Rauc jęczała żałośnie. Dura, mimo woli, przypominała sobie sceny z ostatniego Zaburzenia, a zwłaszcza implozję Eska podczas przelotu wokół zdradzieckiej linii wirowej. Starała się skupić na podmuchach Powietrza, które atakowało jej gołą skórę, na jego rozrzedzonym, nienaturalnym smaku, na śmiercionośnym iskrzeniu linii wirowych. Liczyła się tylko teraźniejszość — teraźniejszość i przetrwanie choćby następnej chwili.
Warstwa linii wirowych gęstniała, w miarę jak zbliżały się one coraz liczniej do Skorupy, daremnie usiłując uciec z Gwiazdy. Unikanie ich było teraz o wiele trudniejsze — przemykały obok Dury niby nieskończenie długie, zakrzywione ostrza. Musiała wyginać się to do tyłu, to do przodu i kluczyć między nimi. Niestabilności również stawały się coraz bardziej widoczne. Wzburzenia, prawie wielkości człowieka, maszerowały wzdłuż podążających w górę linii, pogłębiając się i zwiększając prędkość. Było coś przerażająco pięknego w widoku skomplikowanych falistych form, wysysających energię z linii wirowych i podążających do przodu. Powietrze wypełniał ogłuszający, przytłaczający ryk fali cieplnej.
Dura zaczęła odczuwać ból w rękach i nogach, które już i tak zesztywniały po długiej zmianie. Odnosiła wrażenie, że Powietrze z trudem przepycha się przez jej płuca i naczynia włosowate. Zauważyła jednak, że w miarę jak przenika wraz z Rauc rozpędzoną gęstwinę wirową i zagłębia się w Płaszcz, linie zaczynają się przerzedzać. Z ulgą spojrzała w dół i zobaczyła, że zbliżają się do miejsca, w którym linie wprawdzie przecinają Powietrze z oszałamiającą prędkością, ale odstępy między nimi wydają się normalne. Nieco dalej Powietrze było prawie wolne od nich, chwilowo oczyszczone z zawirowań.
Dura puściła dłoń Rauc i zaryzykowała spojrzenie za siebie.
Linie wirowe unosiły się ku Skorupie, wycinały sobie drogę w materii jądrowej i wciskały się między złożone jądra materii Skorupy. Docierając do leśnego sufitu, uderzały w niego niesta-bilnościami i wyrzucały fragmenty materii daleko w Powietrze.
Niszczyły farmę sufitową Qosa Frenka. Uprawy, które doglądała jeszcze tak niedawno, teraz były wyrywane z korzeniami, a napęczniałe kłosy pszenicy rozsypywały się w Powietrzu. Jak na ironię, Dura zobaczyła, że młode drzewka Skorupy, mocno zakorzenione w leśnym sklepieniu, wytrzymywały agresję burzy spinowej, której nie oparła się zmutowana trawa.
Nieopodal, na środku farmy, burza odrywała budynki przycumowane do sufitu Skorupy; jeden z nich wybuchł i zamienił się w grad drewnianych odłamków. Z pól i zabudowań całego gospodarstwa wynurzali się kulisi i nadzorcy. Przypominali kłębowisko nieruchawych insektów; spadali z pól w kierunku rozpędzonych linii spinowych. Nawet pomimo burzy Dura słyszała ich krzyki i nawoływania. Zastanawiała się, czy wtóruje im głos Qosa Frenka. Niektórzy spośród nich wdzierali się desperacko w zabójczy deszcz zawirowań, tak jak zrobiły Dura i Rauc, lecz większość uczyniła to za późno. Nie będąc w stanie przebić się przez zaporę powyginanych linii, musieli wracać i piąć się ku Skorupie.
Nie znajdowali tam jednak bezpiecznej przystani.
Dura zobaczyła jakąś kobietę, która wciąż miała na twarzy maskę powietrzną i wciskała się w pszenicę, jakby chciała wyryć norę w Skorupie. Kiedy uderzyły ją linie wirowe, rozpostarła ręce i nogi, a jej ciało złożyło się do tylu. Wyraźny, piskliwy krzyk ofiary gwałtownie się urwał.
Dziewczyna-nadpływowiec koncentrowała uwagę na świetlnym zapachu wzburzonego Powietrza, który drażnił jej nozdrza, podniebienie i wargi. Nadal utrzymywały się z Rauc w sferze zagrożenia. Obserwowała niestabilność wytwarzającą się na linii blisko niej. Niestabilność rosła jak guz i przeszywała Powietrze; jej ruch wzdłuż linii, nakładający się na ruch samej linii ku Skorupie, dawał w wyniku ruch ukośny w stosunku do położenia Dury. Kiedy niestabilność zrobiła się głęboka na jednego człowieka, skomplikowane piękno falistej formy uległo zniekształceniu. Utworzyła u podstawy coś w rodzaju szyjki, a na jej obwodzie zaczęły powstawać, jakby idąc w sukurs, nowe niestabilności.
Szyjka zaczęła się zamykać. Dura obserwowała ją jak urzeczona.
Lśniąca linia wirowa przecięła samą siebie. Gardło zamknęło się.
Pierścień wirowy o średnicy dwóch ludzi splótł gładko swoją linię w miejscu przecięcia i uwolnił się od matczynej linii wirowej, ta zaś, pozbawiona uciążliwej niestabilności, bez trudu odskoczyła od niego i poszybowała w górę, w kierunku Skorupy. Rozdygotany pierścień obrócił się w Powietrzu i poleciał po przekątnej przez korowód linii wirowych.
Pierścień wirowy.
Uważano, że pierścienie tworzą się raz na pokolenie, podczas najgroźniejszych chwil największych burz spinowych. Dura jeszcze nigdy nie obserwowała tego zjawiska i odnosiła wrażenie, że jej ojciec również go nie oglądał podczas swojego długiego życia w nadpływie.
Ogarnął ją wielki niepokój. Pierścień wirowy. Z Gwiazdą dzieje się coś niezwykłego, pomyślała.
Przypomniała sobie dziwny ruch w oddali, który zauważyła na początku burzy — igły błękitnego światła na wklęsłym horyzoncie. Może właśnie to niebieskie światło było sprawcą całego nieszczęścia. Upewniwszy się, że nie zagraża jej bezpośrednie niebezpieczeństwo, rozejrzała się po niebie w poszukiwaniu tego dziwnego zjawiska…
Usłyszała wycie. To musiała być Rauc.
Okręciła się w Powietrzu, wymachując nogami i napierając na Magpole. Rauc. która była u jej boku, niepostrzeżenie zniknę-ła. Dura poczuła złość na samą siebie, na swoją nieostrożność i marzycielskie zafascynowanie pierścieniem wirowym.
Wycie dobiegało ze szlaku pierścienia wirowego, unoszącego się ku Skorupie. Rauc szybowała wysoko w rzedniejącym, rozpędzonym gąszczu linii wirowych. Musiała zobaczyć spustoszenia, jakim uległa farma, i przyszło jej do głowy, żeby wrócić. Żeby pomóc. W ten sposób znalazła się wprost na drodze sunącego w górę pierścienia wirowego. Oczy Rauc i jej okrągłe. rozdziawione usta przypominały trzy plamy ciemnej farby na twarzy. Wisiała w Powietrzu zahipnotyzowana drganiami pierścienia; nawet nie próbowała uciekać.
Dura naparła kończynami na Powietrze i poszybowała w kierunku tego odległego żywego obrazu.
— Usuń się z drogi! Rauc, usuń się z drogi! To coś zabije cię…
Ale nie była w stanie prześcignąć pierścienia. Miała wrażenie, że Rauc cierpliwie czeka, aż ten zbliży się do niej. Powietrze drapało usta i gardło Dury. Zawzięcie przedzierała się do przyjaciółki. Niepokój o wytrwałą, nieszkodliwą kobietę mieszał się z przykrymi wspomnieniami o rozpaczy, jaką odczuwała po utracie Eska i swojego ojca, i nieustannym, bezradnym bólem na myśl o Farrze, który był tak daleko stąd.
Pierścień umożliwiał linii wirowej pozbycie się niestabilności i nadmiaru energii w celu odzyskania utraconej równowagi. Jednak sam nie był stabilny. Drżał, unosząc się w Powietrzu, wydawał się niemal kruchy, i wyraźnie malał — jego średnica wynosiła teraz najwyżej jednego człowieka. Zostawiał za sobą zakrzywiony szlak, a jego obroty powodowały zawirowania gazu, przez który przeszedł. Przez chwilę Dura zastanawiała się, czy kurczenie się Pierścienia i odchylenie jego trajektorii razem mogłyby uratować Rauc. Być może, gdyby kuliska zdołała trochę się odsunąć…