Trzymając kurczowo fragment Sieci, Esk potoczył się przez płaszczyznę drżącej, uformowanej w łuk niestabilności i zaczął nierówno krążyć dookoła niej. Był bezwładny jak szmaciana lalka. Jego trajektoria szybko wytraciła energię; nie stawiając oporu, poruszając się po spirali, dotarł do środka i zaczął orbitować wokół łuku jak obłąkane prosiątko powietrzne.
Ciało mężczyzny eksplodowało. Odsłonięta klatka piersiowa i jama brzuszna nasuwały skojarzenie z otwierającymi się oczami, zaś kończyny odrywały się od korpusu swobodnie, zupełnie jak w zabawce.
Farr wydał nieartykułowany okrzyk. Użył głosu po raz pierwszy od momentu, gdy zostali odepchnięci od Sieci.
Dura przechyliła się i mocno ujęła jego dłoń.
— Posłuchaj mnie! — krzyknęła, starając się zagłuszyć ciągły szum fali cieplnej. — To nie było tak groźne, jak wyglądało. Kiedy Esk uderzył w łuk, od dawna nie żył. — Mówiła prawdę. Gdy tylko mężczyzna znalazł się w rejonie, w którym uległa załamaniu nadciekłość Jego procesy życiowe — oddychanie, krążenie, praca mięśni, wszystko, co zależało od wykorzystania nadciekłości Powietrza — musiały się zakończyć. Z chwilą, gdy stracił siły, a Powietrze w nadprzepuszczalnych naczyniach włosowatych jego mózgu uległo skrzepnięciu, zapewne czuł się, jakby łagodnie zasypiał.
Córka Logue'a miała nadzieję, że właśnie tak było.
Niestabilność przeszła przez Sieć i pożeglowała ku niebu, kontynuując swą bezowocną wyprawę na Południe. Dura jeszcze zdążyła zauważyć, że łuk kurczy się i wyczerpuje swą energię.
Przedtem zniszczył obozowisko równie skutecznie jak ciało biednego Eska.
Dziewczyna przyciągnęła do siebie Farra, bez trudu przezwyciężając łagodny opór Magpola, i pogłaskała go po włosach.
— Chodź — rzekła. — Już po wszystkim. Wracajmy. Zobaczymy, co da się zrobić.
— Nie — odparł, kurczowo przywierając do siostry. — To się nigdy nie kończy, prawda?
Pomiędzy błyszczącymi, dopiero co ustabilizowanymi liniami wirowymi krążyły małe grupki nawołujących się ludzi. Dura falowała między nimi, próbując odszukać Logue'a lub przynajmniej zebrać informacje dotyczące jego losu. Cały czas mocno trzymała Farra za rękę.
— Dura, pomóż nam! Och, na krew Xeelee, pomóż nam!
Głos dochodził do niej z odległości kilkunastu ludzi; męski, ale wysoki, piskliwy i zdesperowany. Dziewczyna okręciła się w Powietrzu, nie mając pojęcia, skąd jest przyzywana.
Farr chwycił ją za ramię, wskazując miejsce.
— Tam. To Mur, nad tamtym kawałkiem Sieci. Widzisz? Wygląda na to, że jest z nim Dia.
Dia była w zaawansowanej ciąży… Dura pociągnęła brata za rękę i błyskawicznie zaczęła falować przez Powietrze.
Mur i Dia wisieli w Powietrzu sami. Byli nadzy i pozbawieni czegokolwiek. Mężczyzna trzymał żonę za ramiona i kołysał jej głowę. Dia wyciągnęła się i lekko rozchyliła nogi, splótłszy dłonie na dolnej części obwisłego brzucha.
Na młodej twarzy Mura malował się upór i chłodna determinacja. Popatrzył na Durę i Farra nagle pociemniałymi oczami.
— Już pora na nią. Rodzi za wcześnie, ale Zaburzenie… Będziecie musieli mi pomóc.
— Dobrze. — Dura oderwała ręce Dii od jej łona. Uczyniła to delikatnie, ale stanowczo, a potem szybko przesunęła palcami po nierównym wybrzuszeniu. Czuła, że dziecko słabo napiera kończynami na ścianki, które wciąż je krępowały. Główka była ułożona nisko, w okolicach miednicy. — Myślę, że główka zaklinowała się — oznajmiła Dia nie spuszczała z niej oczu. Jej młodą, pociągłą twarz wykrzywiał ból. Dura próbowała się do niej uśmiechać.
— Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Jeszcze tylko chwila…
Dia syknęła, marszcząc twarz z bólu.
— Do diabła, zrób coś.
— Jasne.
Dura rozejrzała się z desperacją. Powietrze wokół nich nadal było puste, a najbliższe Istoty Ludzkie znajdowały się w odległości kilkudziesięciu ludzi. Musieli zatem liczyć tylko na siebie.
Na chwilę zamknęła oczy. Usiłowała oprzeć się pokusie szukania Logue'a. Skupiła się, poszukując dodatkowych sił.
— Wszystko będzie dobrze — powiedziała. — Mur, trzymaj ją za szyję i ramiona. Będziesz musiał nacisnąć tutaj. Jeżeli uda ci się lekko falować, utrzymasz się w miejscu i…
— Wiem, co robić — warknął Mur. Wciąż przytulając do piersi małą głowę Dii, ścisnął ją za ramiona i powoli zafalował jego mocne nogi młóciły Powietrze.
Dura poczuła się niezręcznie, nie na swoim miejscu. A niech to, pomyślała. Wiedziała, że reaguje zbyt nerwowo. Do diabła, przecież nigdy dotąd nie robiłam tego samodzielnie! Czego oni się spodziewają…? Co dalej?
— Farr, będziesz musiał mi pomóc. Chłopak krążył w Powietrzu z rozdziawionymi ustami w odległości jednego człowieka.
— Dura Ja…
— No chodź, nie ma tu nikogo innego — rzekła Dura. Kiedy się zbliżył, szepnęła: — Wiem, że jesteś przerażony. Też jestem przerażona, ale nie tak bardzo jak Dia. To nie jest aż takie trudne. Poradzimy sobie.
Pod warunkiem, że nie zdarzy się nic złego, pomyślała.
— Dobrze — odparł Farr. — Co mam robić? Córka Logue'a złapała prawą nogę Dii i mocno objęła palcami jej łydkę. Śliskie od potu powietrznego mięśnie kobiety dygotały. Jej nogi powoli rozchylały się, a pochwa otwierała się niczym małe usta, łagodnie trzeszcząc.
— Chwyć ją za drugą nogę — rozkazała bratu Dura. — Tak jak ja. Złap ją mocno — będziesz musiał ciągnąć z całej siły. Farr zawahał się. Był wyraźnie przerażony, ale usłuchał siostry. Dziecko przemieściło się jeszcze bardziej w rejon miednicy.
Wyglądało to tak, jakby kąsek jedzenia znikał w ogromnym przełyku. Dia odchyliła głowę i jęknęła. Napięte mięśnie jej szyi były widoczne pod skórą.
— Już czas — stwierdziła Dura. Szybko rozejrzała się. Wraz z Farrem trzymali Dię za kostki u nóg. Mur zaczął intensywnie falować. Ciągnął żonę za ramiona, dzięki czemu mała grupa powoli dryfowała w Powietrzu. Zarówno Mur, jak i Farr nie spuszczali wzroku z twarzy Dury.
Dia znowu krzyknęła, wydając nieartykułowany jęk. Dura odchyliła się do tyłu, chwyciła łydkę Dii i mocno naparła nogami na Magpole.
— Farr! — zawołała. — Rób to, co ja. Musimy rozszerzyć jej nogi. No, śmiało, nie bój się.
Chłopiec przez moment obserwował siostrę, potem również się odchylił, naśladując jej falowanie. Mur krzyczał i z całej siły odciągał żonę, równoważąc wysiłki rodzeństwa.
Nogi Dii rozchyliły się dość łatwo. Kobieta zawyła. Ręce Farra ześlizgnęły się z jej targanej konwulsjami łydki. Był tak wstrząśnięty, że wyglądał jak zagubiony w Powietrzu. Wybałuszył oczy. Dia odruchowo zacisnęła rozdygotane uda.
— Nie! — krzyknął Mur. — Farr, trzymaj ją! Teraz nie wolno ci przestać!
Syn Logue'a nie potrafił ukryć zdenerwowania.
— Ale sprawiamy jej ból.
— Nie.
Do diabła, pomyślała Dura, Farr powinien wiedzieć, co się tutaj dzieje.
Miednica Dii była podtrzymywana na zawiasach. Tuż przed porodem tkanka chrzestna łącząca jej dwa segmenty miała się rozpuścić we krwi, co umożliwiłoby swobodne otwarcie miednicy. Kanał rodny i pochwa już się rozciągały, powodując znaczne rozwarcie. Wszystkie części organizmu współdziałały, tak aby główka dziecka wydostała się z łona. To łatwe, pomyślała Dura. A jest łatwe dlatego, że Ur-ludzie zaplanowali poród w ten sposób; być może sami nie rodzili z taką łatwością…