by zdążyć — odparła stanowczo. Chciała się upewnić, że ma rację. Nadal ciągnąc oporne supły, zerknęła na Północ, na nadpływ — stamtąd miała przyjść następna fala.

Natychmiast uświadomiła sobie, że się myliła. Dookoła Sieci zabrzmiały zdziwione i coraz bardziej przerażone głosy. Minęło zaledwie kilka uderzeń serca, gdy usłyszała pierwsze okrzyki.

Zbliżała się do nich kolejna fala. Dziewczyna coraz wyraźniej słyszała narastający zgiełk cieplnych fluktuacji. Nowa niestabilność była potężna — głęboka na co najmniej pięciu, sześciu ludzi. Dura obserwowała zjawisko jak zahipnotyzowana; jej palce znieruchomiały. Fala pędziła ku córce Logue'a szybciej niż wszystkie inne, które dotąd pamiętała, a w miarę zbliżania się jej amplituda ulegała coraz większemu pogłębieniu, jakby korzystała z energii Zaburzenia. Oczywiście wzrostowi amplitudy towarzyszył wzrost prędkości. Niestabilność była napierającą superpozycją falowych kształtów, skupionych wokół przemieszczającej się linii wirowej; skupiskiem poruszającym się spiralnie wokół tej linii i, jak się zdawało Durze, przypominającym wrogie zwierzę brnące ku niej.

— Nie damy rady przed nią uciec, prawda? — zagadnął Farr. Nastąpiła chwila bezruchu, niemal spokoju. W głosie jej brata, który wciąż jeszcze przechodził młodzieńczą mutację, nagle zabrzmiała nad podziw dojrzała mądrość. Dura poczuła ulgę: przynajmniej nie będzie musiała go okłamywać.

— Nie — przyznała. — Byliśmy zbyt powolni. Myślę, że fala uderzy w Sieć. — Czuła się dziwnie oddalona od osaczającego ich niebezpieczeństwa, jak gdyby rozpamiętywała wydarzenia odległe w czasie i przestrzeni.

Zaraz potem, gdy wszystko to runęło w ich stronę, zmarszczka zaburzenia odchyliła się od naturalnego kierunku linii wirowych, przybierając wymyślne i nieprawdopodobne kształty. Mogło się wydawać, że przekroczona została granica elastyczności ośrodka i linia wirowa, poddana nieznośnym obciążeniom, zaczęła im ulegać.

Widok był piękny, wręcz zniewalający. I oddalony zaledwie o długość kilku ludzi.

Dura usłyszała cienki głos starego Addy, który znajdował się gdzieś po drugiej stronie Sieci.

— Uciekajcie od Sieci! Uciekajcie od Sieci!!!

— Rób, jak mówi! No dalej! — krzyknęła do brata.

Farr podniósł głowę. Wciąż przywierał do sznurów; jego oczy wyrażały pustkę, jak gdyby nie odczuwał już strachu ani zdziwienia. Dura uderzyła go pięścią po ręce.

— No, chodź!

Chłopiec krzyknął i oderwał ręce i nogi od Sieci. Z zaskoczeniem spojrzał na siostrę; jego okrągła twarz przypominała zaniepokojone dziecko, a nie dorosłą, zdumioną i przerażoną osobę. Dura chwyciła go za rękę.

— Farr, musisz falować tak, jak nigdy dotąd. Trzymaj mnie za rękę; będziemy razem…

Odepchnęła się od Sieci energicznym wyrzutem nóg. Przez kilka pierwszych chwil wydawało się, że holuje za sobą brata. Jednak wkrótce chłopiec zaczął falować, synchronizując ruchy z siostrą, i oboje błyskawicznie uciekli od skazanej na zagładę Sieci, wijąc się w gęstym Magpolu.

Falując i ciężko dysząc, Dura obejrzała się za siebie. Niestabilność spinowa, otrząsnąwszy się, wędrowała poprzez Powietrze na podobieństwo śmiercionośnej, błękitnobiałej czarodziejskiej różdżki. Sunęła ku Sieci i ludziom, którzy kurczowo się jej trzymali. Przypominała fantastyczną zabawkę. Świeciła bardzo intensywnie, a emitowany przez nią donośny szum cieplny prawie zagłuszał myśli. Kwik uwięzionych świń powietrznych był przeraźliwie zimnopiskliwy. Durze przypomniało się stare zwierzę, z którym na wpół rozumiała się przez tamtą krótką, osobliwą chwilę. Zastanawiała się, ile to biedne stworzenie pojmowało z wydarzeń, które miały nastąpić.

Najwyżej połowa Istot Ludzkich usłuchała rady starego Addy. Reszta wciąż przywierała do Sieci, wstrząśnięta i zapewne sparaliżowana lękiem. Ciężarna Dia sunęła niezdarnie w Powietrzu wraz z Murem. Philas gorączkowo i bezsensownie szarpała Sieć, mimo że jej mąż, Esk, błagał ją, by uciekała. Dura pomyślała, że Philas zapewne wyobraża sobie, iż jej gesty, niczym magiczne zaklęcia, spowodują odepchnięcie niestabilności.

Córka Logue'a wiedziała, że niestabilności rotacyjne szybko wytracają energię. Niedługo, całkiem niedługo, ten niesamowity demon zniknie, a Powietrze znowu będzie spokojne i puste. I rzeczywiście, błyszcząca, hałaśliwa, cuchnąca kwaśnymi fotonami niestabilność wyraźnie kurczyła się w miarę zbliżania do Sieci. Jednakże od razu stało się oczywiste, że to zanikanie nie jest wystarczająco szybkie…

Ze straszliwym, donośnym jak tysiąc głosów jękiem niestabilność wdarła się w Sieć.

* * *

Przypominało to uderzenie pięścią w sukno.

Powietrze wewnątrz Sieci utraciło nadciekłość i zamieniło się w zesztywniałą, wzburzoną masę, skłębioną i miotającą się niby jakaś oszalała bestia. Dura widziała pękające węzły. Sieć rozrywała się, niemal z wdziękiem, na małe fragmenty — na postrzępione kawałki sznurów, do których przywierali dorośli i dzieci.

Stado świń powietrznych zostało ciśnięte w Powietrze, jakby zmiotła je gigantyczna ręka. Dziewczyna zauważyła, że niektóre z tych zwierząt, zapewne martwe lub zdychające, zawisły bezwładnie podtrzymywane przez Magpole tam, gdzie odepchnęła je burza. Pozostałe mknęły przez Powietrze, puszczając wiatroodrzuty błękitnego gazu.

Jakiś mężczyzna, kurczowo uczepiony sznurowej tratwy, został wessany w środek niestabilności.

Przy tak dużym dystansie Dura nie miała pewności, ale wydawało jej się, że rozpoznaje Eska. Znajdowała się w odległości kilkudziesięciu ludzi od Sieci — tak daleko, że nawet nie mogłaby go zawołać, a co dopiero udzielić pomocy, a jednak widziała przebieg wydarzeń tak wyraźnie, jakby zmierzała ku śmiertelnemu łukowi ramię w ramię ze swoim zagubionym kochankiem.